Wiersze poetów - poetyckie-zacisze.pl ZAPROPONUJ ZMIANĘ W SERWISIE
Logowanie:
Nick:
Hasło:
Zapamiętaj mnie
Odzyskaj hasło
Zarejestruj się
Dostępne opcje:
Strona główna
O serwisie
Regulamin
Zaproponuj zmianę
Indeks wierszy
Ranking autorów
Ranking wierszy
Dodane dziś

Nowi autorzy:
- JoKo
- Yakov
- ummma
- wspanialaPati
więcej...

Ostatnie komentarze:
"Paryż"
- lucja.haluch
Z mitami
- AL46
"Autoportret w dzwonku rowerowym"
- joanna53
Śmieszny płacz
- joanna53
więcej...

Dziś napisano 0 komentarzy.

Wielmożność ducha w twoich zapachach

Wielmożność ducha w twoich zapachach

Zygmunt Jan Prusiński


WIELMOŻNOŚĆ DUCHA W TWOICH ZAPACHACH

Motto: "jestem kobietą, która w sukienkach
chowa swoje nastroje...
w kieszeniach
pod guzikami, w rękawach
w fałdach materiału między nogami...
kolory to drogowskazy
do nastroju chwili obecnej"
- Mar Canela -



Rozkochania - jak podniebne huśtawki.
Brzmi mi spontaniczność z przodu i z tyłu;
głaszczesz moją skórę, całujesz usta,
tak jakbyś się chciała uczyć
co dopiero dojrzewająca w kobietę.

Spoglądasz na mój narząd -
co ma rolę wstydu jak cień paproci.
Oczami wykradasz jego piękno,
ręka twoja zastanawia się czy dotknąć
fragment czy jego całość...

Opierasz się jak drzewo z sąsiednim drzewem,
a jednak unosisz się jak fala morza,
i płyniesz, i płyniesz mokra
i taka różowa w środku...


Kładę się na twoje nogi -
czujesz Mar delikatną muzykę?


21.4.2011 - Ustka
Czwartek 9:20

Wiersz z książki "Intymne metafory"


autor ZJP
http://s26.flog.pl/media/foto_300/12662643_romantyk-z-krysztalowego-sadu.jpg


Muza - Mar Pilado
http://photos.nasza-klasa.pl/12441318/875/main/adb1bf662d.jpeg
Napisz do autora

« poprzedni ( 1474 / 2716) następny »

zygpru1948

dodany: 2019-09-27, 09:28:10
typ: życie
wyświetleń (214)
głosuj (66)


          -->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.

zygpru1948 2019.09.27; 19:39:22
Zapraszam Anno...


(Oczami wykradasz jego piękno,
ręka twoja zastanawia się czy dotknąć
fragment czy jego całość...)


__________Dziekuje i pozdrawiam

Zygmunt z Ustki

zygpru1948 2019.09.27; 12:00:46
INTYMNE MEATOFORY – część druga

Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

BIAŁE DRZEWO I EROTYK


https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/987278,intymne-metafory-czesc-ii

zygpru1948 2019.09.27; 12:00:36
Zygmunt Jan Prusiński


Mój artystyczny fotoblog

https://zygpru1948.flog.pl

zygpru1948 2019.09.27; 11:58:39
Dziennik pisarza Karola Zielińskiego z Krakowa

2 maja 2011, 02:12


@Zygmunt Jan Prusiński

Drogi Panie Zygmuncie, nie tytułuję Pana zaszczytnym "Panie Poeto", ponieważ ja osobiści już od bardzio dawna nikomu się nie przyznaję, że piszę jakieś "wierszyki" i że w ogóle coś piszę, żeby mnie uczciwi ludzie nie brali za wariata. (I bardzo niechętnie się przyznaje, że coś tam uczę - głupoty - mówię - głupoty). I nie tylko uczciwi ludzie mieliby mnie (i mają) za głupiego, ale równiez ci inni, rozparzone głupki, które były kiedyś skrobipiórkami i zredukowani menele, tudzież lumpen-inteligenci...

Jak już gdzieś mówiłem, w dawnej Polsce człowiek imający się pióra miał tak złą opinię, łapserdaka hołysza, że szlachcic nie tylko nie rozmawiał z chłopem, któremu taka rozmowa przyniosiła ujmę, ale równiez nie rozmawiał z pisarzem, poetą, aktorem, artystą (grzebanych za murem na niepoświęcanych miejscach, na równi z pederastami, wiaruśnikami i kociarzami) i tą podobną hołotą bez folwarku i ziemi. Z żydem rozmawiał niechętnie, kiedy musiał. A przecież nie tylko Pan, Panie Zygmuncie jest szlachcicem, ale również i ja posiadam rachunki z archiwum mojego pradziada, który zapłacił 6 tymfów (zachodzę w głowę ile to mogło być) kamieniarzowi z Rudna za wykonanie i postawienie we wsi przy kościele, w Poręnie Żegoty k/ Alwerni, figury św. Floriana.

Co zaś do tego, czy moi dziadowie mieli pełny herb szlachecki czy też jedynie scartabelat tego nie dociekłem (to jest pewne że trzymali sołectwo - ok. 2 łany, czyli 50 ha), być może mieli i jedno albo drugie, ale utracili, albo też się nie mogli dopchać do uprawomocnienia scartabelatu (mówimy tu o początkach XVII wieku) wobec rozbójniczej działałności braci Korycińskich, którzy kupiwszy Alwernię w połowie tego wieku lokowali miasteczko i sprowadzili franciszkanów. Moja rodzina już dawno gospodarzyła na tym terenie, niestety, przypuszczam, że z sołtysowstwa tych terenów, kiedy Alwernia jeszcze nie powstała, moja rodzina musiała zrezygnować, albo została wyrugowana przez Korycińskich, którzy byli szkolnymi kolegami królewiczów Władysława IV i Jana Kazimierza. Przypuszczam, że się wżeniali w rodzinę Szwancerbergów albo też odwrotnie, z tym, że potem ostatni Szwarcenberg nie mający syna, wydał swą córkę za hrabiego Szembeka, a moi przodkowie pałętali się, wprawdzie przy majątku, ale raczej jako wolni chłopi ze schłopiałym herbem (znane są takie wypadki) "Świnka", na obrzeżach rodziny Szembeków, którzy wżeniając się w coraz możniejsze parantele zostawiali w "ogonie" swoich totumfackich (bo tak ich trzeba nazywać) Koło Herbu trzeba było chodzić i zabiegać, wżeniać się w dobre rodziny a moi przodkowie nie mieli szczęścia do kobiet, co żona to kurwa. Było kilka w mojej rodzinie takich, które można zaliczyć do "Pani zabiła pana". Druga przehandlowała jego kuźnie, inna wyposażyła najlepszymi gruntami swoja bękarcią córkę... Ach łajdactwo i kurewstwo. Ale taka była dawna Polska i za to ją lubię! Nawet ksiądz pleban, jedne i drugi... Mój pradziad skradał się rankiem do wsi po birbandce, z jednej strony a ksiądz jegomość wracał z werdeby z drugiej i spotykali się na kielichu u Bastra. Pili jak chłop z chłopem wieszając wszystkie psy na austriackich Szembekach.


Piszę o tym dlatego, że nigdy nie czułem się pisarzyną bez ziemi, bez tradycji i biografii. Nigdy też nie miałem odruchu, żeby pisać po to, by się na tym dorobić jakichś "piniędzy", lub coś zarobić przez podlizywanie się władzy, jako tzw. półpanek albo "poddupek". To dla mnie było zawsze jakieś podejrzane i obrzydliwe. Zawsze czułem się jak pisarz posesjonat-obywatel.

Kiedy napisałem "memoriał" (kropotkinowski i anarchistyczny) w 1966 roku - żeby komuniści przestali krzywdzić robotnika i chłopa, to czułem się wtedy jak Frycz Modrzewski, protestujący przeciwko mężobójstwu pańszczyźnianego chłopa. Zapewne Pan nie wie (a może wie), że Frycz Modrzewski radził trzymać żony krótko i odmawiał im równego z męskim rozumem. Nie pozwalał się im mieszać do wychowania i polityki! Do czego to dziś doszło!

Jeśli więc ja, myślę czasem o sobie jako o pisarzu, to zawsze w kategorii staropolskiego szlachcica, nigdy zaś paupra, sowizdrzała i pisarczyka.

Również dlatego nie tytułuję Pana "poetą", że na Zachodzie i w Ameryce, powiedzenie komuś ty "poeto" znaczy tyle co: ty menelu, lub ty chuju. Oczywiście nie mówię tu o wyodrębnionej kategorii żydów, którzy jako poeci, filmowcy i artyści są wychwalani pod niebiosy.

Chyba, że umówimy się, że do każdego tytułowania Pańskiej osoby przez "per poeta", będę dodawał: "poeta, ale szlacheckiej proweniencji".

Co do mojego profesorowania i profesury, z bożej łaski i mój ty, pożal się Boże - "dałeś temu co nie może". Nigdy się nie mogłem dogadać z żadnym profesorem, może poza kilkoma, którzy myśleli przytomnie, na temat i nie było z tej przyczyny między nami płaszczyzny sporu. Cóż to za profesorzy, którzy, żeby z nimi rozmawiać, trzeba ich jednocześnie nieustannie douczać, żeby móc z nimi rozmawiać, albo, żeby nie wyjść na głupca, nie mówić wcale (jak dziad do obrazu).

Podam przykład, ostatnio rozmawiałem z profesorem specjalistą od czystej formy Witkaca i nie mogłem słuchać jak głupio trędolił. Po prostu zero formacji umysłowej... a tymczasem żeby się brać sensownie za taki temat, trzeba rozwalać skamieliny pojęć, nawyków myślowych i płynących z głupoty i wygodnictwa zakłamań... począwszy od Platona, Arystotelesa do Husserla i Deridy, przeflancowanych na dziesiątą stronę i przewalcowanych przez walec klasycznej filozofii niemieckiej i szkockiej i egzystencji absurdu o dadaistycznej wariacji nie wspominając... i w ogóle do cholery... Coś trzeba wiedzieć a nie zasłaniać się, że wiedziałem, kiedy pisałem doktorat, ale zapomniałem i mieć do tego zdolności spekulatywne, pojmować czystą formę jako brak substancjonalności, dostępnej naszej świadomości (uwaga - to wcale nie jest masło maślane!) przez akty psychiczne właściwe sztuce zen. Ale to bydle (mówię o tym niewydarzonym lumpen-profesorku) ni cholery, ani w ząb nie pojmuje, tylko młóci swoje regułki przekazane mu przez innego kretyna od Witkacego (można się domyślić kto jest w Krakowie głównym kretynem od filologii polskiej - nie ja, w każdym razie! Bo ja się wcale nie ujawniam na terenie Krakowa, tylko pokątnie, jak ta baba zielarka i znachorka która leczy ziołami chory ząb - po prawdzie coś tam bałakam, jakieś seminarium raz na dziesięć lat i tyle. Jeśli już na poważnie, to nie w Krakowie).

Wracając do czystej formy Witkacego, jako antysubstancjonalności dostępnej i realizowanej dzięki sztuce zen, to rozumiem, że niewielu z tego coś rozumie, bo przecież nie każdy jest prof. Tokarskim. (Halo Tokarski, szacun i pozdro!)

I tak jest z tą moją i w ogóle profesurą, że czego się dotkniesz to umysłowym gównem śmierdzi. Ja profesorem być nie chciałem i bynajmniej się nim nie czuję. Uważam się za wolnego strzelca i myślę oraz pracuję gdy chcę. Nie mówię, że wszyscy profesorzy to kretyni. Niektórzy mnie wrecz fascynują i jak prof. Ryszard Nycz od kontekstualizmu, jak Karol Tarnowski od czystego idealizmu, jak Władysław Stróżewski od Platona. Tych podziwiam. Oni nie ślizgają się na przyczynkarskich gównach. Reszta przepisuje ze swoich poprzedników ale tłumaczą się tym, że przecież studenci muszą się z czegoś uczyć.


Ale ja chcę iśc dalej, kontynuować koncepcje Merle-Pontego zawarte w jego "Widzialne i niewidzialne". Cóż z tego, że chcę, skoro facetów, którzy rozumieją te kwestie jest w Polsce może z dziesięciu. Rozmyślanie o nieistniejącym ale istniejącym, to czysta przyjemność, znana od wieków w medytacji albo w introspekcji... ale pisać o niej, po co. Oczywiście tak pisać, jak Merle-Ponty, którego niewielu rozumie. Tymczasem żeby się zagłębiać w poprawne pisanie zdań (na ten temat) tworząc jakiś pieprzony system, ja się zabawiam pisaniem wierszyków, niby że to pisze Kulbaka, powstaniec warszawski (na blogu Prochy) wdając się w dyskusję z samym Słowackim i jego Beniowskim w piekle, które się znajduje w środku złotej czaszki, która jest tylko zgniłym, wyciągniętym z grobu, czerepem rubasznym.


Wie Pan, od jakiegoś czasu kocham Józefa Bakę, Sępa Szarzyńskiego, szpetne wierszyki obydwóch Morsztynów, wszeteczne fraszki Jana Kochanowskiego, plugastwa Krzysztofa Opalińskiego, kurewstwa Mikołaja Reja - również i Grzegorza Słotę, tudzież naszych anonimowych sowizdrzałów, i tego tam księdza (chyba Benedykta Chmielowskiego) tego od encyklopedii staropolskiej dziekana rohatyńskiego (mam i przeczytałem zaśmiewając się chwilami do rozpuku - choc nie było z czego), który napisał, że jaki jest koń, każdy widzi.

Wie Pan, po kilku latach studiów nad staropolszczyzną zrozumiałem, że nie ma w niej słów przyzwoitych, które by się nie kojarzyły z bzykaniem, pieprzeniem, dupczeniem etc. Weźmy np. wziąć, giąć, obracać, ciągnąć... to wszystko, prawie każde słowo, prawie 80% rzeczowników, przymiotników i czasowników dotyczy pieprzenia i ma konotację seksualne. Pierwsze zdanie polskie w rocznikach śląskich, które brzmi: Daj acka jak pobruczę, a ty poczywaj" oznacza: kładź się tu zaraz (czyli "poczywaj") ja "pobruczę" (czyli wsadzę ci mielok, czyli gruby drąg, którym obracano żarna (a przecież drągiem nazywano członka). Cóż za kurewski język (a gdzie cenzura i dobre wychowanie) - wygląda na to, jakby nasi przodkowie o niczym innym nie mówili i nie myśleli, tylko od rana do wieczora rozprawiali o barłożeniu.

Wszystkie igraszki i zboczenia z grupenseksem włącznie były znane i lubiane przez staropolaków. A celowali w nich biskupi i plebani, jak zaświadczają staropolskie źródła.

Zamiast pisać o widzialnym (z Merle-Pontego), które jest niewidzialne i na odwrót, oraz o nicości która jest, i o "tym" (staropolskie lubieżne słowo) co jest, i zarazem jest nicością, bo "tego" (znów staropolskie lubieżne słowo) nie ma, to ja się wdaję w dyskurs, o sensie pisania dzisiejszej poezji, której wszelkie prawidła są tak wyświechtane, że się chce rzygać... Jest w Krakowie taki jeden głupkowaty profesorek, który co dwa lata wypuszcza książkę o poezji, że ma sens, a to o wierszach JP II, a to o wierszach Zbigniewa Herberta, że takie tam ważne i wzniosłe... że wstań i idź, że poeta pamięta... a tymczasem to wierutne kłamstwa profesorskiej głupoty... bo podmiot poetycki z wiersza Herberta... idzie do dupy, a poeta Miłosza... gówno pamięta...

Ten profesor, o którym mówię, poniekąd związany z antykomuną (co mu się chwali) jednakże mimo wszystko stary cymbał, który bredził przez trzydzieści lat przy Gołębiej, wypuszczając pół-polaków a pół-szabesgojów - choćby może to nie było jego zamiarem, ale cóż miał innego robić kolegując się z Janem Błońskim i mając żonę komunistkę od prasy i recenzji.

Produkowali wespół-zespół uczonego głuptasa, bo głupi Polak, przekonany, że poeta, z Litwy, Ameryki i diabli wiedzą skąd, z paryskiej masońskiej Loży Wielkiego Wschodu - że poeta PAMIĘTA! A to przecież to kłamstwo dla miłego grosza! Dla nagrody nobla! Tym skurwysynom... chodzi tylko o to, żeby przykuć polskie mózgi i ręce do taczek bankierskich kredytów i niech hołota ciągnie te nowoczesne kary, powtarzając teraz od nowa, że Miłosz, Zagajewski, Szymborska, JP II, Herbert, Watt i s-ka... wielkim poetą był.

Ja natomiast, uważając, że się już prawie wszystkie formuły poetyckie zużyły, postanowiłem zamilknąć. Cóż więc pozostaje po zużyciu form? Powtarzać i "rysować od nowa znane obrazki, po staremu jak papuga? A cóż to są za obrazki, przemawiające do poetyckiej wyobraźni? Obrośnięty, tak czy inaczej, taki czy inny srom? Cóż z tego, że będzie się skrywał pod metaforą, metaforycznym obrazem owłosionej kutnerkiem, pękniętej od nadmiaru soku, dojrzałej śliwki, skoro każdy pod tym obrazkiem zobaczy, że jest to nasza stara, poczciwa cipa. To chyba jakieś przekleństwo, że mózg poety (prawie każdego poety, choć tego nie jestem pewien) nie potrafi opisywać rzeczy, które nie są, tak czy inaczej, związane z życiem (a więc życiem płciowym), z fizjologią itp. Próbowałem pisać wiersze abstrakcyjne, ale niestety, gadał dziad do obrazu. Napiszesz pan: "heterologiczny" i patrzą na pana jak na wariata; napiszesz słowo "dupa" i zaraz jest błysk porozumienia w oku i miłe smrodne ciepełko w okolicy serca.

Nawet wydawałoby się, że tak abstrakcyjny wiersz Ozgi-Michalskiegio: "Który patrzył oczyma na warzące się krupy bulgocącego od gorąca granitu", porzywołują najbardziej obleśne, skatologiczne i seksualne skojarzenia. - Czyż nie? "Ważące" "się" "krupy" - co wyraz to seksualna konotacja. Nawet "się" jest seksualne jak cholera, tylko przyłożyć je do odpowiedniego kontekstu, a nawet bez kontekstu. Powiedz w nocy kobiecie: "się"! Powiedz kobiecie w dzień, w kawiarni: "się"! O czym pomyśli? O waleniu! Mówię to ci Panie Zygmuncie, jak (profetyczny) poeta poecie.


Czyż muszę rozwijać temat analizując semantycznie dlaczego na męskiego członka mówi "się" (znów to przeklęte "się") frenulum? Krzak, gałązka, drzewko, drzewo, dąb, korzeń...? Im dąb starszy, tym korzeń twardszy! Wiersz zaczyna się: Nie uciekaj z gębą moja dziewko miła... Mistrz Jan!

Zresztą Ozga-Michalski nie wypiera się, że opisuje powstawanie świata w akcie zapładniajacej się panspermy, czyli kosmicznego "parzenia", gorąco (u mistrza Jana: Oj gorąco będzie!) pieprzenia, bulgotania, mlaskania, mamlania (jak w Fauście, w Nocy Walpurgii, u Goethego, gdzie się tak pieprzą, że cała przyroda czka, pierdzi i bulgoce. U Pana w różowej sypialni tego bulgotania nie słychać, bo też to nie jest różowa sypialnia. Ja się tylko tak chwilowo zgadzam, gdy Pan twierdzi, że jest to różowa sypialnia, ale co to jest w istocie, gdzie nic nie widać ani nie słychać, żadnego mlaskania ani pierdzenia, jest w prawdzie jakieś delikatne pocieranie ręki Pilar o Zygmuntowe udo, ale to nie jest ten wymiar i to nie jest to "się" i to "istnienie", które się odbywa w większości oblat które uprawiają poetyccy czarodzieje i czarownice na łysogórskich wyżynach... to dopiero trzeba by było się zastanowić, przeżyć w orgii doznania poematu, dostąpić jego iluminacji (poeci mówią o czytaniu poezji jako wstępowaniu do piekła), zobaczyć i oznajmić autorowi, Zygmuntowi, oświecić go co napisał, co to jest, bo autor Zygmunt "jest" (znów seksualne słówko "jest", tak samo jak "masz", "daj", "trzymaj", "bądź", "dupa", "ząb"... itd.), jak podejrzewam tylko rewelatorem, czyli przekazicielem, jakąś tubą, jakimś przekaźnikiem medium z zazświatów, które jak w każdym przypadku prawdziwego poetyckiego majaczenia, jak u Pytii, wymaga dopiero objaśnienia i odkrycia.

I ja też próbuję podszywając się pod postać Kulbaki, jako Kulbaka, tak pisać, żeby nic nie pisać (bo to mnie nuży i brzydzi). Trzeba pisać jak Rachela z Bronowic, która mówiła (w Weselu), że nie pisze, bo ma zbyt dobry gust..., a przecież pisała... ręką Wyspiańskiego, który był zmuszony pisać, zdając sobie sprawę ze zużytej formy poetyckiej (którą się - słowo "się" kojarzy z pierdoleniem poetyckim Wyspiańskiego) posługiwano i on się posługiwał), ale musiał jej używać, bo był - raz, za głupi, żeby szukać tejże nowej, nie zużytej formy (nie przeczytał jeszcze Legendy Młodej Polski i innych pism Stanisława Brzozowskiego a może i pism Witkiewicza (ojca), a po wtóre, był za mądry, żeby szukać i podsuwać (znów to pornograficzne słowo "podsuwać") przed głupkowate oczy krakowskiego kołtuna, który by go nie tylko nie zrozumiał ale uznał za wariata. Dlatego mu "Wesele" wyszło (marnie) jak wyszło, co słusznie zauważył hr. Tarnowski, zarzucając mu brak racji dostatecznej" (jest to ważny termin filozoficzny i nie używam go tu bez kozery). Czy Pan nadąża?

Co do mnie to jestem (mówię o sobie, że posranym "profesorem", a tymczasem, niech się Pan nie przejmuje, bo dostaję za swoje profesorstwo baty, od krakowskich meneli, szczególnie tych, co mieszkają w mojej okolicy i wiedzą, że jestem jakimś "uconym". Owi menele, którzy na mój widok krzyczą: ty posrany profesorze, albo ty chuju profesorze, już są dla mnie prawdziwym problemem. Dla mnie jest to oznaką, że tzw. prosty lud już nie wytrzymując tej telewizyjno-propagandowej gadaniny o szczytnej roli inteligencji, będzie ją na ulicach atakował i tłukł profesorów po pyskach. Podczas wielkiego kryzysu w 1923 r. warszawski tłum na ulicach krzyczał: "profesorów na latarnie".

Być może jeszcze trochę tego obłędu z głupią profesorską gadaniną, a zapłoną samochody.

Menele reagują alergicznie na moją (jako tako) inteligentną (pochlebiam sobie i mam nadzieję) gębę, ostrzyżone włosy, ogoloną facjatę i czyste ubranie. Na taki mój widok mniemają (znów frywolne słowo "mniemają") że jestem jakimś tam profesorem. Chętnie by mnie zaciągnęli gdzieś do ciemnego kąta i spuścili lanie... Dlatego uważam, i nie plączę się po zaułkach.

Noszę okulary, bo muszę i wyglądam jak wyglądam, starając się nie rzucać (znów frywolne słowo "rzucać") w oczy. Próbowałem się ubierać i nosić jak menel, ale wśród studentów to nie przejdzie, bo zaraz komentują, "co ten stary dziad tutaj robi". Muszę się ubierać w wąskie jeansy, kropiąc się aspenem i nosić na terenie uczelni okulary w czerwonych oprawkach, żeby wyglądać na "młodego awangardowego", czym i tak wzbudzam szydercze kpiny.

Tak źle i tak nie dobrze. Starość Panie Zygmuncie, chociaż wyglądam na jakieś 45-50 lat (bo się pielęgnowałem, nie piłem wódki i szanowałem resztki zdrowia) jest przekleństwem naszego wieku. Młodzi niczego tak nienawidzą jak starucha. Wiem coś o tym, bo się między nimi kręcę. No i mówię tu przeważnie o młodzieńcach, bo o ile chodzi o studentki-dziewoje, to... (Pan rozumie...)

Do profesorów, których znam i lubię nie mogę mieć pretensji, bo jednego z nich, filozofa bije żona i zabiera mu wszystkie pieniądze (mnie moja żona też chce bić i zabierać pieniądze, ale się nie daję). Inni zaś, przeważnie prawnicy, lubią wódkę, prostolinijne dziady, lubią walić prosto z mostu ("walić" i "most", "mosteczek", "mostek" czyt. w znaczeniu lędźwie, dupa - są to staropolskie nieprzyzwoite wyrazy o seksualnej bliskoznaczności), takie poczciwe, że można im dać, pożyczyć, udzielić... własnej żony z przekonaniem, że jej nie zepsują, że ją zwrócą (choćbyśmy nie chcieli) w stanie nieuszkodzonym (a niechby jej nawet wywichnęli biodro! to cóżby się stało)? Aż mnie jęzor swędzi, żeby coś bliżej o nich powiedzieć. Poczciwcy.

Tak to jest z profesorami z mojego podwórka. A co do tego, kto powiedział o wieszaniu zdrajców, to dobrze nie pamiętam, ale chyba Mochnacki.

__________________________________

Katarzyna K. 2019.09.27; 10:24:33
+++


Wiersze na topie:
1. [rozebrany ze słów***] (30)
2. na znak (30)
3. ***[między nami pole minowe...] (30)
4. liczenie słojów (30)
5. po sąsiedzku (30)

Autorzy na topie:
1. TaniecIluzji (326)
2. Jojka (319)
3. darek407 (259)
4. Gregorsko (116)
5. pawlikov_hoff (102)
więcej...