Wiersze poetów - poetyckie-zacisze.pl ZAPROPONUJ ZMIANĘ W SERWISIE
Logowanie:
Nick:
Hasło:
Zapamiętaj mnie
Odzyskaj hasło
Zarejestruj się
Dostępne opcje:
Strona główna
O serwisie
Regulamin
Zaproponuj zmianę
Indeks wierszy
Ranking autorów
Ranking wierszy
Dodane dziś

Nowi autorzy:
- JoKo
- Yakov
- ummma
- wspanialaPati
więcej...

Ostatnie komentarze:
"Paryż"
- lucja.haluch
Z mitami
- AL46
"Autoportret w dzwonku rowerowym"
- joanna53
Śmieszny płacz
- joanna53
więcej...

Dziś napisano 0 komentarzy.

Widziałem tam ciebie jak stałaś wśród drzew

Widziałem tam ciebie jak stałaś wśród drzew

Zygmunt Jan Prusiński


WIDZIAŁEM TAM CIEBIE JAK STAŁAŚ WŚRÓD DRZEW

Oparzony twoją miłością
delikatnym poszumem fal
płynę łodzią do portu
codziennie wyglądasz z okien domu.

Nasza Itaka zakwitła
na odległość ogniem słońca
mam w sobie tyle prezentów
śnisz mi się w zamętach
celebrując każdy urok w tobie.

Przetrzymaj tę rozłąkę
pisz książkę o miłości dla Odyseusza
całuję każdą zapisaną stronę
każdy ślad twój odbity na kamieniu.

Kocham cię od urodzenia
kiedy uśmiech dla mnie przekazałaś Bogu
zachowałem w pacierzach
twoją słodkość z kropli deszczu.


19.2.2013 - Ustka
Wtorek 13:04

Wiersz z książki "Poetyckie tango"


Muza
http://photos.nasza-klasa.pl/22077582/783/other/std/cc2699df1a.jpeg
Napisz do autora

« poprzedni ( 2003 / 2716) następny »

zygpru1948

dodany: 2021-07-04, 06:28:47
typ: przyroda
wyświetleń (188)
głosuj (82)


          -->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.

zygpru1948 2021.07.04; 06:40:45
Piotr Wiktor Grygiel


„Na krawędzi wiersza…” Orzełek czy reszka...?

Poeci są ptakom podobni. Jakkolwiek spowszedniałe może być to stwierdzenie, to niewątpliwie Zygmunt Jan Prusiński nim jest! Niekoszykarskiego wzrostu, postać lotna, jakby w piórach puchowych oblekła, z brakiem wyraźnego dotyku podłoża. Jego rozpostarte, wysrebrzone już mocno skrzydła, unoszą poetycko odrealnione kompozycje ponad licznymi szczytami, silących się na maksymalne wypiętrzenie pagórków, tudzież ambitnych, podrygujących dziarsko górek słowiczych.

Kilkanaście lat temu przebiegł mi drogę i tak szybko jak podfrunął, zniknął, wpatrzony w cudowność umykającego przed nami, jeszcze szybciej od nas dwojga, obłoku. Zbyt obszerny płaszcz, którym był okrył u podnóża zroszone, łąkowe kwiaty, a jego całkowicie, wkrótce rozdawał jako władca nadmorskiego kramiku każdej, choć na chwilę przystającej obok niego dziewczynie. Jeśli kwiatów zbyt szybko zabrakło, a kolejna cud-dziewczyna tuż, tuż, spod krawędzi jego kapelusza wypadały (i nadal wypadają) świergocące, kolorowe, wierszowane układanki, które tymże na osobisty kredyt proponował. Wszystkie okrasza jasnym spojrzeniem, lekko przymrużonych, zaokrąglonych oczu oraz dyskretnie ukrytym, pod wydatnym wąsem, gościnnym uśmiechem.

„Cienie które mijam mają swoje nazwy. / Zapobiegliwy zamykam okiennice / czuję w powietrzu nadchodzącą burzę / tylko gitara o deszczowych dźwiękach / otwiera słuchającym serca. // W moim mieście kobiety poruszają się muzycznie. / Ich biodra wołają o pamięć - / nie zawodzi i nie kruszeje a wręcz / zmaga się elastyczność drgań / na jedno pocieszenie strun w wiolonczeli. // Symbioza nie kaleczy kędy noszę koszyk wierszy. / Wiem, że czekają jak sikorki na mnie / bym rozdawał im po jednej zwrotce / zapisanej kilka razy przez kalkę - / może i powtarzam te zmiany w kobietach. // Moje miasto niczym ze snu / aprobuje łączenie namiętnych źródeł.” (Wiersz pt. „Kobiety i wiolonczele”.)
Wśród ptaków gatunek samotnika, indywidualisty i takowej emanacji wnętrza. Radykalnie usposobionego z ogromnym „hallo” najbliższego z możliwych horyzontu. Jeśli chwilowo w przelotnym, blisko gatunkowo stadzie, to z nutką wrażliwości - cenzusem dla otoczenia: „O z tego coś będzie, a z tamtego ...no ...może, może, ale...”. Po czasie okazuje się, że nie chybia (?!) i... prawie, prawie - upolował!

Europejczyk - jak zwykł często mawiać znany satyryk, Jan Pietrzak - Zygmunt Jan Prusiński miłośnik kobiet i... pomnikowych poetów, nie tylko rodaków, zapisanymi przemyśleniami na karteczkach mógłby zasypać co najmniej jeden kontynent! Ptak lekki, płodny i rozpoznawalny (tudzież porywczy!). W przelotach rozprzestrzenia się, rozgłasza, a najcenniejsze, długodystansowe pióro trzyma mocno za... pazuchą, czego jesteśmy świadkami, zwłaszcza odczytując Jego wierszowane „intencje”:
„Nie znasz tego co ja mam / kobietę w łuskach tajemnic / jest pachnąca jak pachnie książka / świeżo wydana w oficynie.” (Z wiersza pt. „Doszliśmy do wyrwy...”), „(...) szykuję pióro by coś zapisać / o czerwieni z ust nocy (...) // i jaka czujność do końca posłuchać / Non, je ne regrette rien - // słuchajcie sowy w katedrze!” (Z wiersza „Edith Piaf”.)

Mógłby mieć z dziesięć tomikowych pociech, daleko bardziej donośnie kwilących, a ma ich... trudno zliczyć, że wymienię w kolejności, tak jak podaje: „Słowo” (1987), „Oaza Polska”, oba wydane w Monachium, „W krainie żebraków słyszę bluesa” i „W ogrodzie Norwida” wydane w Słupsku. Wziąwszy pod uwagę jego płodność literacką, należy ubolewać, że tak mało. I gdyby nie Starostwo Powiatowe w Słupsku - mecenas „wrażliwców”, pod egidą niezrównanego pasterza „dusz” - red. Zbigniewa Babiarza-Zycha, który egalitarnie pod skrzydła, skądinąd szacownej instytucji, zagarnia coraz to nowych opierzonych i nieopierzonych (jeszcze) „pierzastych twórców”, nie byłoby o kim pisać. On - wielbiciel, taksujący taksonomicznie męską odmienność ujętą ujmującym słowem - dziewczyna, tudzież - kobieta, zapadający w słuszne skądinąd, łatwe do przewidzenia - zagubienie, oczekiwanie pokłada w nadziei wierszowanej talasoterapii. A kotwicząc na gnieździe bocianim o średniej wyporności w oglądzie, łajbie usteckiego portu, podskubuje lotne piórka, by schlebiać morskim wiatrom. Tam można odszukać „ego” poety Zygmunta z pękatą ust-teczką.

„Budowałem latami to miasto. / Całe życie zbierałem chrust / by ogniska pachniały i kobiety / wokół w sukienkach i czółenkach. // Nasilała się mgła schodząca z gór. / Pasterz muzykant na fujarce grał / górskim kozom które wdzięczne / rozśpiewały się chóralnie ze mną. // To nic nie szkodzi że moje miasto / maluję wciąż na płaszczyznach snu - / ważne są wolne kobiety wędrujące / między drzewami zapisując swe imiona.” (Wiersz „Miasto pięknych kobiet”.)

„(...) słychać was było dalej / niż wiersz może dotrzeć. // Na krótko przybyłem do Mielna / by jej powiedzieć / na małej łodzi Zefirek, / że piękno polega na mądrości / dlatego tyle zakątków / zapisywaliśmy wzrokiem. // Pojmowaliśmy poniekąd / na jeziorze do Osieki płynąc / żeby żyć trzeba kochać, / nawet nie wiecie kim byłem / tak blisko przy niej siedząc / w objęciach przyrody łaskawy.” (Z wiersza „Morska gwiazda”.)

część I

zygpru1948 2021.07.04; 06:29:44
Ludwik Filip Czech - Smak odrębności


Mirosław Pisarkiewicz jest autorem zbioru wierszy "Po drugiej stronie tłumu". Książka zawiera 63 utwory. Poeta dodał fotografie własnego autorstwa. Już sam tytuł tomiku zapowiada pochwałę odrębności, podróże w okolice rzadko uczęszczane, nietuzinkowe spojrzenie na rzeczywistość. Ta jest bowiem dla poety kontynuacją dzieł poprzedników, zbiorem tradycji, obrzędów, wreszcie biblioteką pełną manuskryptów.

Ta pokoleniowa scheda, chociaż ogólnie dostępna, zdaje się nie wzbudzać większego zainteresowania. Zwłaszcza tytułowego tłumu, który nie lubi zaprzątać sobie głowy archiwaliami. Hołduje teraźniejszości bez przeszłości. Bierze rzeczywistość za dobrą monetę, wybitą tu i teraz. Pisarkiewicz czuje niechęć do pospolitości. Gardzi intelektualną abnegacją. Nie ukrywa, że chce być depozytariuszem tych pomijanych przez większość dóbr. Nie wystarcza mu jednak rola kustosza, zmiatającego pajęczyny z grzbietów ksiąg, lub z gotyckich kolumn. On wertuje te księgi, ogląda litografie, wędruje śladami przodków, odwiedza ich groby. Sonduje przeszłość by lepiej zrozumień własną rolę w dzisiejszość. W wierszu "Batignano" czytamy:

/.../
biorę w dłonie renesansowy starodruk
z ręcznie pisanym ekslibrysem
świętobliwego męża

obracam w dłoniach nierozcięty czas

Ten "nierozcięty czas" jest zapowiedzią podróży. Zwłaszcza takich, dla których wehikułem jest wyobraźnia. Bez niej bowiem toskańskie miasteczko /"Batignano"/, prawosławny monastyr /"Kosowo"/, czy zwykła, przybrzeżna skała /"Zatoka Akaba"/ byłyby tylko punktem na mapie podróżnika - jakąś zapomnianą prowincją, przypadkowym, kamiennym sklepieniem, banalnym elementem krajobrazu. Poeta przywołuje ich ducha, na nowo zakorzenia w historii. Własną obecnością zwraca im zapomnianą tożsamość. W tym celu podróżuje, wśród krętych uliczek szuka swoich bohaterów /"Pessoa"/, sam staje się aktorem na deskach teatru historii /"Lisboa"/. Wiersz "Opowieści z Alhambry" łączy z sobą smak realnych wypraw z tajemnicą rytuałów i snów. To charakterystyczna cecha tych wierszy. Przytoczę całość:

pamiętam nostalgiczny zapach powietrza
w cytrusowym listowiu
zapomnianego dziedzińca
i śpiew Loreeny McKennitt
pomieszany z rozedrganą wodą

reszta zatarła się
w orientalnych ornamentach
snu

Ten zbiór nie jest wyłącznie ukłonem w stronę poezji drogi. A już na pewno nie tej tradycyjnej - z kompasem, mapą, kurzem pod obcasami. Jej wymiar jest głębszy. W wierszu "Antypody" poeta schodzi z utartego szlaku, żeby pomodlić się w półmroku kościoła. Pisze - "cisza jest odwrotną stroną świata". W "Fatimie" czytamy -"Klęczę z ciszą". Owa cisza jest zatem celem tych wypraw. Azylem dla duszy i ciała, substytutem czyśćca. To ona prowadzi poetę do bram filozofii, poszerza perspektywę, pomaga porządkować doznania. Staje się wstępem do twórczości. Ale przede wszystkim jest furtką do zakamarków własnej tożsamości /"Biblioteczka"/. Stąd już krok do pochwały błogosławionej codzienności, zdarzeń z pozoru banalnych /"Wierność"/, wreszcie tęsknoty za relacjami z drugim człowiekiem /"Spokój VII"/. A wszystko to spina klamra żarliwej wiary, zaakcentowana w tych wierszach wyjątkowo mocno. Choćby w oszczędnej formalnie "Obietnicy":

będę się modlił na wodzie
będę się modlił
stojąc na powierzchni wiatru
będę się modlił na piasku miałkim
i na stalowej płycie

nie utonę

Właśnie w tej żarliwej wierze wykuła się odrębność tego poety. W przekonaniu, że religia łącząc ludzi staje się wspólnym mianownikiem ich życiorysów. A te, wyrosłe z jednego chrześcijańskiego pnia, mają za duchowego przewodnika te same wartości - prawdę, piękno, estetykę, sztukę. Poeta za narzędzie własnej ekspresji obrał literaturę. Zrobił to nie bez wahania. Miał przecież do wyboru nie tylko paletę słów. Fotografie są tego dowodem. Z upływem lat nie pozbył się dawnych wątpliwości. W wierszu "Akaba" wyraził je krótko, ale precyzyjnie. I trudno się z nim nie zgodzić. W ostatnim utworze tego zbioru pisze - "nie mam już nic więcej do powiedzenia" /2016/. Ten rodzaj oczywistej megalomanii, taki dystans do siebie i świata dowodzą dojrzałości i pokory. Ale dają również pewność, że wbrew pozorom przygoda poety z literaturą trwać będzie w najlepsze. Czego mu szczerze życzę.

Książkę polecam.


Mirosław Pisarkiewicz, Po drugiej stronie tłumu, Wydawnictwo Ridero 2016, ss. 111.


Wiersze na topie:
1. liczenie słojów (30)
2. po sąsiedzku (30)
3. ludzka utopia (30)
4. "kto sieje wiatr zbiera razy" (30)
5. w intencji manny (30)

Autorzy na topie:
1. TaniecIluzji (446)
2. Jojka (319)
3. darek407 (253)
4. Gregorsko (154)
5. pawlikov_hoff (86)
więcej...