Wiersze poetów - poetyckie-zacisze.pl ZAPROPONUJ ZMIANĘ W SERWISIE
Logowanie:
Nick:
Hasło:
Zapamiętaj mnie
Odzyskaj hasło
Zarejestruj się
Dostępne opcje:
Strona główna
O serwisie
Regulamin
Zaproponuj zmianę
Indeks wierszy
Ranking autorów
Ranking wierszy
Dodane dziś (2)

Nowi autorzy:
- JoKo
- Yakov
- ummma
- wspanialaPati
więcej...

Ostatnie komentarze:
Mantra - pantum
- Konik polny
Z miłosnych zmysłowych uniesień-(pantum)
- Konik polny
Monastycyzm światopoglądu
- Konik polny
Tylko bądź
- Konik polny
więcej...

Dziś napisano 6 komentarzy.

Wiatry i skrzydła

Wiatry i skrzydła

Zygmunt Jan Prusiński


WIATRY I SKRZYDŁA


Margot Bene w jednym ze swoich wierszy
pisze – „Koniec poezji” – właściwie to kończy
puentą – dzisiaj czytam wiersze Rafała Wojaczka
a on zatytułował swój wiersz – „Koniec poezji”
napisał bez zastanowienia - ("Koniec poezji winien być
szybszy nawet od myśli - By krzyknąć co mogłoby
oznaczać bunt czy żal - Koniec poezji winien być
niegramatyczny”…)

Rozumiem i jednego i drugiego twórcę
bo da się to jakoś poukładać w zielonym zeszycie
na wskroś iskierkami wydobyte – bo myśl jest
zawsze łaskawa i na dywanie i na krześle i na stole.

Usiądź człowieku odpręż się swoistą magnaterią
skosztuj owoce podane przez gospodarza
możesz opowiadać o kłamstwach Chrystusa
wszak nie znasz jego prawdziwego życia
tylko tyle ile ci podano w treściach i tak skąpo.

Może kościół uczy ale więcej kombinuje
a dzieci i starsi i tak nie rozumieją –
o bogach nie chcę gadać – dzisiaj spotkałem
ich trzech – mieli pistolety i wyglądali
niczym rewolwerowcy – nie podali imion.

Zmieniam temat po co kąpać się w niełaskach
każdy stworzony jest do czego innego
wybieram swój sposób na życie
w książkach.

Lepiej się w nich czuję wraz z poetką Margot...


15.04.2020 – Ustka
Środa 21:19

Wiersz z książki „Szudroczyć"


autor ZJP
https://m.salon24.pl/eeffbde9915e5eb78f8f27d7b5707606,1200,900,0,0.jpg


Muza Margot Bene z Avinion
https://s20.flog.pl/media/foto/11429560_zyczenia-urodzinowe.jpg
Napisz do autora

« poprzedni ( 1684 / 2716) następny »

zygpru1948

dodany: 2020-06-02, 05:31:11
typ: życie
wyświetleń (176)
głosuj (51)


          -->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.

zygpru1948 2020.06.02; 09:00:47
Aforyzm?

Jestem silną kobietą i w łóżku lubię dominować. Kocham się kochać i szukam kochanka, bo męża już mam ????

Dana Cycus 36 Słupsk

zygpru1948 2020.06.02; 06:04:28
KOBIETA PACHNĄCA STEPEM - część piąta

Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

SAMOTNOŚĆ WŚRÓD KOBIET

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1048362,kobieta-pachnaca-stepem-czesc-v

zygpru1948 2020.06.02; 06:03:29
Zygmunt Jan Prusiński


ZACZNIJ ZE MNĄ ROZMAWIAĆ


Najlepiej to o miłości
poukładaj jak książki na półce
przybliż się tak blisko
bym mógł usłyszeć twój oddech
pobędziemy dłużej
tylko żeby księżyc nie był zazdrosny
sama wybierzesz czas
kobieto kwiatów i wśród nich
przekaż pocałunek.


1.06.2020 – Ustka
Poniedziałek 11:43

Wiersz z książki „Anioł doliny”


Muza
https://s29.flog.pl/media/foto_300/13636053_ja-i-moj-ogrod.jpg

zygpru1948 2020.06.02; 05:57:47
Stanisław Nyczaj – GDY „KROMKA CHLEBA TWARDNIEJE W FILOZOFICZNY KAMIEŃ”
Wspomnienie o Józefie Andrzeju Grochowinie (1954–2005) w 15. rocznicę śmierci Poety

26 maja 2020


https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2020/05/Grochowina-Mortes-696x482.jpg

zygpru1948 2020.06.02; 05:56:10
JAKBY SKRADAŁ SIĘ KOLEINAMI LOSU

Pamięci Józefa Andrzeja Grochowiny

Józek szedł, jakby skradał się koleinami losu,
„w trampkach podartych aż do samej kości”,
choć i bywało,
że w Jego zgrzebnym „śniadaniowym misterium […]
kromka chleba twardniała w filozoficzny kamień”,
a „ręce zamiast sięgać – błogosławiły”, zaś „usta
zamiast oblizywać się – recytowały”.

Przebolewał swój los, umęczony – prześmiewczo,
a niekiedy jak ten uliczny grajek
na „rzężących drewienkach
przywiązanych sznurkiem do gruźliczych płuc”.

Byle wytrzymał to tylko konopny pionu „sznur”.

Jednak zapętlił się znienacka
na przekór „dzwoneczkom mlecznego poranka”,
akurat gdy ktoś „doradzał życzliwie”,
że „zawsze jeszcze warto się podnieść”,
bo przed Tobą wciąż pręży się „wąska ścieżka
skrajem wznoszącej się gorączki ulic”.

Jak będąc oszołomionym dławiącą bezsiłą
wyszarpać wpijający się w krtań podstępny oplot?! –
przemyka konwulsyjną myślą-chyłkiem „wylękniony cień”,
próbujący ocalić choćby dla pamięci Ukochanej
sprzątane naprędce ciało,
by nie „powlekły się nim zelówki przechodniów”.

I

W rozdziale Mimo milczenia mojej Metafizyki tworzenia (2007), nawiązałem do przykrego pytania retorycznego Urszuli Kozioł z felietonu w „Plus Minus”: „czy w kraju, w którym wszystko sprzysięgło się, żeby ludzi oduczyć sięgania po książkę, kogokolwiek jeszcze obchodzi wiersz?”.
Niestety, mało kto interesuje się losem poetów o bardzo zindywidualizowanej artystycznej wrażliwości, o wartościowym a krzywdząco zapomnianym dorobku, jacy, zagubieni, szukali w rozpaczliwej samotności, na swym marginesie-bezdrożu jakiegoś oparcia, ratunku, popadając przy tym zazwyczaj w nałogowe uzależnienia, depresję, a jednocześnie ufnie lgnęli do tzw. środowiska, które potrafi wydźwignąć, ale i mimowolnie zepchnąć słabszych psychicznie na pochylnię. Tak to dookolna obojętność przeoczyła już niejeden akt ostatecznej determinacji. Przeoczyła więc i tragiczną śmierć Józefa Andrzeja Grochowiny (ur. 30 września 1954 we wsi Tomaszów k. Węchadłowa na Ponidziu). Poety w poszukiwaniu środków wyrazu o s o b n e g o, autora tomików: Do końca bieg (Literacka Biblioteka „Przemian”, kielce1974), Mortes („Iskry”, Warszawa 1980), Mimośród (w serii Bibliteka Poetów Wyd. Łódzkiego staraniem Oddziału tego wydawnictwa w Kielcach, 1984), Niedokształt (SW „Anagram”, Warszawa 1992).

Czyż nie przerażające, że w XXI w. Warszawie umiera poeta zrzeszony w organizacji pisarskiej – i nikt nie wie, kiedy to najgorsze się stało. Milczą media, żadnej informacji o czasie i miejscu pogrzebu! Wiadomość dociera do Kielc, gdzie jako twórca startował, dopiero po paru miesiącach! Mało tego, dopóki nie wydostałem z ZAiKs-u, dzięki któremu poeta utrzymywał się głównie z tantiem za teksty piosenek, ustalonej tam z obowiązku prawnego daty śmierci na 19 listopada 2005 – potrzebnej dla uzupełnienia tekstu Stanisława Stanika nadesłanego do redakcji kieleckiego miesięcznika „Teraz” – obiegowo funkcjonowała zawstydzająco niekonkretna, że zmarł w swym warszawskim mieszkaniu w grudniu .2015.


https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2020/05/Grochowina-do-konca-bieg.jpg


Na s.4 okładki Mimośrodu zamieściłem jako redaktor tomu kwintesencję z recenzji wydawniczej, jaką w owym czasie byłem zobowiązany wnieść na kolegium pod ocenę propozycji książkowej. Obowiązywał wydawnictwo, szczególnie w prestiżowej serii „Biblioteka Poetów”, limit tytułów, dlatego cieszyłem się wraz z Józkiem, że tomik wszedł do planu i rychło została spisana z poetą umowa wydawnicza. Choć minęło wiele lat, nie krępuję się przytoczenia skrótu miarodajnej oceny, mającej też zachęcać do lektury tomiku:

Osobowość poetycką J.A. Grochowiny określa bogactwo i świeżość wyobraźni oraz nowatorstwo rozwiązań formalnych. Szereg tematów w Mimośrodzie (głównie związanych z egzystencjalnymi powikłaniami losu jednostki i jej świadomości zdeterminowanej wielorakimi doświadczeniami) zostało tu podjętych na zasadach pokrewnych improwizacji jazzowej: z rozmachem liryczno-epickim i wirtuozerią skojarzeń w wyrafinowanym rytmie następujących po sobie płynnie lingwistycznych fraz.

zygpru1948 2020.06.02; 05:54:30
II

Cofnijmy się jednak w czasie. Ok. roku 1976 ku zaskoczeniu kielczan Józek, student pierwszych semestrów polonistyki na WSP, przenosi się do Warszawy, by tam kontynuować studia. Widujemy się jeszcze podczas prowadzonych przeze mnie tzw. Kieleckich Spotkań Poetyckich w salonie Klubu MPiK przy ul. Warszawskiej. Salon gości znanych poetów z kraju (Tadeusza Śliwiaka, Bogusława Żurakowskiego), organizuje konkurs „O Świętokrzyską Lirę Poezji” (statuetka liry zaczyna się liczyć), są promowane nowe książki (jakich przybywa), autentycznie sprzyja dyskusjom… Józek wpada odwiedzić przyjaciół – niestety zazwyczaj pijany, odzywający się niezbornie, słabnący na nogach. Żal było patrzeć, jak, mało zadbany przywozi stołeczny szlam, także językowy, jest żałośnie przy tym buńczuczny w odzywkach. Alkohol wypijany na czczo przy tytoniowym posiłku „wczorajszych” skrętów demolował mu wychudzony organizm. Cóż, wiedzieliśmy, że nie ma głowy do wódki, ale w Kielcach pod naszą dyskretną kuratelą ograniczał samowolkę w zgubnym procederze. Piliśmy wszyscy do rozmowy, owszem, która łatwiej z dotknięciem kapsla butelki rozkręcała się nabierając rumieńców zadziornej, lecz mało kto przechodził w obroty na umór, broniąc przed bełkotem.

Pierwszy styk ze środowiskiem warszawskim poluzował w Józku wyperswadowane wcześniej– okazało się nieskutecznie – potrzeby wyhamowywania w sobie w porę zdrożnego impetu. W wyniku podjętych za namową „życzliwych oczajduszy” (bałamucących pokusą szybkiej kariery) ambicjonalnych na wyrost przenosin w opary stołecznych kawiarń – ucierpiał dotkliwie, zresztą, nie on jeden. Nam – też bywającym nierzadko na stołecznych imprezach (np. turniejach poetyckich) na Smolnej obok „Iskier”, w Domu Chłopa, w redakcjach „Okolic”, „Zarzewia” z łbami, od których aż się zdrowo kurzyło – szkoda było tego przykrego trafu rozpaczliwej demolki młodszego kolegi, zmarnowania autentycznego talentu, jakim był obdarzony. Ów talent był jego jedynym przy wątłej posturze atutem, odkryty już w znakomitym kieleckim Liceum Sztuk Plastycznych, gdzie został też wstępnie oszlifowany i pogłębiony o wiedzę, jak wyrazić rodzące się w głowie zamysły nie tylko piórkiem i pędzlem, ale też artystycznym słowem.

Kiedy już, machając z rezygnacją ręką, powątpiewaliśmy w zwycięstwo Józka nad nałogiem, gruchnęła wieść, że się zakochał. Mocno, na zabój w dziewczynie. Wybranką serca okazała się świetna piosenkarka (jakiej nazwiska nie mogę wymienić, ponieważ sobie stanowczo tego nie życzy pod karą sądową o pomówienie). Zaczął pisać teksty do piosenek. Piosenek dla niej. Rozglądać się za kompozytorami, menedżerami. Ustabilizował swoją sytuację na tyle przyzwoicie, by mogła go zaakceptować jako poważnego partnera. Ciągle aspirując do łask wymagającej damy, pilnował studiów. W ich toku zdobył się w 1980 na wydanie tomu w „Iskrach”. Jakiż był dumny, dedykując mi 7 października tegoż roku zilustrowany przez Macieja Buszewicza zbiór Mortes pod redakcją Aleksandra Nawrockiego, legitym
ując się członkostwem Koła Młodych przy Warszawskim Oddziale ZLP !


https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2020/05/Grochowina-Niedokszta%C5%82t.jpg


Był to drugi zbiorek, ustanawiający go w stołecznym środowisku młodoliterackim. Po debiutanckim z czasów kieleckich Do końca bieg (1974), udoskonalił poetycki warsztat, stawiając przede wszystkim na słowo jako temat do wygrania sam w sobie, eksponowany na równi z podejmowanymi z jego pomocą sprawami. Ta lingwistyczna metoda, przyznaję, była zawsze bliska mojemu sercu i równie ceniona przez Henryka Jachimowskiego, który redagował Do końca bieg. W Mortes obwieszcza ją już pierwszy wiersz Wszystko jedno: „w pęknięciu losu/ żyjesz/ nawiasem czasu/ między brzegiem a brzegiem/ słów […] nigdy nie przepłyniesz/ mętnej rzeki Poezja –/ to ona przepływa nas/ w niepewności nazwania/ bo stało się jedno słowo/ jednym ciałem Człowiek/ więcej słów nikt tu nie słyszał/ więcej światów nikt tu nie widział/ wszystko jedno znaczy –/ są jeszcze wiersze z bólu/ a ponad ich równiną/ wyniosła wieża babel”.

Rzeczywistość ohydnych przedmieść miasta, jaka otacza liryczne „ja” lub „ty”, jest upokarzająca. Dwukółka peregrynującego „koślawego wózka” stacza się gdzieś pochylnią „przez mroczne sienie zaszczaną komunalność/ przez zapyziałe w skrzeku brudnych przekupek bazary”, gdzie „mdły zapach jałmużnych pyz tani karmel/ i muzyczka rzężących drewienek/ przywiązanych smyczkiem do gruźliczych płuc”, toczy się „przez końskie odchody/ swojskiego aż do skurczu żołądka targowiska/ z babami o policzkach burakami kraśnych”, pędzi „na zbity pysk […] z podskakującym na kocich łbach tobołkiem…”. Otóż właśnie tobołkiem „twego Ja” – „wprost do piekła”.

zygpru1948 2020.06.02; 05:51:37
Kontrastuje z powyższym na pokaz „górne miasto”, co szumi „wyjątkowo wysokim cis materiałów budowlanych” to znów „jęczy gdzieś u granic wytrzymałości/ metalu [jego rozpędzona] motoryzacja a plastik/ bucha w pełni lata kolorową jadowitą pianą”.

Jednak „twoje Ja” wie, że „nieskończona krzywizna kolein/ dla chromego ruchu złamanego wózka [toczącego się przez pochylnie reumatyczne]” sytuuje je w gruncie rzeczy na tych obskurnych przedmieściach, bo tam bliżej autentycznego mozołu rzeczywistości, wyzbytego gigantomanii oczekiwań i blichtru ułudy. Tam, na przedpieklu, możliwy jest nawet rytuał, wyobrażony w wierszu Śniadaniowe misterium. Oto: „kromka chleba twardnieje/ w kamień filozoficzny// masło zakwita barokowym ogrodem/ wybujałej sielanki// szklanka herbaty/ zastyga w Bałtyk bursztynu// a moje ręce/ zamiast sięgać – / błogosławią// a moje usta i język/ zamiast oblizywać się – / recytują// a moje zęby/ zamiast gryźć – stają się zębami mądrości”.

Dotkliwe są oskarżenia Józka wobec ludzi oddających się, ba, wprost zaprzedających całych siebie „fallusowi dobrobytu”, żądnych w nieustannym podnieceniu owej „Pały Niosącej Rozkosz”, przyjmować „w chorobliwie czerwone usta/ wiecznie głodnego sromu”. Wiersz, do którego się odwołuję, pt. Kurwy nie ludzie, ma swoiście moralistyczną puentę, charakterystyczną dla postawy poety – czujnego z przejęciem obserwatora, któremu bezradne sumienie nakazuje zawołać, choćby komicznie ta anatema zabrzmiała: „oby dopadła was moja/ śmieszna nienawiść// nie będę Papieżem/ błogosławiącym/ z wysokości facjatki moich udręk/ religijny przyrost waszego sadła/ w miejscu/ które u / jest przegubem/ czującej Tajemnicy/ i świadomej Ekstazy”.

Józek w ślad za Bursą, Wojaczkiem, Milczewskim-Bruno nie szczędził gorzkich słów – po obelgi włącznie – pod adresem podłego bytu, jaki przyszło mu wraz z rodakami dzielić. „Wieczne niezaspokojenie” pragnień do godziwego życia rodziło w nim poczucie krzywdy sprawionej przez los. „Bywa że przeklinam dzień/ w którym się urodziłem” – złorzeczy. Bo co to za życie, w którym „ciągle trzy razy na dzień/ jesz tę samą ohydną Kaszankę” przy świadomości, „jak różne pochodzenie/ domieszki i wyglądy ma krew”. Przyjmujemy więc w wierszu Kaszanka deklarację obrzydzenia:

Moim obowiązkiem jako poety
jest ci to wszystko uświadomić uzmysłowić
ilustrując stosownymi przeźroczami
jak też plugawą metaforyką – strumienie
z dwu znanych ludzkich otworów
krzyżują się na wysokości twojego talerza
[…]
z początku będzie ci ciężko
nerwy wyzwiska skakanie mi do gardła
nad stygnącą bryją ale potem gdy zrozumiesz
czym się żywiłeś
zbrzydnie ci to gówno i zaczniesz szukać Chleba
z odpowiednim przewodnikiem w ręku

Jawi się pozytywne wskazanie na „pożywienie godne” dla „naprawdę głodnego”: Chleb – ratujący życie, zarazem – przypominam – ten sam, co jako kromka trzymana długo w zachłannej dłoni „twardnieje w kamień filozoficzny”. Ten kult dla Chleba (wyróżnianego w zapisie dużą literą) wyniósł Józek bez wątpienia z doświadczeń głodnego dzieciństwa na biednej ponidziańskiej wsi i przeniósł do miasta. „Pilnuj tego z czego masz chleb/ mówiła mi mama mając na myśli ubrania/ meble firanki a nawet szacunek” – przytaczam wersy z Polszczyzny, wiersza otwierającego tom Niedokształt, przez niego samego zasponsorowany z symboliczną pomocą Fundacji Sztuki na rzec „Integracji”. Symptomatyczne, wtedy właśnie, kiedy powstawał ten wiersz (1989), świętokrzyski poeta ludowy Feliks Rak otwierał w podkrasocińskim zabytkowym wiatraku Muzeum Chleba, które autentycznie było ekspozycyjnym, poglądowym „przewodnikiem” po zbawiennych walorach chlebowego dobrodziejstwa. Ukłon Józka wobec tak pięknie zakorzenionej w sercach niezliczonych pokoleń chlebowej tradycji wyróżnia go, zdradzając szczerą wrażliwość.


https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2020/05/Grochowina-Mimosrod.jpg


Gdy mu o tym mówiłem nieraz podczas rozmów na Dworcu Centralnym w Warszawie, kładąc dłoń na chudym ramieniu, chętnie też dzieliłem się z nim kanapkami smakowitych kromek. Rozprawialiśmy długo o poezji, sztuce, filozofii zajadając je z pętem smakowitej kiełbasy. Pochłonięci dysputą, obojętnie reagowaliśmy na miny przygodnych gapiów, zadziwionych powagą i zawziętością naszego rozhoworu. Nigdy i nigdzie – choć wiele „przejadłem” rozmownych ognisk – nie doświadczyłem tak intensywnej podwójności zapalczywego poetycko ucztowania.
Przegadaliśmy „kąśliwie” wszystkie tomy jego i moje*). Nie zdołałem jednak upilnować młodszego przyjaciela przed straceńczymi kontaktami z chytrymi kumplami, którzy obudzili w nim wszetecznie i interesownie dawną słabość do mocnego alkoholu. I gdy, bezradny, odtrącony przez ukochaną artystkę, popadł w delirium i depresję, nie udało się osamotnionego, zdanego na niełaskę losu uchronić przed rozpaczliwym, samobójczym aktem życiowego dramatu. Co wykrzyczał zdławionym głosem, sięgając po szal, wiedziały tylko zapewne strzępy kartek, tułające się w nieładzie ubogiego mieszkanka. Zamiotły je litościwe sprzątaczki z jego tomikowego wiersza.

Stanisław Nyczaj

__________

*)Po studiach polonistycznych na Uniwersytecie Warszawskim nawiązywał śmielej kontakty z takimi czasopismami, jak „Poezja”, gdzie objawił się też, ku zaskoczeniu kumpli jako krytyk (zamieścił tam recenzję m.in. z mojego tomu Gry z naturą (1978, nr 3), wykazując się wiedzą o zaletach i zagrożenia Nowej Fali w polemice z Nową Prywatnością. To był ważny dla mnie tom, sygnalizujący swoiste prekursorstwo ekoliryczne. Dziś – jak raz w 15. rocznicę śmierci Józka – wznawiam ten tom, wydatnie powiększony o wiersze z późniejszych lat, pt. Złowieszcze gry z Naturą.


Wiersze na topie:
1. ten czas (30)
2. aż tyle (30)
3. rejwach* (30)
4. Poniżej podłogi (30)
5. Płoną księgi woluminy (30)

Autorzy na topie:
1. darek407 (1531)
2. wieslawdrop (240)
3. BlindNiemy (118)
4. GothicQueen (116)
5. Gregorsko (106)
więcej...