Wiersze poetów - poetyckie-zacisze.pl ZAPROPONUJ ZMIANĘ W SERWISIE
Logowanie:
Nick:
Hasło:
Zapamiętaj mnie
Odzyskaj hasło
Zarejestruj się
Dostępne opcje:
Strona główna
O serwisie
Regulamin
Zaproponuj zmianę
Indeks wierszy
Ranking autorów
Ranking wierszy
Dodane dziś

Nowi autorzy:
- JoKo
- Yakov
- ummma
- wspanialaPati
więcej...

Ostatnie komentarze:
"Paryż"
- lucja.haluch
Z mitami
- AL46
"Autoportret w dzwonku rowerowym"
- joanna53
Śmieszny płacz
- joanna53
więcej...

Dziś napisano 0 komentarzy.

W tej jesieni odprowadziłem ciebie

W tej jesieni odprowadziłem ciebie

Zygmunt Jan Prusiński


W TEJ JESIENI ODPROWADZIŁEM CIEBIE

Tradycyjnie
po drodze kilka ujęć
bym miał cię przez chwilę na zdjęciach
zajrzał jakby do środka później
kiedy będziesz w innym miejscu

szukała mnie
i w tych rysunkach wspomnień
opisywała myślami dobre rzeczy
po jedenastu dniach pobytu.

Stajemy się stateczni
jakoby ważni w swoich wierszach
próbujemy ten smak miłości
poznawać bo zawsze jest inaczej

gdy wkraczam by uspokoić
twoje wnętrze na zapas i mieć
na własność te chwile.

Podziękowałaś przez telefon
nie wiem po co te słowa wypowiedziane
przecież kto ma się tobą opiekować
lepiej ode mnie w tajemnicy

poukładanej przy każdym pocałunku
zbierasz ten plon uścisku
namalowani w jesiennej oprawie
choć przyznasz że obecny październik
nie był taki jak ubiegły w Chlewiskach.

Listopadowy zarys przed nami
powrócisz nad morze by znowu opisywać
spacery tkliwe noszące ciekawość

choćby pierwszego wiatru który się zbliży
nieoczekiwanie przyjazny i zaprowadzi
sosnowymi ścieżkami poezji.


25.10.2016 - Ustka
Wtorek 03:17

Wiersz z książki "Sen jabłoni"...


autor ZJP
https://fotek.pl/upload/d/o146736-d.jpg


Margot Bene
https://fotek.pl/upload/d/o146622-d.jpg
Napisz do autora

« poprzedni ( 758 / 2716) następny »

zygpru1948

dodany: 2016-10-28, 00:38:21
typ: przyroda
wyświetleń (329)
głosuj (57)


          -->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.

zygpru1948 2016.10.29; 01:30:39
Cytat Margot Bene

"Odprowadziłeś mnie w tym jesiennym krajobrazie pełnym kolorów i uczucia, a także tego szczególnego niepokoju, który wkrada się przy każdym rozstaniu.
Zapamiętam urok dni, które niosły radość, a sprawiał to blask Twoich oczu, powiew wiatru a czasami i smutek chwili.
Wiersz (W tej jesieni odprowadziłem ciebie) cóż, jest po prostu i zwyczajnie fascynujący. Pięknie układają się strofy opisujące chwile minione, ale właśnie w tym i innych wierszach zatrzymane. Chciałoby się powiedzieć, niech trwają na przekór wszystkiemu i wszystkim.
Cóż może dać więcej radości jak nie Twoja poezja?
Dziękuję za nastroje, kolory i smaki, które w niej odnajduję, a które ciągle zaskakują oryginalnością przekazu".

28.10.2016 - 10:44

zygpru1948 2016.10.28; 07:50:12
Ten poeta pisze wiersze bez tytułu...


Grzegorz Perkowski


Mówią -
że sztuka jest zwierciadłem
które
przechadza się po gościńcu


Odbija wiernie realność
to niesamowite dwunożne lustro


Znamy więc dobrze
spelunki Apulejusza
średniowieczny Londyn
bezdroża Don Kichota
podróże sentymentalne
i podróże w głąb dżungli


Czasem
sztuka odbija miraże
zorzą polarną
ekstazy nawiedzonych
uczty bogów
otchłanie


Zmaga się także z Historią
ze zmiennym powodzeniem

Stara się ją oswoić
nadać ludzki sens


stąd balety
orkiestry
obrazy jak żywe
powieści różnorakie

wiersze


W ciężkich złoconych ramach
krwawi cynobrem Leonidas


Chór w operze Beethovena
śpiewa
przekonywająco o wolności

ranny pod Borodino Książę
nie chce upaść
na ziemię



Sztuka
stara się uszlachetnić
podnieść na wyższy poziom
wyśpiewać
odtańczyć
zagadać
zetlałą materię ludzką

zrudziałe cierpienie

zygpru1948 2016.10.28; 07:29:27
Karol Zieliński


Dwa auschwitze

Rozdział drugi - Zapach mandragory


Józef leżał z odrętwieniu i nadsłuchiwał, nie mogąc unieść głowy, żeby zobaczyć co się wokół niego i za jego głową dzieje. A czuł, że na placu apelowym w Auschwitzu dzieje się coś niedobrego. Chciał, lecz nie potrafił się poruszyć, leżąc jak sparaliżowany. Słyszał jak wokół narastał harmider ludzkiej ciżby, tumult, okrzyki komend i szczekanie psów, a on ciągle widział nad sobą, tylko kawałek szarego, zasnutego mgłą nieba.
- Czy mnie pobili, że tak leżę i widzę niebo „z perspektywy podłogi”.
Raptem, podszedł do niego komendant obozu uśmiechając się przyjaźnie. Stali na środku placu, owiani dymem z krematorium, na którym gestapowcy sprawdzali, dyscyplinowali i formowali kolumny Haftlingów.
- Richtig! Gut! Fajnie „Joziu”, dobrze zalepiłeś ta papa na moim dachu. Zigaretten rauchen? - zapalili. Chociaż nie palił od lat, poczuł koniakowy zapach wiśniowej cygarniczki.
- Herr Reichführer Himmler ist heute mit uns - Józef uśmiecha się, żeby okazać jak bardzo się cieszy. Patrzy obojętnie, a nawet z aprobatą jak esesowcy wyrywają zdrowych ludzi z szeregów i pędzą do gazu.
To nowy transport żydów z Rumunii. To dobrze że niczego się nie spodziewają. Zostaną zagazowani szybko i humanitarnie.
Biedni Azjaci, urodzili się podludźmi. Wszystko co z Azji jest kalekie i nieszczęśliwe. Trzeba pomóc naturze w usunięciu tego cywilizacyjnego łajna, tego poronionego płodu, ”żeby się niepotrzebnie nie męczyło na tym świecie”. Przecież tak samo myśli w głębi ducha (i w praktyce postępuje) każdy zachodnio-europejski liberał, że: „Wszystko co z trzeciego świata – to do dołu, żeby nie śmierdziało!”

15) Czyż obecnie bogate państwa kapitalistyczne nie prowadzą polityki: „Niech się kutsi biją z mutsi”, czyli eksterminacji ludności afrykańskiej, rękami tejże ludności, przyglądając się biernie, jak Tutsi mordują Hutu, czy też odwrotnie?
- Tak, ci prymitywni nomadzi Europy Wschodniej i brudni semici, muszą odejść. Nie ma dla nich miejsca w nowym kulturalnym świecie pod przywództwem wielkiego narodu niemieckiego i jego wodza Adolfa Hitlera.
Józef uśmiecha się z aprobatą patrząc w niebieskie oczy komendanta. Czuje, że dostanie za to lepszą pracę i przydział esesmańskiej, należnej funkcyjnym kiełbasy.
- Jawohl, Herr Kommandant – mówi gorąco – to jest słuszne. Bo któż tam jest?, w tej Polsce: Brudny żyd i cygan i ciemny pańszczyźniany chłop.
Na to komendant Hoess: - Możesz być o to spokojny. My już tę Azję odżydzimy i odchłopimy, popychając na nową drogę rozwoju. Przyszłe pokolenia będą nam dziękować, że Führer wytrzebił ten brud i ciemnotę, jak się karczuje stary, zaniedbany las.
- Tak jest – wtóruje mu Józef – tak trzeba. Oni nie są zdolni pojąć wielkości społecznej nauki Führera. Wytyczającej nowe kierunki przyszłości nowej zjednoczonej Europy i globalnej polityki świata. Nie znają co to organizacja i dyscyplina pracy. Z Reichu momentalnie zrobiliby Puff! Mając ich na karku nie można myśleć spokojnie o przebudowie świata – mówi z przekonaniem a komendant potakuje głową, elegancko wypuszczając nosem dym z papierosa.
- Powinieneś to wytłumaczyć swoim towarzyszom pracy. Wam tu nic nie grozi. My naziści szanujemy robotników, dobrych fachowców. Natomiast tępimy pederastów, pijaków, nierobów, złodziei, komunistów i masonów.
- Ja im tłumaczę jak mogę, Herr Kommandant, z całych sił, dniem i nocą – zapewnia Józef a „kommandant” uśmiecha się przyjaźnie.
- Umieścimy cię, Joziu, z niemieckimi robotnikami, zasłużyłeś na to, Joziu.
Józef cieszy się z odmiany losu. Zapewnia że postara się zasłużyć na to zaszczytne wyróżnienie. Zawsze pragnął być Niemcem. Zawsze czuł się synem wielkiego narodu germańskiego, z racji swych krakowskich korzeni. Przecież nazywa się „Polak” – za sprawą niemieckiej prababki! Członkowie krakowskiego patrycjatu i starego rzemiosła, to osadnicy niemieccy kolonizujący tereny na Wschodzie. Gdyby nie to, że zadarł z krakowskim Gestapo, handlując na wielką skalę mięsem, cementem, stalą i benzyną, bez stosownych łapówek dla urzędników Gubernatora Franka, dawno by go zwolnili z obozu. Dlatego dali mu pasiak bez winkla i utrzymuje przyjazne znajomości z wieloma gestapowcami, którzy często zapraszają go do kantyny na wódeczkę i, ma się rozumieć, kiełbasę. A on, ma się rozumieć, rewanżuje kiedy dostaje opasłe paczki pełne czekolad i koniaku. Byłby to taki spasiony, miałby to siłę ganiać do obozowego burdelu? Przerobił się na galicyjskiego Austriaka, teraz nazywa się po ojcu, morawskim szlachcicu: Kurwen-Jabloński i nikt go nie rusza. Raz na apelu, podczas wybiórki do gazu, jeden ze Sturmanów, w zamieszaniu, rozwścieczony rozlazłością i krnąbrnością Häftlingów,chwyciwszy go z tyłu za uszy, rzucił kopniakiem w kupę więźniów ugniataną kolbami jak pryzma kiszonki, lecz w ostatniej chwili poznał go i puścił wolno, poza okrąg śmierci:
- Ach, to ty Josif! Raus, nie leź tutoj sampieronie!
Zaklął na swoja podłą robotę, ”z tym bydłem” i pobiegł za kimś innym, a koledzy SS-mani wypuścili go poza zbawienny krąg karabinów.
- Nic nie szkodzi – odpowiedział Alfonsowi Wroblowi z uśmiechem i dalej chodził swobodnie wśród tratujących się ludzi, uśmiechając się porozumiewawczo do strażników, których wielu znał po imieniu. Zresztą jako kapo często sam zastępował oprawców stojąc przed frontem dwuszeregu z kapownikiem w ręku.

16) Chodził z płonącymi uszami, uśmiechając się bez przerwy. Od ciągłego uśmiechania zdrętwiały mu szczęki. Przez sen poczuł ich ból i powoli zaczął uświadamiać sobie, że śpi we własnym łóżku, że nie jest w obozie, że to był tylko koszmar senny. Nie miał siły się podnieść by napić się czegoś dla zwilżenia wyschniętej gardzieli. Ciężko dysząc leżał zdrętwiały na stłamszonej, mokrej od potu poduszce i patrzył jak po suficie wędrują cienie brzasku wstającego za oknem, dopatrując się w ich niemych poruszeniach, obrazu tamtych ludzi z obozowej rampy, złożonych z różnych odcieni szarości.
Zrobiło mu się samotnie i zimno, tak że naciągnął kołdrę pod brodę. Jeszcze przez chwilę chciał być w swoim śnie, tam mu się wydawał realny i „obozowy”, że było mu w nim dobrze. Zatęsknił nagle za Oświęcimiem. Jakby jego istota osiągnęła w nim przez chwilę pełnię istnienia. Lecz hitlerowcy, tamta zła przeszłość, tamta wojenna Europa, plac z szarymi postaciami i ta ponadczasowa rzeczywistość zastygła w lodowatej pamięci, odpływały coraz dalej i dalej, umykając przed napierającym przez okno światłem nowego dnia.
Przeraził się dopiero na myśl, że mógł krzyczeć przez sen i ktoś mógł usłyszeć jak wzywał na pomoc Niemców i rozmawiał z komendantem Hoessem. On krzyczał, a ten szczur, Jakub, podsłuchiwał pod drzwiami, żeby mu się podejrzliwie przyglądać przy śniadaniu. Był pewien, że Jakub patrzy na niego przez dziurkę od klucza, której zapomniał zatkać na noc papierkiem.
Wstrzymując oddech, bezszelestnie zapiął na piersi guziki zmiętego pasiaka i cicho wyślizgnął się spod kołdry. Namacał drewnianego, obozowego trepa, który leżał koło łóżka i boso, na palcach podszedł do drzwi. Uniósł drewniaka do góry i nacisnąwszy klamkę błyskawicznie wyskoczył na korytarz, w stronę pokoju, gdzie spał samotnie Jakub, bo tej nocy Joachim był w delegacji służbowej.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

zygpru1948 2016.10.28; 01:29:21
Ten poeta pisze wiersze bez tytułu...


Grzegorz Perkowski


żal.pl

strona ciągle w modernizacji

myślisz
że się coś zmieni
w zrozumieniu wszechrzeczy
z miłością
pustego słowa zagubiony?

gdzie tak naprawdę
poza rozsądkiem
już nic nie mówi o przetrwaniu.


Miłość chwilami jest fikcją
wymysłu
własnych kompleksów
nieporozumienia
zaspokajającego
egoizm


to co święty Paweł
do innych Apostołów miłości
przesyła przed wiekami
nie odnajduję we współczesności
dorabiając do stypendium
skokiem na bok


gdzie
przyszły mąż który wie niewiele
i jak coś takiego
może podszywać się
pod prawdę

z groteską zmieszany koniec...

zygpru1948 2016.10.28; 01:24:15
Dziennik pisarza Karola Zielińskiego z Krakowa

02.06.2012 00:46

@Zygmunt Jan Prusiński oraz Mar Canela


Szanowany Panie Zygmuncie, Droga Pani Canelo, aż się chce sparafrazować, o zielony Zygmuncie, o srebrna Canelo, cała wasza wyprawa to ręcznik z kamelią. Wyście posnęli słodko, a wokół czuwa krasnal z halabardą, nos mu zakwita czerwoną kokardą, widać że dobrze popił, a wyście przepili i fanty, o zielona Margosiu, o srebrny Zyg-stanty.

Postanowiłem prosić Pana Zygmunta żeby zachęcał Panią Canelę do pisania wierszy godnych jej możliwości i zamieszczania u niego na blogu, bo jakoś ostatnio nie pisze, ale zajrzałem na jej blog i znalazłem coś co mnie zainteresowało.

Otóż byłem ostatnio na blogu Pani Mar, a tam martwa cisza, cicho jak na cmentarzu, wieje pustką i nudą. Wcale nie jak na blogu współczesnej Wirginii Woolf, czy innej akuszerki męskiego niepokoju Poza ostatnim wierszem, który mnie zainteresował swoim cmentarnianym nastrojem pasującym jak raz, do nagrobnego epitafium. Co za radość życia! Bravo!

Pani Mar dała ostatni wiersz taki: „Sprawiedliwie idziemy w jednym kierunku, wbrew potocznej opinii, że życie jest krótkie, setki miesięcy, tysiące dni rozpostarte w czasie, który nie istnieje. Melancholia rozstań, dotyka nagła myśl – i nas kiedyś odprowadzą z tej strony, pożegnają, powędrujemy do źródeł otuleni aksamitem nieuchwytnej siły, po linii uśmiechu Boga, zapadniemy w błękit punktualnie w chwili już dawno uzgodnionej”.

Tak się ten kawałek prozy przedstawia jako wiersz rozbity na wersy. Czy to jest wiersz? Pewnie jest, bo są w nim elementy metafizyczne. Coś co – jak u Güntera Grassa – musi być powiedziane przez sam uniwersalny język, przez samo Uniwersum.

Pani Canela jest predestynowana do pisania takich kawałków, bo czuję u niej męski mózg i pewnie by podczas stosunku mówiła do mnie: „zrozumiałaś gdzie ci wkładam?”, albo „mogłabyś trochę głębiej”. Zauważ Pan, Panie Zygmuncie: „zrozumiałaś”, „mogłabyś”, jak facet do kobiety! Ach, wciórności, aż mnie dreszcze rozkoszy przechodzą!

Jak powiadam, u Pani Margosi czuję męski mózg, taki jak np. u Bronisławy Ostrowskiej, która napisała „Balladę o trzech siostrach”, w sposób metafizycznie tak dojrzały, żeby facet tego lepiej nie potrafił.

A co do wiersza to, są tam słowa: „w jednym kierunku”; „nie jest krótkie”; „czas, który nie istnieje”; „z tej strony”; „w chwili już dawno uzgodnionej”.
Czyli, w tym wierszu występują „kierunki”; (stosunki czasowe, czas) „ nie krótkie”: (a za chwilę, poniżej zaprzeczenie stosunków czasowych) „czas, który nie istnieje”; (stosunki przestrzenne) „z tej strony”; (stosunki czasowe) „w chwili dawno uzgodnionej”.
I jest w tych sprzecznościach i zaprzeczeniach niejaki groch z kapustą. A tego u intelektualistki by nie powinno. Bo jeśli nie ma „czasu” (w sytuacji krańcowej i ostatecznej, który jest podmiotem lirycznym wiersza): „czas, który nie istnieje”, to nie istnieją również „kierunki” przestrzenne i sama „przestrzeń”, to nie można twierdzić że nas poniosą z jakiejś „strony”, bo strony nie ma i nie będzie (i to jest tragedią człowieka, że nie ma nawet „strony” – czyli kompletna dezorientacja i niemożliwość poznawcza.

I, nieszczęsna Małgosiu!, „w chwili dawno uzgodnionej”. Co za degrengolada myśli, co za degrengolada odsłaniająca bezmyślność (w owej chwili pisania)!
Jeśli dawno uzgodniona – to nie „chwila” (właściwa), która dzieje się dziś, tu i teraz, i jest momentem czasowym, którego nie sposób przewidzieć, przywołać, zaprojektować i uzgodnić. Bo czyż staranie obmyślany plan Makbeta, co do „owej chwili” (jak będzie, jak ma przebiegać i jakie dać rezultaty) wypalił? Czyż staranie obmyślana chwila demaskowania zbrodni przez Hamleta, dała takie rezultaty (zamierzone jakie chciał uzyskać projektodawca?), czy obmyślana „chwila” była ową obmyślaną chwilą? - (w sensie zawartości egzystencjalnej).

Już pisałem, że poezja nie jest radosną paplaniną tego co ślina na język przyniesie, bo nam się, wesołym dzieciom poezji tak imaginuje! Poezja jest dziedziną dla ludzi dorosłych.

Natomiast te wszystkie kolorowe mgiełki i fatałaszki, darujmy sobie, to jak uśmiech Boga, który się wcale nie uśmiecha. A właściwie, to się szatańsko uśmiecha.

Jeśli (jednak) Pani Canela dokonała rozbrojenia kantowskiego systemu kategoryzacji poznania, to zrobiła słusznie, bo wiem tam, o czym pisze, nie ma kantowskiego phaenomena i noumena, nie ma już „nieba gwiaździstego nade mną i prawa moralnego we mnie”. Kantowskie kategorie poznania chodzące (jeżdżące jak wózki po szynach) w „rygorach” czasu i przestrzeni „tam”, „gdzie wszystko jest otulone w naszej wyobraźni niebieską mgłą” nie istnieją. Pani Canela zauważyła trafnie, że nie istnieje już „czas”, lub to coś, w czym jesteśmy zanurzeni i wydaje nam się ze istniejemy i egzystujemy. Ale z drugiej strony zapomniała „wymazać” przestrzeń która jest składnikiem czasu a nawet tym samym co czas. Gdy nie ma czasu nie ma przestrzeni. Nie ma wtedy strony, w którą by nas poniesiono. Jeśli jednak już nas „niosą”, to w którą stronę nas niosą i gdzie? Kapitalne pytanie!

Natomiast co do zdania, że „życie nie jest krótkie” to uważam, że jest nieszczęśliwie sformułowane. Oczywiście to się łączy logicznie z chwilami dawno uzgodnionymi. Gdyby życie było zbyt krótkie, to nie mogłoby być „chwil dawno uzgodnionych”. Ale te chwile (dawno uzgodnione) mogły być uzgodnione gdzieś przed zaistnieniem czasu i nie związane z jego upływem (mówimy tu przecież o metafizyce). A, jeśli tak należy rozumieć „chwile dawno uzgodnione, to jesteśmy w centrum predestynacji św. Augustyna.

W Księdze XII Wyznań pisze w sposób zawikłany i prostacki o zdeterminowaniu winy i kary wynikającej z nieuchronności grzechu, nieuchronności procedur Stworzenia świata i człowieka, nieuchronności upływu czasu i ograniczoności przestrzeni. I tu się pomylił. I tu był ślepy! Ale w istocie, umysł człowieka jest ślepy!

Chociaż nie będę odsądzał do końca tego filozofa, bo, przecież zdawał sobie sprawę że istnieją wyjątki od tej zasady, że wszyscy są potępieni, że wszyscy są unurzani w brudnym czasoprzestrzennym istnieniu świata, oprócz niektórych szczęśliwców – „pneumatyków”! Bo gdyby ich nie było, to rozmawialibyśmy w tej chwili, Pani Małgosiu?!

Jestem człowiekiem, który przeżył śmierć kliniczną i powrócił do świata „żywych” (wypadałoby powiedzieć: do świata żywych trupów). Wstrząs moralny i psychiczny, jakiego doznałem był potworny. Myślę, że zostałem zawrócony z drogi umierania nie wskutek interwencji medycznej, bo nie było przy mnie w owej chwili lekarzy (gdy moje serce stało, lekarze popijali kawę). Serce stało ponad minutę (tak jest na elektrokardiogramie) i samodzielnie ruszyło. Ruszyło, moim zdaniem dlatego, że od zawsze byłem pneumatykiem i manichejczykiem. Wiedziałem, że „nie jestem z tej ziemi”. Mam w pamięci zachowane ślady innego (przed narodzinami na ziemi) pozaziemskiego bytowania. Dlatego po systemach kantowskich, myślowych, wyobrażeniowych, poruszam się z lekkością i łatwością jakby u siebie w domu. No tak, jakbym był z K-Pax’a.
Bo chodzi o to, jak mówią psycholodzy głębi, że czego nie ma w umyśle, tego oczy nie widzą (również oczy poznania i tego umysłu są ślepe).
Podczas, gdy umierałem, zostałem dotykany przez Obce (jakby bezosobowe), Obcego lub Obcych. Radykalnie Obcych. To znaczy tak zupełnie nieznanych mojemu systemowi psychicznemu, że nawet nigdy w wyobrażeniu sobie nie wyobrażałem, że może istnieć coś tak niezrozumiałego, nie rozumieć mnie i je nie rozumiem, tylko się boję, a to wyciąga po mnie swoje macki, swoją siłę, żeby mnie unicestwić. Są w tym wyciąganiu macek i elementy obojętności i złośliwej uciechy (niektórzy chorzy psychicznie podczas napadów furii to mają). By może że to miał na myśli św. Paweł, kiedy pisał o „śmierci drugiej”, która następuje po fizycznej śmierci.

Jeżeli przed tym wypadkiem, śmierci klinicznej, który mnie spotkał gdy miałem 50 lat, byłem uważany za dziwaka, fajtłapę, który sobie pozwoli odebrać wszystko (no, drugi „Idiota”, jak u Dostojewskiego – nawet mnie nazywali: Książę Myszkin), to po tym wypadku stałem się jeszcze bardziej pasywny i oddawałem mieszkania potomkom byłych żon (jedna z nich już zmarła), pieniądze, działki budowlane etc. Niektórzy twierdzą, że mam depresję, choć jej nie mam, dlatego zachowuję się nieodpowiedzialnie finansowo, jak święty Franciszek i „rozdaję co mam”.

Tak się częściowo odbiło na moim charakterze i psychice spotkanie z czymś co przychodzi i przyjdzie do nas spoza czasu i przestrzeni, gdy będziemy umierali. Raptem, gdy już wracałem do świat żywych, byłem zupełnie przytomny ale gdzieś tam w zaświatach, zdawałem sobie z tego sprawę, że leżę na łóżku, że jednocześnie jestem, stoję w jakimś pokoju, na „drugim świecie” przed jakimś sądem, składającym się z obcych nieżyczliwych mi ludzi (sędziów?), którzy mówią do siebie: O, on już przyszedł, on już jest, to dawać go tu…” I wtedy zrozumiałem, że tam nie będzie głaskania po główce i przejął mnie okropny lęk. Zdałem sobie sprawę z mojej podłości, nikczemności i egoizmu nie do przeskoczenia. Jestem jednak przekonany, że przeskoczenie i porzucenie egoizmu jest możliwe.
I cóż się stało. W owej chwili przysiągłem sobie, w prostym nieprzymuszonym odruchu woli, że nie będę taki jak inni, że nie będę zabiegał o rzeczy doczesne, bo CZAS NIE ISTNIEJE a rzeczy które wydają się nam trwale, właściwie nie istnieją. A stało się to w PRZESTRZENI zaledwie KILKU SEKUND. W czasie kilku sekund nasze JA potrafi budować cały świat, tworzy całe SENSOWNE ŻYCIE, podejmować istotne decyzje moralne, w jednej małej chwili, w momencie doznaje zrozumienia, oświecenia i sądzę, że odkupienia, czyli łaski (ale Boga nie widziałem ani przeczuć jakichś boskich dobroci nie miałem (były tylko drgawki, żal że się urodziłem do umierania i chęć odsunięcia się od tego czegoś, ciemnego i obcego co mnie sobą obejmowało i zagarniało, a ja mu przeciwstawiałem SIEBIE, swoje eksterytorialne JA – jakbym chciał powiedzieć: „nie, tutaj nade mną panować nie będziesz”. A przecież wiemy jak trudno nad samym sobą i nad namiętnościami panować)!

Do tego nie trzeba miesięcy ani lat. W tym sensie rzeczywiście chwile są dawno uzgodnione. Chwile są dawno uzgodnione dla większości umierających ludzi. Dlaczego jednak są takie wyjątki jak moje? Że chwile dawno uzgodnione (co do rzeczy ostatecznych, ŚMIERĆ, SĄD, PIEKŁO/NIEBO) są odwracalne i decyzje zostają wycofane? Czyli że nie do wszystkich stosuje się zasadę, że od początku są zbawieni lub potępieni, że od początku są tacy, którzy są skazani na robienie tylko zła i potępienie. To tyle refleksji we mnie wywołała Pani napisaniem swojego wiersza. Pozdro

PS. Dygresyjnie powiem, że (tak myślę) wszystkie moje trzy rozwody i inne nieudane konkubinaty zostały spowodowane właśnie tym moim osobnym eksterytorialnym panowaniem nad sobą. Moim żonom też mówiłem, jak „temu” OBCEMU (podczas mego umierania): „nie, tu w mojej duszy i w moim umyśle nade mną nie będziesz panować”. Nie będziesz panować, bo jesteś zła, głupia, zrobiona z gliny zimnego świata, nie jesteś PNEUMATYKIEM”. Niektóre z nich na początku udawały (żeby uśpić moje podejrzenia i wzbudzić zainteresowanie) „pneumatyczki”, że owszem, one też rozumieją te „wyższe rzeczy”, te szlachetne motywy, ale guzik rozumiały, nieszczęsne istoty rozumujące macicą.

PS II. Wyrwało mi się sformułowanie: „szlachetne motywy”. Nie bez kozery. Świat jest wielkim chlewem, pełnym gnoju i świńskiego gówna (umysłowego i moralnego też), w którym na co dzień tarza się ułomność psychiczna i moralna (czasem jakże piękna, ucieleśniona w pięknych kobietach) wszelkiego stworzenia, ale KTOŚ, Bóg, Tworzydło… usiłuje plewić to robactwo, to zarażone śmiercią i egoizmem cholerstwo kosmicznymi widłami do gnoju i metafizyczną motyką, jak się plewi ogródek, wyrywając chwasty a pozostawiając uszlachetnione szczepy. To poszukiwanie dobrych, „uszlachetnionych szczepów” nazywam topiką „szlachetnych motywów” w postępowaniu boskiego ogrodnika.


Zygmunt Jan Prusiński Mandoliny na rosie... część II

____________________________


Wiersze na topie:
1. w intencji manny (30)
2. [rozebrany ze słów***] (30)
3. "kto sieje wiatr zbiera razy" (30)
4. liczenie słojów (30)
5. na znak (30)

Autorzy na topie:
1. TaniecIluzji (438)
2. Jojka (319)
3. darek407 (249)
4. Gregorsko (154)
5. pawlikov_hoff (84)
więcej...