Wiersze poetów - poetyckie-zacisze.pl ZAPROPONUJ ZMIANĘ W SERWISIE
Logowanie:
Nick:
Hasło:
Zapamiętaj mnie
Odzyskaj hasło
Zarejestruj się
Dostępne opcje:
Strona główna
O serwisie
Regulamin
Zaproponuj zmianę
Indeks wierszy
Ranking autorów
Ranking wierszy
Dodane dziś (7)

Nowi autorzy:
- JoKo
- Yakov
- ummma
- wspanialaPati
więcej...

Ostatnie komentarze:
Twoje imię
- erni
stacja XII
- Kama
Wyszeptane
- Kama
Wyszeptane
- TESSA
więcej...

Dziś napisano 27 komentarzy.

Tańczę muzyką miłości

Tańczę muzyką miłości

Zygmunt Jan Prusiński


TAŃCZĘ MUZYKĄ MIŁOŚCI

Motto: Margot niebieskich drgań,
podbijam jałmużnę w cenie
złotego kruszcu na palecie.
Ostatecznie wyjmujesz wiersz
ze mnie by przytulić do serca.


Jesteś moim takim elementarzem
próbuję uczyć się od nowa
by być szczęśliwym
to nic nie kosztuje tylko kochać
wierzyć w całokształt
sztuki dwojga ludzi.

Telefon jest pośrednikiem
wymieniamy się w swej naturze
że to jest trwały zamysł
choćby w literaturze
którą piszemy razem na odległość
i tak powstają książki.

Zostańmy w tym pierścieniu
niech świeci światło w nas
niebotycznie ważne.


20.11.2019 – Ustka
Środa 11:21

Wiersz z książki „Księżycowe kwiaty”


autor ZJP
https://m.salon24.pl/afa9554cc3408a91dc2dd0b29a956b20,860,0,0,0.jpg


Muza - Margot Bene z Avinion
http://s19.flog.pl/media/foto_300/11036672_margot-to-pogodna-dziewczyna.jpg
Napisz do autora

« poprzedni ( 1512 / 2716) następny »

zygpru1948

dodany: 2019-11-20, 11:36:32
typ: życie
wyświetleń (209)
głosuj (48)


          -->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.

niteczka 2019.11.20; 21:57:43
Zatrzymałeś
Pozdrawiam nadmorsko :)

zygpru1948 2019.11.20; 12:06:45
KARUZELA POLSKA


REDAGUJE ZYGMUNT JAN PRUSIŃSKI-BEZ CENZURY

http://karuzelapolska.pl/

zygpru1948 2019.11.20; 12:06:36
KSIĘŻYCOWE KWIATY – część pierwsza

Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

WIARA W KOBIETĘ KTÓRA IDZIE DO MNIE


https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/997471,ksiezycowe-kwiaty-czesc-i

zygpru1948 2019.11.20; 12:06:07
Zygmunt Jan Prusiński


Mój artystyczny fotoblog

https://zygpru1948.flog.pl

zygpru1948 2019.11.20; 12:03:46
Kultura

2 marca 2010, 14:51 1212 odsłon



Autor: Waldburg

"Szymon", czyli skok w przepaść


2

Ale wracam do śmierci „Szymona” sprzed czterdziestu trzech lat. W tym dniu dwudziestoletni poeta płynął na wznoszącej się fali, może nawet łopotał skrzydłami jak ptak, który bez wysiłku wzlatuje do góry i pokonuje przestworza. Kto wie, czy nie dlatego tak łatwo przyszedł mu ten skok? Mogę sobie wyobrazić, jak wielka przepełniała go radość życia. Ile było w nim energii i pewności siebie. Tym większym szokiem musiał być finał tamtego wieczoru dla jego najbliższych. Przede wszystkim dla matki, którą bardzo kochał. Niezwykle wrażliwą, dystyngowaną kobietę o arystokratycznej urodzie upamiętnił w swoich najlepszych obrazach i szkicach.


Tamtego wieczora świętował pierwszy wielki sukces, który tak jak całe jego krótkie życie miał w sobie coś baśniowej przypowieści. Nie zdarza się bowiem prawie nigdy, aby obrazy nieznanego na rynku sztuki studenta drugiego roku malarstwa – nawet w takim kraju, jakim był PRL – znajdywały szczodrych nabywców...


Po jego śmierci matka żyła w przekonaniu, że padł ofiarą zawiści. Uważała, że przez okno wypchnęli go koledzy ze studiów, którzy nie mogli darować mu sukcesów i talentu. W owych czasach w modzie było malarstwo abstrakcyjne i „Szymon” na pewno psuł atmosferę na studiach. Drażnił wyznawców nowej sztuki swoją odmiennością, która przejawiała się między innymi w jego umiłowaniu dla mistrzów holenderskiego renesansu.


Zrozpaczona kobieta szukała odpowiedzi. Znalazła świadków w domu na przeciwko, którzy obserwowali przebieg zajścia. Potwierdzili, że w oknie, z którego wypadł jej ukochany syn, widzieli szamotaninę. Nie wiadomo, czy napisała powiadomienie do prokuratury, ale na pewno nosiła się z takim zamiarem. Tłumaczyła wszystkim, że nie może być mowy o samobójstwie w pomieszczeniu, w którym bawi się kilkadziesiąt osób.


Wszystko rozegrało się jednak prawdopodobnie inaczej. Z tego, co mówił mi naoczny świadek, który mógł z bliska obserwować przebieg zajścia, szamotanina wzięła się z tego, że paru kolegów chciało zapobiec nieszczęściu. Walczyli o jego życie, ale „Szymon” wyśliznął się z rękawa marynarki, za którą usiłowali go złapać.


Mówiono mi, że „Szymon” bywał przekorny i lubił prowokować otoczenie. Podobno już wcześniej zdarzało mu się stawać w oknie i grozić, że jeśli wybrana przez niego osoba nie spełni jego życzenia, wyskoczy. Pociągała go gra z lękami innych. Szczególnie kiedy widział je w oczach dziewcząt, które znał ze studiów. Jeśli nie umówisz się ze mną, wyskoczę przez okno. Będziesz mnie miała na sumieniu.


Tamtego wieczora pośliznął się. Stracił równowagę i już jej nie odzyskał. Spadając przebił szklany dach pracowni rzeźbiarskiej. Być może przeżyłby ten upadek, gdyby nie uderzenie głową w stojącą tam rzeźbę.



Śmierć była filmowa i literacka zarazem. Była uderzająco podobna do wymuszonego przez wrogie otoczenie skoku monsieur Trelkowskiego z ”Lokatora”– jednego z najlepszych filmów Polańskiego. Osnuty na wątkach opowiadania Topora „Lokator” powstał w Paryżu w niecałe dziesięć lat po skoku w przepaść „Szymona” w Warszawie. Trelkowski też skakał z okna na drugim piętrze spadając także na szklany dach i to dwa razy. Światowej sławy reżyser nie byłby pewnie sobą, gdyby nie kazał bohaterowi filmu, w którego się wcielił, powtórzyć tego skoku.


Po Włodzimierzu Szymanowiczu została garść wierszy, pewnie tak samo niewiele obrazów i być może trochę więcej szkiców, które nawet jeśli dotrwały do naszych czasów, to leżą pokryte kurzem i zapomniane na strychach albo w piwnicach. Do piwnic zeszła też pamięć o „Szymonie”, który czeka, być może, jak bezcenne renesansowe malowidło z jego „piwnicznego” wiersza „sztafaż zimowy”, na ponowne odkrycie.



sztafaż zimowy


Nie trap się kolego nudnym rytmem godzin
Od dziś rozpocznij wycieczki do piwnicy


Masz tam — przykładowo — film śniegu wśród gałęzi,
A za groblą na stawie brunatne breughelki
Tułają się po tafli na drewnianych łyżwach.


O tak, wieczorową porą w holenderskiej wiosce
Pykają wysokie kominy suchą mgiełką.
I grzeją skostniałemu Bogu krasny nochal


Nad szklanym strumieniem dojrzysz owcę, kurę, gęś
i czterech zbłąkanych ślepców za krzywym drągiem
Zawisłych siną girą nad przepaścią in blue,


Wyciągnij drabinę, zdmuchnij świecę, przymknij drzwi
Pomyśl chwilę — biały sztafaż w głupiej piwnicy.



Bardzo lubię ten wiersz, jak i szkic o nim, jaki napisał Holsztyński. Na uwagę zasługuje jego domysł, że Szymanowicz, kiedy pisał o Breughlu i piwnicy, odwoływał się do podziemi Biblioteki Narodowej na Koszykowej – jedynego dostępnego dla niego miejsca, w którym mógł spoufalić się z malarstwem wielkiego Holendra. Nie zgadzam się z Holsztyńskim tylko w jednej sprawie.


Moim zdaniem we fragmencie, w którym mowa jest o czterech zbłąkanych ślepcach zawisłych nad przepaścią, anglicyzm in blue nie ma nic, ale to nic wspólnego z zaśmiecaniem języka. Jestem przekonany, że dla „Szymona” słowo to, właśnie w jego angielskim brzmieniu „in blue” kojarzyło się wzniośle z „błękitną rapsodią” Gershwina, czyli z „Rhapsody in Blue”, która mogłaby być idealnym komentarzem muzycznym zarówno do „białego”, czy też może raczej „białobłękitnego sztafażu”, jak i do obrazu Breughla.


Ale teraz cytuję świetnie napisany komentarz Włodzimierza Holsztyńskiego:


Dobry wiersz nagradza czytelnika już za pierwsze przeczytanie bez wgłębiania się w znaczenie utworu. "Sztafaż zimowy" daje czytelnikowi obraz zwykłej ciemnej piwnicy – piwnice są z założenia zwykłe i ciemne – a w niej bajkowy obraz zimowej wioski holenderskiej – zwykłe piwnice w polskich wierszach są z założenia polskie. Utwór stwarza dla nas swój własny świat.


Gdy czytelnik skupi się lub przeczyta go ponownie, to zauważy swojsko użyte, można powiedzieć intymne, ale dziwne słowo breughelki – właśnie, z malej litery i zdrobnione. A więc chodzi o obrazy słynnej rodziny holenderskich malarzy Breughli (najsławniejszy z nich, Pieter Breughel senior, literę "h" w nazwisku opuszczał). Wiersz nie jest jednak opisem obrazów. Przemieszcza nas raczej bezpośrednio do holenderskiej wioski epoki renesansu, w której malarze występują jako do pewnego stopnia swojskie, ale i tajemnicze, brunatne breughelki:


A za groblą na stawie brunatne breughelki
Tułają się po tafli na drewnianych łyżwach
.


Twórcy świata, który stworzyli, stali się jego drobnym elementem. (Zwróćcie też uwagę na detal "drewniane"). Pod koniec utworu świat marzenia zostaje odcięty od świata realnego piwnicy, staje się autonomiczny:


Wyciągnij drabinę, zdmuchnij świecę, przymknij drzwi



Bajkowy świat jest oprawiony w polemiczna ramkę. Pierwsze dwie linijki utworu są wyzywająco melodyjne, jakby prosiły się o adaptacje do jakiejś popularnej piosenki w stylu nieco peerelowskim. Prawdopodobnie cały wiersz dałby się zaśpiewać. Autor zwraca się w tych dwóch linijkach do rówieśników, używając pewnego głosu, który w PRL-u był częsty przy wszelkich na wpół formalnych, niekomunistycznych – lub nie do końca komunistycznych okazjach. Chodzi oczywiście o zwrot "kolego", używany także czasem protekcjonalnie przez starszych do młodszych, a czasem także dla fanfaronady, tak jak tutaj. Ton tych dwóch linijek też jest z lekka pozytywno-peerelowski.


Przy okazji wspomnę, że Włodka wiersze są apolityczne. Jeżeli mają wydźwięk polityczny, to tylko poprzez swoją niezależność, co nie było szczególnym wyczynem w Polsce, która jak na kraj komunistyczny była w owym czasie dość liberalna – zwłaszcza w sferze prywatnej, towarzyskiej. Np. u Okudżawy efekt normalności jako opozycji do komunizmu miał silniejszą wymowę, gdyż w Sojuzie komunizm był o wiele bardziej wszechobecny, także w literaturze, tej publikowanej, i w oficjalnych piosenkach. Włodka poezja po prostu jest świadkiem swojego czasu.

Polemiczny ton utworu, zresztą lekki, powraca w ironicznej ostatniej linijce:


Pomyśl chwilę – biały sztafaż w głupiej piwnicy.



Chodzi o słowo " głupiej". Strony "sporu" są tak nierówne, że ta polemika nie jest żadną dyskusją, lecz wyłącznie oryginalnym środkiem artystycznym, który pozwala stworzyć kontrast, pozwala na wprowadzenie oprawy dla klejnotu na zasadzie kontrastu. Goły opis holenderskich obrazów, nawet gdyby połączony był z piwnicą, nie dałby podobnego efektu. Potrzebny był Włodka precyzyjny kunszt jubilera.


Zauważmy, ze sama perła, czyli część główna – środkowa – wiersza ma, jak na perłę przystało, pewną domieszkę, "zanieczyszczenie" ze świata rzeczywistego – bliższego autorowi świata polskiego, zamiast dawnego, holenderskiego – a mianowicie gwarowe określenie nogi „gira” – mawiało się też na nogi gice. Przy tym to nieokrzesane słowo, plus dodatek z angielskiego (jakby językowego zaśmiecenia, przypominające o chłopaczkach biorących udział w polemice z ramki wiersza), jest częścią pięknie melodyjnego wersu:


Zawisłych siną girą nad przepaścią in blue,



To z grubsza tyle o stronie artystycznej tego pięknego wiersza, który tak niesamowicie wprowadza czytelnika w świat dawnych obrazów namalowanych przez holenderską rodzinę Breughli.


Wspomnę jeszcze o warunkach, w jakich ten utwór powstał. Włodek kilka dni w tygodniu chodził do biblioteki, chyba do Biblioteki Narodowej na Koszykowej – przy Placu Konstytucji już tam tej biblioteki nie ma – a prawdopodobnie do więcej niż jednej. Chodził, żeby godzinami systematycznie studiować obrazy mistrzów na podstawie reprodukcji. Wnioskuję, ze dział reprodukcji był na dole, pod poziomem ziemi, czyli "w piwnicy". Biblioteka przemieniła się w utworze w piwnicę . Czy mógłby ktoś potwierdzić (lub obalić) mój domysł, że reprodukcje znajdowały się pod ziemią?


Jeszcze raz popatrzmy na ten dwuwers ze sztafażu:



A za groblą na stawie brunatne breughelki
Tułają się po tafli na drewnianych łyżwach



Kryje się w nich niezwykła, niezwykła poezja. Wielcy artyści, którzy po wiekach stali się dla nas abstrakcją bardziej niż żywymi ludźmi, w wierszu stają się zwykłymi, dawnymi Holendrami. Włodek cenił ich ogromnie, ale i tak nie przeszkodziło mu to przedstawić ich ciepło, po swojemu, tak jak przedstawiał też często ludzi mu współczesnych – jako ludzików, których można z nieustającą ciekawością obserwować, przekrzywiwszy głowę, mrużąc nieco oczy, i w zapomnieniu aż wystawiając czubek języka na zewnątrz.


Brunatne breughelki z wiersza są małe w obliczu Boga, i zagubione wśród owiec i ślepców. Przypominają się dawne wiersze chińskie. Tam ludzie byli zagubieni wśród ogromnych gór, wielkich rzek, olbrzymiej populacji, dalekich dystansów, długich wojen...


Breughelki kołują po lodzie, a potem namalują staw, a na nim breughelki, kołujące po lodzie, które namalują...? Szymanowicz naturalnie i z lekkością uzyskał efekt nieskończonej iteracji, niezauważalnie niemal.


Można tymi dwoma wersami i całym utworem napawać się bez końca, wciąż radując się nowymi odkryciami.


Cdn.

_____________________________

Katarzyna K. 2019.11.20; 11:41:30
Pozdrawiam Zygmuncie

plus


Wiersze na topie:
1. w intencji manny (30)
2. [rozebrany ze słów***] (30)
3. liczenie słojów (30)
4. na znak (30)
5. jest dobrze (30)

Autorzy na topie:
1. TaniecIluzji (446)
2. Jojka (319)
3. darek407 (273)
4. Gregorsko (154)
5. pit (71)
więcej...