Wiersze poetów - poetyckie-zacisze.pl ZAPROPONUJ ZMIANĘ W SERWISIE
Logowanie:
Nick:
Hasło:
Zapamiętaj mnie
Odzyskaj hasło
Zarejestruj się
Dostępne opcje:
Strona główna
O serwisie
Regulamin
Zaproponuj zmianę
Indeks wierszy
Ranking autorów
Ranking wierszy
Dodane dziś (3)

Nowi autorzy:
- JoKo
- Yakov
- ummma
- wspanialaPati
więcej...

Ostatnie komentarze:
Twoje imię
- lucja.haluch
Wyszeptane
- lucja.haluch
Z wiatrem
- Kama
"Paryż"
- lucja.haluch
więcej...

Dziś napisano 3 komentarzy.

Potulnie zbliża nas czas

Potulnie zbliża nas czas

Zygmunt Jan Prusiński


POTULNIE ZBLIŻA NAS CZAS

Motto: "W nagości zastygłej
świecą jeszcze źrenice -
wargi zaschłe szukają
wilgoci po omacku".
- Zenon Marian Lasoń -


- Nasze noce są wszak wilgotne...

Nie odbieraj mi tego widoku
kiedy wychodzisz po kąpieli
wszak jezioro spokojne
a dwa łabędzie tak wierne
prostują skrzydła i w tonie lotu
miłość swoją wzmacniają.

Najpierw wniosę kilka książek
które dla ciebie napisałem
wybiorę erotyki które lubisz
przeczytam modulując frazy
krzyżując spojrzenie otwarte
by czas spotulniał ciszą w lesie.

Zdobądź się na mocny akcent
bym otulił elementarz ciała
w skrajnym ruchu ozdobił oddech
wyśmienicie się wymieniamy
instynktem dźwięku podaj
tonację upadającej szyszki.


24.10.2016 - Ustka
Poniedziałek 17:55

Wiersz z książki "Sen jabłoni"...


autor ZJP
https://fotek.pl/upload/d/o146704-d.jpg


Margot Bene
https://fotek.pl/upload/d/o146499-d.jpg
Napisz do autora

« poprzedni ( 757 / 2716) następny »

zygpru1948

dodany: 2016-10-27, 00:13:22
typ: przyroda
wyświetleń (269)
głosuj (58)


          -->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.

kaja-maja 2016.10.27; 19:29:45
z wody wyjść jak nimfa
wprost przed oblicze twoje
tak woda ze mnie kapie
jakby szyszki spadały
jeszcze jesienią
trzaskiem mnie nie rozpalaj
a jedynie ciszą
pośród łabędzi w:)

zygpru1948 2016.10.27; 14:20:02
z Archiwalnej teki...


Historia drogi do komputera...


Wygrałem proces z komunistą w Gdańsku!

Był on redaktorem - naczelnikiem głównym gazety "Głosu Wybrzeża", a mowa o tow. Marku Formeli z PZPR-SdRP-SLD...

Pozwałem (s.s.) za to że naruszył moje dobre imię. Musiał mi wypłacić pewną kwotę i przeprosić w gazecie. Było to w roku 2004., z części kwoty zakupiłem komputer. Ruszyłem pełną parą po patriotycznych gazetach internetowych, no i w roku 2005 współpracowałem z blisko trzydziestoma tytułami w kraju i za granicą. Najczęściej pisałem artykuły polityczne; felietony i publicystykę, sporo poezji i recenzji.

Pismo "Afery Prawa a Bezprawie"., pracowałem tam 5 lat. Zdzisław Raczkowski - redaktor to równy gość, współczesny rycerz. To dzięki niemu trzy lata temu zostałem przez niego zgłoszony w poczet Międzynarodowej Federacji Dziennikarzy w Irlandii, z siedzibą w Brukseli. MFD istnieje od roku 1953. To dla mnie zaszczyt i satysfakcja. Legitymacja wydana w dwu językach, po polsku i po angielsku. To w Aferach Prawa miałem 3 miliony czytelników po obu półkulach. Tak do mnie napisał naczelny Zdzisław Raczkowski.

Właśnie tam miałem największą rzeszę fircyków - adwersarzy. Atakowali mnie, jakbyśmy byli najbardziej niebezpiecznymi (dla ich demokracji, wolności, złodziejstwa, korupcji, malwersacji)!

Ze wszystkich gazet prawnych w Polsce, gazeta internetowa Afery Prawa a Bezprawie była uplasowana na 5 miejscu.


Zygmunt Jan Prusiński

Ustka. 19 Czerwca 2011 r.
Niedziela 20:31

zygpru1948 2016.10.27; 13:44:57
Ten poeta pisze wiersze bez tytułu...


Grzegorz Perkowski


Przemijają
kolejne generacje
kart graficznych,
procesorów.


Dane
bujają w wirtualnym obłoku.

Tak wysoka rozdzielczość
mnie przeraża.

Diabeł ukryty w pikselu.

Krzemowa Mnemosyne
wpływająca
do organicznej Lete.


W środku sieci
siedzi drapieżnik.

W miejscu twarzy tworzy profil.

Podaj mi swój login,
a powiem ci,
kim jesteś.

Nickiem?
Nikim?
Anonimową animą
w rajskiej dziedzinie ułudy?

Kędy co?


Cześć,
jestem Wojtek,
też mam 12 lat.

Przeszłoby ci to przez pióro,
stróżu
krakowskiego gołębnika?

Byłbyś piewcą pecetów,
bardem czatów,
esemesowym panegirystą?


Polska
Chrystusem iPodów!


Powtórne przyjście
pod postacią
wszechmocnego Awatara,
pogromcy Simów,
władcy World of Warcraft,
Superadmina Facebooka i Pudelka,
który ogłasza,
że różowe stringi Paris Hilton
będą flagą

Nowego Syjonu.

zygpru1948 2016.10.27; 13:37:21
Dopisek...

Panie Srebrny, w Wiedniu napisałem wiersz pt. Za Chrystusem do Chrystusa

- ale można było dać tytuł: Do Chrystusa za Chrystusem


Zygmunt Jan Prusiński


ZA CHRYSTUSEM DO CHRYSTUSA

By dotknąć - musisz przejść
przez zielony las,
przez upojoną letnią ciemność.

Przy świetle prastarej paproci
musisz podążać drogą,
którą on szedł.

Obrzeżoną koroną trucizn i cierni
pod skulonymi kwiatami,
co spadają na kamienie...

By dotrzeć - musisz przejść
przez dolinę wśród kolumn
wykutych w milczeniu.

Pod zawieszonym obłokiem
niemych ptaków,
dotrzeć do sadzawki uroczej.

By iść drogą którą on szedł,
gdzie diabelska pokrzywa -
jak kapłan czeka z biczami
i gorączką:
musisz przejść przez życie
tylko tą drogą,
którą on szedł.


Wiedeń - Wiena 1987

zygpru1948 2016.10.27; 13:23:13
Panie Srebrny,
30 lat temu w Wiedniu kiedy byłem na emigracji, chyba pierwszy w historii Poezji wpadłem na pomysł, by z jednego wiersza stworzyć dwa wiersze.
Jestem pewny że nikt tego przede mną nie praktykował. Oto przykład...


Zygmunt Jan Prusiński


CZAS POTULNIE ZBLIŻA NAS

Motto: "W nagości zastygłej
świecą jeszcze źrenice -
wargi zaschłe szukają
wilgoci po omacku".
- Zenon Marian Lasoń -


Zdobądź się na mocny akcent
bym otulił elementarz ciała
w skrajnym ruchu ozdobił oddech
wyśmienicie się wymieniamy
instynktem dźwięku podaj
tonację upadającej szyszki.

Najpierw wniosę kilka książek
które dla ciebie napisałem
wybiorę erotyki które lubisz
przeczytam modulując frazy
krzyżując spojrzenie otwarte
by czas spotulniał ciszą w lesie.

Nie odbieraj mi tego widoku
kiedy wychodzisz po kąpieli
wszak jezioro spokojne
a dwa łabędzie tak wierne
prostują skrzydła i w tonie lotu
miłość swoją wzmacniają.

- Nasze noce są wszak wilgotne...


6.10.2016 - Ustka
Czwartek 7:13



POTULNIE ZBLIŻA NAS CZAS

Motto: "W nagości zastygłej
świecą jeszcze źrenice -
wargi zaschłe szukają
wilgoci po omacku".
- Zenon Marian Lasoń -


- Nasze noce są wszak wilgotne...

Nie odbieraj mi tego widoku
kiedy wychodzisz po kąpieli
wszak jezioro spokojne
a dwa łabędzie tak wierne
prostują skrzydła i w tonie lotu
miłość swoją wzmacniają.

Najpierw wniosę kilka książek
które dla ciebie napisałem
wybiorę erotyki które lubisz
przeczytam modulując frazy
krzyżując spojrzenie otwarte
by czas spotulniał ciszą w lesie.

Zdobądź się na mocny akcent
bym otulił elementarz ciała
w skrajnym ruchu ozdobił oddech
wyśmienicie się wymieniamy
instynktem dźwięku podaj
tonację upadającej szyszki.


24.10.2016 - Ustka
Poniedziałek 17:55


___________________Niech Czytelnik decyduje, która wersja jest

ciekawsza.

Pozdrawiam - Zygmunt z Ustki

27.10.2016

zygpru1948 2016.10.27; 00:47:46
Część II
_____________________


Karol Zieliński


Dwa auschwitze


Rozdział pierwszy – Zmory nocne



7) Jakub był dotąd wzorowym kombatantem, we wzorowo odprasowanym pasiaku. Człowiekiem z chlubną przeszłością. Przez wiele lat w jego skromnym życiu była tylko godność osobista, spokój wewnętrzny, niezachwiana pewność w słuszność sprawy, działalność w komisji do spraw odznaczeń i skromna, od pierwszego do pierwszego, renta kombatancka. Jeszcze dwa razy do roku wyjazd do sanatorium i to wszystko. Broń Boże żadnych ekscesów, alkoholu i kobiet. Na to Jakub był zbyt poważnym człowiekiem. Żył skromnie z Joachimem niczym zgodne, małżeńskie stadło, jak u Pana Boga za piecem, nie wiedząc co to ludzkie namiętności. A teraz ta smarkata przyszła i jednym fiknięciem nóżki zburzyła mu ten długo i mozolnie budowany mur obojętności wobec świata. Ten szaniec obronny przed huraganami ludzkich złości.
Vallum mundi - jak mawiał stoicki filozof - Wały świata!
„Wały” – widocznie, były mocno zmurszałe skoro rozsypały się pod jednym fiknięciem małego paluszka. Pod śmiechem wyzywającej smarkuli. Wulkan, im dłużej drzemie, tym gwałtowniej wybucha. W ciele i umyśle Jakuba wrzało. „Smarkula” udowodniła mu, że nie jest tym kogo udaje, że nie jest samowystarczalny wobec nicości, która go otacza.
Sen nie był irracjonalny ani przypadkowy, jakby się zdawało; wyrażał sprzeczność i kontaminacje naszej kultury. Ten dziwny chłopiec w ciele dziewczęcia, zrozumiał, że w osobie Jakuba siedzi bolesny nihilista, którego „uraża nakrochmalona koszula”. A nie dając tego po sobie poznać, cierpi wyznając religię płci nigdy nie zrealizowanej, bo realizującej się w samo zaprzeczeniu, a nawet w samozniszczeniu, kiedy widzi jak hymen tarza się w rynsztoku. Zrozumiał że Jakub nie sięga po rozpacz jako środek protestu bo wie, że jest ona niczym i nie ma sensu. Albowiem istnieje tylko szaleńcza zgoda na nieludzką logikę życia w imię której zgadza się ten stek niedorzeczności - jak powiada Camus - nazwać swoim życiem i brać za niego odpowiedzialność.
- Kupka popiołu - oto co zostaje z życia mężczyzny!

8) Jakub nie myślał o tym przez trzydzieści lat, aż do dzisiaj. A właściwie myślał, tylko nikomu o tym nie mówił. Na zewnątrz był statecznym kombatantem, kochającym ludzkość, nienawidzącym faszystów i budującym wraz z towarzyszami komunistami, lepsze społeczeństwo na tym najlepszym ze światów, nocne upiory skrupulatnie chował pod poduszkę. Tak świetnie dawał sobie z nimi radę, że aż podejrzewał Józefa iż karmi go bromem. Prawdę mówiąc, raz nadszedł go w kuchni jak sypał mu do herbaty jakieś prochy, ale Józef tłumaczył się, że to sobie sypie, „sodkę” na zgagę i przeprasza za pomylenie filiżanki.
Aż tu za sprawą takiej smarkuli - która mogłaby być jego wnuczką - stoi mu w portkach jak maczuga!
To był szok! To było gorsze od bólu zęba.
- Zawsze mówiłem, że Bóg spartolił ludzkie ciało - mruknął z goryczą, przewracając się z boku na bok. Przez czterdzieści lat nie mieć kobiety i czekać na śmierć, można na pustyni, ale nie wtedy gdy śnią się takie podfruwajki.
Jak przez mgłę, przypomniał sobie dawno zapomniane kobiety swej młodości. Kobiety z obozu, ze szpitali, z kombatanckiej stołówki. Pomyślał, że przecież mógł się ożenić... ale mu wmawiano, że jest za stary, schorowany, ”obozowy”... - która go więc zechce? Że przecież tak mu dobrze z Joachimem, przy rodzinie Józefa. (Jak dwa gołąbki Jakubie, jak dwa gołąbki!) Wreszcie - i to przeważyło - że „do wyższych rzeczy jesteś stworzony”, ”żeby reprezentować cierpiącą ludzkość w Auschwitzu, skrzywdzoną przez hitlerowskich zboczeńców”.
- „Ktoś musi być, Jakubie, wycińczonym jak ty... i ciyrpioncym, nienadajoncym się do życio w małużyństwie. Bo jak łoni zoboczom, że wszyscy jezdeźmy zdrowi jak byki i żonaci, to nom nie uwierzom żeśmy ciyrpieli w tym Auschwitzu, żeśmy byli bici. Dlotego muszymy mieć kilku takich jak ty, biydnych i wyciyńczonych, żebymy mogli im napluć w pyski, wytrzyć im ślypia i zawołać: "Coście z nami zrobili faszyści!” (Zwykle było to wypowiadane jednym tchem).
I oto teraz, na sam koniec wzorowej lagrowej służby, on znerwicowany impotent, ofiara niemieckich zwyrodnialców, pokazywany na międzynarodowych sympozjach jako przykład człowieka cierpiącego na poobozwy zespół chorobowy KZ SYNDROM, etatowa ofiara, pokazowy łachman, eksportowy strzęp ludzki, niemy wyrzut i oskarżenie nazistowskiego ludobójstwa... z rozkosznie sterczącym członkiem poczuł, że mu się chce (do diabła z subtelnościami) zdrowej, cycatej baby! I to teraz, zaraz, już!

9) Chce się zerwać z posłania by wybiec na miasto by „poszukać sobie czegoś”. (Jak mawia Józef: ”Zamiast tu siedzieć i siedzieć, i podglądać darmozjadzie, mógłbyś sobie poszukać czegoś. To byś się nie nudził”).
Przecież nie pójdzie do Józka, żeby mu pożyczył na chwilę, rozparzonej łóżkiem Dzidzi.
Do licha!, a może właśnie pójdzie, na bezczelnego, i zażąda w imię pradawnej, obozowej przyjaźni, wspólnej walki z faszyzmem i wszy bitych wspólnie na obozowym rondelku, żeby pozwolił mu dotknąć jej chociaż jednym palcem, jeśli nie chce żeby przyjaciel dostał, od nadmiernego podniecenia, zapalenia jąder. Chociaż wie, że to głupie i nigdzie nie pójdzie, jednak podbechtuje się do tego, żeby się usprawiedliwić z bezczynności w swych oczach. Cóż może obchodzić Józefa jego obolały kutas? Józef by go zabił! Co innego się mówi na uroczystościach pod pomnikiem walki i męczeństwa w Auschwitzu, ściska się towarzysza za szyję, poklepuje po plecach, całuje i płacze wycierając oczy cebulą ukrytą w rękawie pasiaka. A w domu... bije po mordzie.
Ta dziewczyna ze snu była zupełnie inna niż nasza Dzidzia. Kochanica Józefa! Bezwstydna smarkula! Mewka! Nie dostrzega go wcale. Zabiera Józka na wycieczki zagraniczne, po ciuchy dżinsowe do Włoch, na handel, po złoto do Rosji - pociągi przyjaźni wracające ze Związku Radzieckiego tak nafaszerowane pierścionkami, że aż się uginają po osie - handel walutą i... wyciąga od niego ile się tylko da. Owinęła go sobie dokoła palca. Bo jakże inaczej nazwać to co się dzieje z Józefem? Zasłużony lagrowiec, odznaczony medalami, niski numer obozowy, szanowany działacz państwowy a zachowuje się jak... Casanowa!

10) Jakub aż się poruszył z oburzenia pod kołdrą.
- Ona robi z niego błazna. Przebrała go za hipisa, żeby się nie wydawał dla niej za stary. I paraduje z nią po różnych studenckich i młodzieżowych klubach, w drucianych okularkach jak jakiś Lenon, w kowbojskich portkach i drewniakach - notabene, obozowych.
Nie pasuje mu teraz w pasiaku! W jego postawie widać jakiś wewnętrzny fałsz. Wystarczy spojrzeć na jego zarozumiałą twarz. (Jakub pomyślał mściwie: ”spasioną mordę”), nonszalancję w ruchach, lekkość i elegancję kiedy stąpa u jej boku... - żeby pomyśleć, iż tak nie może wyglądać więzień kacetów.
To już nie to co dawniej, kiedy samotny i załamany ubierał pasiak, widać w nim było prawdę, prawo do mówienia o swej chlubnej przeszłości.
A teraz przykro patrzeć kiedy opowiada spragnionej młodzieży, o hekatombie obozów koncentracyjnych, w nowym pasiaku, ze złotym łańcuchem na szyi, grubym jak na byka, w drewniakach i w drucianych okularkach... jak jakiś amerykański profesor chędologii. A Dzidzia siedzi obok, z cyckami na wierzchu i topi w nim pełne podziwu spojrzenie.
- Rudy, wyliniały obozowy play-boy. Kombatancki Aretino! Martyrologiczny kuśkarz!
Owszem, odrobina efektu nie zaszkodzi, często nawet pomaga, ale dyskretnie. Co ona w nim widzi? Gdyby wiedziała jak tam było naprawdę! Zresztą jemu przewróciło się w głowie od martyrologicznych sukcesów. Te wywiady dla telewizji! (Co towarzysz przeżył w Oświęcimiu? Jak jego ekscelencja ratował ludzką godność)?

Ach te spotkania! Te konkursy wiedzy o kacetach! Te martyrologiczne zgaduj-zgadule, wspomnienia, capstrzyki, te bankiety... Tam ją poznał, na wieczornicy „ku czci”, między wódką a zakąską, poprosił do tanga z bolcem... Wziął ją na martyrologiczny splendor, patriotyczną powagę tematu, na udział we władzy. Wzięła sobie za punkt honoru, że zrobi z niego normalnego, uśmiechniętego faceta w pasiaku.

Sen wzięli wszyscy diabli. Zrozumiał to, ciężko przewalając się z boku na bok. Minuty wlokły się niemiłosiernie. Spojrzał na zegarek. Dochodziła czwarta nad ranem. Jeszcze za wcześnie wstawać chociaż już świta. Może zajrzeć do kanarków? Nie, jednak nie będzie budził swoim rupoceniem Józefa.
Nie wiedząc kiedy, zaczął w myślach błądzić po nagim, białym ciele Dzidzi, jak je nieraz widział gdy podglądał w kąpieli. W wyobraźni gładził jej rozchylone uda, obmacywał piersi, duże, sterczące cyce dwudziestosiedmiolatki, takie jak je zobaczył wchodząc po coś do pokojów Józefa. W myślach dotarł tam gdzie powinien się znajdować ten ciągle wilgotny, ”śmierdzący dzyndzelek” - jak nazywał łechtaczkę - ale już nie był w stanie go sobie wyobrazić.

11) Dziewczyna ze snu wskrzesiła w nim to, co jak sądził, od dawna zabił w sobie. Zniweczyła z mozołem klecony system, jak zostać mędrcem, żeby nie żałować czasu trawionego bezmyślnie na niczym. Móc spokojnie bez gniewu i pożądania patrzeć na młode kobiety. Ale zrozumiał, poniewczasie, że w jego systemie musiał być jakiś błąd.
Czyżby sam nie wierzył, że wszystko co nie jest Auschwitzem jest złudzeniem bez wartości? Jedynie przez moment ludzkość ukazała tam swoje prawdziwe oblicze, bez osłonek księżego gadania, kadzidła, monstrancji i hostii. Prawdą o człowieku jest tylko Auschwitz. Tylko plac apelowy z podpitym zbirem z karabinem. Reszta to fikcje i kłamstwo. Tam się okazało czym są naprawdę te wszystkie lalunie z wymanicurowanymi paznokietkami u nóżek jak różowe brylanty. Oj, przykro było patrzeć, jak „toto” czepiało się wszelkich możliwości życia, jak bardzo chciało żyć! Nie tylko zboczonemu Palitschowi, który był łasy na „te rzeczy”, by weszły hurmem na pryczę, ale samemu Hitlerowi pod pierzynę.
- Przecież wy musicie nas pokochać! - wołały do SS-manów ukazując swe wypielęgnowane piersi i nogi. Dziwiły się, że biorą je w obroty ordynarne SS-manki. Odpychały je od siebie, wołając: - Zabierzcie od nas te kurwy! My się potrafimy z wami dogadać! To niemożliwe by miłość przestała być towarem!
W komorach gazowych szarpały się do końca. Różne piękne pułkownikowe i mecenasowe walczyły rozpaczliwie do ostatka. Wiejskie, bezzębne baby zgadzały się na śmierć bez oporu.
Więc nie ma czego żałować, że ominęło nas szczęście bycia młodym, zdrowym samcem. Ludzkość to tylko kupa mięsa, która się szybko psuje i gnije jeśli jej w porę nie zakopać.
- Trzeba to przeanalizować od nowa. Cóż by ci to dało, gdybyś taką śliczną dziewczynę spotkał na ulicy? Dałbyś jej swą kombatancką rencinę? Przecież masz już prawie sześćdziesiąt lat! Cóż zrobiłeś z własnym życiem? - pytał siebie retorycznie, z goryczą.
- Ech, stary dziadu, niech cię Józek pogoni udając SS-manów, żebyś sobie przypomniał strach przed śmiercią, to zaraz ci się zrobi dobrze, znów ci się zachce żyć. Zaraz poczujesz się lepiej! Żebyś sobie uświadomił, że już samo życie jest wystarczającym powodem do szczęścia i niezasłużoną nagrodą. Wtedy cały świat wyda ci się płochym, lekkomyślnym bajzlem, w którym ludzie nie znając prawdziwej wartości życia, trwonią czas na małych świństwach. W obozowym strachu poczujesz się lepszy i nie będziesz pragnął zmieniać skóry ani żałować, że los uczynił cię oświęcimiakiem. Na nowo odkryjesz smak radości; fascynujący smak obozowego życia. I powiesz sobie: - To jest mocne, męskie życie! Dopiero w Auschwitzu jest się prawdziwym człowiekiem, gdzie nie ma rozdwojenia na fałsz i prawdę. Bo obóz rozgrzesza wszelką nieprawość. Wszystko co robisz w obozie, robisz na konto społeczności, episkopatu, państwa - więc robisz tylko dobrze. Bo przecież za tym stoją mecenasi, profesorzy i biskupi, a ci, jak wiadomo, nigdy nie robią źle.
Brutalna siła nad człowiekiem usprawiedliwia go z wszelkiego łajdactwa.
Nie tak, jak w dzisiejszym świecie, gdzie jedzą krwawe befsztyki z zabitego zwierzęcia, z naszego brata, w obozach zwanych rzeźnią. Dlatego oni w Oświęcimiu byli wegetarianami! I to było słuszne. Zostało w nim do dziś obrzydzenie do jedzenia mięsa. Każdy kęs staje mu w gardle, kiedy pomyśli o tysiącach szlachtuzów. Często wspomina młodego baranka, któremu bezgłośnie płynęły z oczu łzy, gdy czekał w tabunie przerażonych zwierząt, wybałuszając oczy na pijanych zbirów w ociekających krwią gumowych fartuchach, przed wielką zmechanizowaną ubojnią.
– Ci masarze, to nasi współcześni gestapowcy. A kozy i świnie, to są nasi żydzi ze swymi żonami i dziećmi – myślał patrząc na rzeźne zwierzęta - których codziennie zjadamy, byśmy mogli żyć i tworzyć naszą biologiczną historię. Bowiem życie jest możliwe tylko dzięki śmierci drugiego. To co się dzieje w rzeźniach, odpowiada temu co się działo w obozach i dzieje się nadal między ludźmi. Żebyśmy mogli żyć i funkcjonować, musimy żywić się zjadając jakichś żydów, robotników, pariasów, którzy muszą oddać za nas życie.
A często za mało nam ich ciała i muszą nam oddać swój majątek, żebyśmy mogli odczuć znaczący przypływ gotówki zwiększający naszą siłę nabywczą, uwalniający nas od troski o codzienny byt, żebyśmy mogli się zająć pracą naukową, sztuką, podróżą, zabawą. To uczyni nas pełnoprawnymi członkami społeczeństwa, które samo decyduje o tym co dobre. Ale do tego jest potrzebne paliwo biologiczne uzyskiwane w szlachtuzach... i społeczne, w postaci robotnika zeksterminowanego w społecznym podziale pracy.

12) Humanitarny polityk, artysta walczący o Pokój, o to by nie zabijano ludzi, sławny działacz społeczny... rżnie przemówienia o walce z przemocą, śpiewa o miłości i gołąbkach Pokoju, fotografuje się, sukinsyn, z jagnięciem, reklamuje się ze źrebakiem, ale żreć mięso lubi! Aż mu się uszy trzęsą! Ten nasz wybawiciel! Ten nasz Chrystus od siedmiu boleści!
To wielkie metafizyczne łajdactwo! Wartościom naszej śródziemnomorskiej kultury zaprzeczają mordercy w tysiącach rzeźni całego świata! Od Watykanu po Pipidówkę! Wszystkich bym ich wsadził na dwa lata, do kacetu! Żeby zrozumieli! To się zaczyna od zabicia świni... a potem już coraz łatwiej!
I ten Józef... przedwojenny praktykant rzeźnicki. Chodzący przed wojną z chłopakami w oficerkach, z endecji, zabijać żydków! Cholera jasna! Pewno był konfidentem Gestapo. Kto go tam wie, skoro przeżył, skoro przeżyli wszyscy z niskimi numerami i... uratował jeszcze jego, żydowskiego podrzutka. Pomimo dokładnego odwszania i odżydzania baraków!
- Przecież ja byłam w Auschwitzu bezpieczny – wykrzyknął zdumiony - byłem tam po to żeby łatwiej mogli palić żydów. Musieli przecież mieć do tego jakieś miejsce, gdzie pod pretekstem kąpieli i odwszenia... mogli „dyskretnie” ich gazować. Dlatego zostawili mnie, żyda na pokaz, żeby moi ziomkowie myśleli, że im też nic nie grozi, skoro żyję. Przecież nie mogli ich zabijać w szczerym polu, na oczach pracujących rolników. Boby się rozniosło po mieście, po wsiach i potem dalej i nawet sami żydzi już by nie mogli udawać przed sobą, że o niczym nie wiedzą. Więc żeby ułatwić żydowskie samo okłamywanie się, musieli to robić za jakimś parawanem, namalowanym jak ogród u fotografa na płachcie, z łabędziem, za jakimś murem, płotem, pod zadaszeniem... w lagrze! Pod osłoną jakichś przepisów urzędniczych, sanitarnych, porządkowych. Przecież zwyczajny żyd musiał pomyśleć: Nic mi nie grozi skoro za tym stoją urzędnicy. Bo przecież urzędnik to nie bandyta. Niestety, to największy bandyta! Bandyta zwyczajny zabija jednostki, zbrodniarz z urzędu, sprawujący władzę, tysiące!

13) To dziwna sprawa, dlaczego Niemcom tak zależało na zachowaniu pozorów, że w Auschwitzu nie dzieje się nic złego, prócz penalizacji jednostek łamiących prawo i skazanych wyrokiem legalnego sądu! Dlatego – myślę – że zbrodniarz nawet przed samym sobą pragnie uchodzić za porządnego człowieka i nie chce przyznać się do winy. Niemcy chcieli grać przed samym sobą, przed rodzinami i dziećmi, normalnych rodziców - bo jakiż z ojców, mając krew na rękach nie budzi przerażenia u swych dzieci? A świadomość mordercy, że zbrodnia spowodowała odsunięcie się od niego rodziny, powoduje poczucie obcości i alienację nie do wytrzymania. Ponieważ wszyscy potrzebujemy do normalnego funkcjonowania, poczucia bliskości drugiego człowieka i bez tego nie zaznamy spokoju ani pewności jutra. Żeby normalnie funkcjonować, musimy wiedzieć co się z nami dzieje, a wiemy to z obserwacji naszego otoczenia. Jeśli ludzie od nas uciekają, to nasze istnienie przestaje mieć sens.
W wypadku państwowych zbrodniarzy, to machina społeczna i państwowa, ma zastąpić urzędowemu złoczyńcy poczucie więzi z ludźmi i zapewnić pozory normalności... ale nie do końca, ponieważ rodzinie nie da się nakazać braku lęku, przed ojcem bandytą. Chociaż i tu są wyjątki, bo w rodzinach dygnitarzy sprawujących władzę, już małe dziatki podziwiają swych ojców-bandytów, bo tak są wychowane, ale i one z kolei są skazane na wieczne wyobcowanie ze środowiska normalnych ludzi i w konsekwencji, na przejęcie od rodziców katowskiego rzemiosła, żeby samemu wytworzyć pozorne więzi interpersonalne, wciąż niszczone przez obłęd władzy i zbrodnię. A wszystko dlatego, że z dziećmi mordercy nie chcą się bawić dzieci ofiar. Owszem – żeby wyczerpać temat – z dziećmi utytułowanych zboczeńców bawią się, w elitarnych przedszkolach, dzieci innych złoczyńców, uczą się w renomowanych liceach, żenią się z pannami z establishmentu, ale to za mało, żeby je ochronić przed robakiem podejrzenia o życie w urzędowym kłamstwie, w fikcji i że coś tu nie gra, dopóki nie wejdą między skrwawione ściany katowni, gdzie się sprawuje władzę i nie zrozumieją przyczyny swych makabrycznych snów. Co wcale nie znaczy, że odrzucą władzę, wkładaną im do rąk, przez poprzedników. Władzę przyjmą i będą uważać (dla psychicznego komfortu), żeby się nie wydało zbyt prędko zabijanie ofiar. A przecież nic tak nie ułatwia ukrycia zabójstwa jak biurokracja i powaga urzędu.

14) Jako tło i parawan dla biurokratycznego uprawiania zbrodni w Auschwitzu – rozmyślał Jakub - służyliśmy im my, więźniowie, stwarzając swymi ciałami obozową strukturę, której by nie było, gdyby nie było naszej potulnej obecności. Swym istnieniem stwarzaliśmy powód do obracania się kółek maszyny urzędniczej obozu, z jej nieubłaganym działaniem przepisów, które już dalej, same ustawią w kolejce do gazu, wszystkich jak należy. Ale do tego potrzeba było nas po jednej stronie, z kijami na żydów... i hitlerowców po drugiej, a żydów po środku, podczas ich wyładunku na rampie kolejowej w Oświęcimiu. Dzisiaj krzyczymy, żeśmy ofiarami lagrów a przecież, w pewnym sensie, byliśmy ich sprężyną. Nakręcaną, oczywiście, rękami gestapowców, ale powodem i usprawiedliwieniem istnienia obozu. Mieliśmy korzyść z ich przestępstwa, bo gdy codziennie tysiące szły do gazu, Gestapowcy nie mieli głowy żeby „zajmować” się nami. Mieli bowiem pilniejszą robotę. I o to się modliliśmy, żeby im nigdy nie zabrakło tej roboty!
Zgadzając się być karnymi więźniami, ratowaliśmy swoje życie. Jakub aż się wzdrygnął pod kołdrą z oburzenia - Wygląda na to -pomyślał - że skoro nie daliśmy się zabić to jesteśmy współ-twórcami kacetów. Przecież ja tylko wykonywałem rozkazy i przyglądałem się z boku. Ale to samo mówili SS-mani! Parszywa historia! Trzeba coś z tym zrobić. Trzeba się bronić! Pójść do Józefa i oświadczyć mu, że ich życie tak dłużej wyglądać nie może. Żeby młodzi przestali im wypominać, że żyją! Żeby im mieli za złe, że przeżyli obozy kosztem innych, tych bardziej wartościowych, spolegliwych, którzy poszli na śmierć bez kolaboracji z Gestapo, bez oporu.
- Myśmy przeżyli – myślał Jakub - bo byliśmy bardziej bezwzględni i gruboskórni, bo współpracowaliśmy swymi egoistycznymi osobowościami z katami, w eksterminacji tych bardziej ludzkich i wrażliwych. I nie pomoże teraz mówić, że chcąc przeżyć za wszelką cenę, rozpychając się łokciami przy kotle z zupą, ratowaliśmy ludzką godność. Trzeba się wreszcie przyznać! Wreszcie bez hipokryzji wszystko szczerze opowiedzieć, jak było naprawdę, że jedliśmy i pili z mordercami, i było nam dobrze. Że Niemcy to tacy sami ludzie jak my, zwyczajni mieszkańcy niemieckich miast i wsi. Teraz by ich nikt nie rozpoznał w tłumie na deptaku. Tacy dobrzy i uprzejmi - twórcy zachodnio-europejskiej kultury. W istocie to dobrzy ludzie, tylko mieli taką parszywą robotę. Teraz też by musieli ją wykonać gdyby im Kanclerz rozkazał. Byli (są) przecież patriotami, chrześcijanami i obywatelami państwa. I opowiadanie o cierpieniach innych nie ma sensu, skoro samemu jadło się kiełbasę i piło wódkę... za żydowskie złoto. To ci spaleni niech wstaną i domagają się sprawiedliwości, niech opowiadają swoje boleści, ale nie oni... dekownicy i kanciarze! O czym tu gadać?, że dzieci palono żywcem a myśmy się całowali z SS-manem? Dopiero teraz czeka nas najcięższa walka... z cenzurą i polskimi skretyniałymi łbami - o wolność szczerej wypowiedzi. Żeby przestali bredzić o cierpieniach... innych. Bo to, że siedzieli zadekowani po izbach chorych, po kuchniach, magazynach, chlewach, brygadach gospodarczych... zapewniających przeżycie i sprawne funkcjonowanie obozu... sprawne gazowanie żydów... to nie daje im żadnego prawa robić z siebie męczenników. Powinni się wstydzić i schować do mysiej dziury, a nie wypinać brzuchy po ordery.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

zygpru1948 2016.10.27; 00:17:02
Dziennik pisarza Karola Zielińskiego z Krakowa


26.05.2012 23:57

@Zygmunt Jan Prusiński


Panie Zygmuncie, ja chcę parę uwag co do poezji, co do poetów i poetek, co do sensu naszego duchowego (poetyckiego) życia. Ja przeciwko poetom nic nie mam, niech każdy pisze jak umie. W życiu też każdy gada jak umie, każdy orze jak może, każdy żyje jak potrafi. A że niewiele potrafi, to nasze życie jest pełne bezsensu. Przybywa coraz więcej artystów i poetów, przybywa również coraz więcej młodych mężczyzn, wyeksmitowanych ze swych mieszkań, którzy się włóczą po miastach jako bezdomni żebrając o parę groszy. Przecież tak być nie może, tak za tej (podobno nieludzkiej) komuny nie było i tak być nie powinno.

Ale tak być musi i będzie coraz gorzej, kiedy Polakom będzie doradzał pan Feliks Donaldowski, który nie ma żadnego konkretnego programu (tylko czczą gadaninę i słomiany zapał), a co więcej jego wywody mają charakter bałamutny. Bo cóż trzeba zrobić, gdyby wybory wygrała w Polsce opcja patriotyczna? Czy by się wtedy bogaci patrioci (których nie brakuje, bo się obłowili na transformacji) podzieli forsą się z bezdomnymi. Czyż frakcja patriotyczna w Polsce (która też należała częściowo do PZPR-u i do Solidarności) nie kradła i nie kradnie? Czy wykształciuchy zaliczający się do patriotów i nacjonalistów nie sprawują synekur i chlebowych urzędów? A może chodzi o to by dorwać się do władzy i odzyskać dla byłych obszarników lasy? Czy patrioci i nacjonaliści nic nie skorzystali na transformacji? Otóż skorzystali i kradli wspólnie z komuchami, i z solidarnościową górą. Odszukanymi frajerami byli tylko robole. Jak zawsze. To tow. Hilary Minc i tow. Jakub Berman zapewnili robotników na zjeździe spółdzielczości w Katowicach w 1948 r. cytuje słowa z ich referatu z pamięci:
"Robotnik może być pewny, że powrotu do przedwojennych stosunków obszarniczych i kapitalistycznych nie będzie". Obszarnicy i kapitaliści tak bronili swych majątków, lasów, bocznic kolejowych, cukrowni, tkalni i fabryk, tak zażarcie, że trzeba ich było rozstrzelać! Tak jest! Tak jak to robiono z reakcjonistami podczas wielkiej Rewolucji Francuskiej i tak jak robił to Oliver Cromwell w Anglii. I proszę Bermanowi nie brać za złe, że strzelał do polskich "patriotów", bo to nie byli patrioci tylko złodzieje i pasożytujące wszy na ciele polskich biedaków (robotników) i ich bosych dzieci (przecież Pan pamięta, jak w latach pięćdziesiątych wiejskie dzieci boso chodziły do szkoły). I tu jest pies pogrzebany, Panie Zygmuncie! Niech się pan nie daje robić w prymitywnego patriotę, który będzie przyklaskiwał nowemu bogaceniu się nowych pseudo-patriotów. Robole poszli na bruk i dostali eksmisję, natomiast magisterkowie, wszyscy posrani intelektualiści, ustawili się zupełnie nieźle (bo państwo nie ma obowiązku stwarzać warsztatu pracy dla robola, ale ma obowiązek dostawić biurko dla gryzipiórka), jako nowi funkcjonariusze nowego kapitalistycznego ustroju. Nacjonaliści ani "patrioci" nie mają prawa płakać, że im źle pod rządami Tuska lub Kaczora (wszystko jedno). Płakać to mogą wyeksmitowani robole, którzy nie dając sobie rady z opłatą mieszkań, zostali z nich wyeksmitowani przez współmałżonki (kochane matki polki) albo przez właścicieli, którzy jak to patrioci i przedwojenni nacjonaliści (lub ich spadkobiercy) odzyskali swoje własności.
Zupełnie nie widzę sensu w gadaninie pana Feliksa Donaldowskiego. Owszem, zdobywanie władzy poprzez działania parlamentarne miałoby sens, gdyby do każdego mieszkania, w którym żyje facet posiadający dochód trzykrotnie lub więcej przekraczający średnią krajową domeldować mu jednego bezdomnego. To by miało polityczny i wychowawczy sens. Jak we Francji podczas Wielkiej Rewolucji Francuskiej, jak w Ameryce, gdy w czasie powstawania USA wyrzynano Indian wsadzając w ich ziemię i miejsca (woda, ziemia w indiańskim pueblo) bezdomnych przybyszy z Anglii i z Niemiec, jak wreszcie w bolszewickiej Rosji. Wzorce są stare i sprawdzone. Co kilka lat musi się odbywać rewolucyjne obieranie złodziejom tego, co zagrabili w procesie ewolucyjnych transformacji i przemian.

Ale mniejsza z tym, ja nie o tym, ja chcę o poezji i to będzie poniżej.

Panie Zygmuncie, my tak sobie tylko gadamy o tej poezji, w próżnię, o tym, że poezja robi w naszym życiu same dobre rzeczy, że jest potrzebna jak chleb, że dzięki niej stajemy się lepsi itp. Otóż tak nie jest. Rozmyślam o poezji w tę i wewtę i nijak mi nie wychodzi, tylko tak, że społeczeństwo powinno się cofnąć do epoki magicznej, w której ludzie nie wiedzieli, że ziemia jest kulą.
Poetycka naprawa świata i to, że pisanie wierszy ma sens (również przez Pana i takich jak Pan) musiałaby się zacząć od zabiegu, jakiego dokonał Pol Pot w Khmerlandii. Pol-Pot napisał doktorat na Sorbonie, że aby zacząć odnowę cywilizacji trzeba zniszczyć radio, drogi, pieniądze, urzędy, szpitale (szpitale w których "leczą" nas zbrodniczy i zakłamani ludzie nazywający siebie bezczelnie lekarzami - a to są wydrwigrosze i oszuści - wspólnicy mafii i narkobiznesu). A wszystkich nauczycieli posłać z motykami na wieś, na dwa-trzy lata, żeby się nauczyli sadzić groch i proso. Praca doktorska Pol-Pota zdobyła uznanie Sartre,a i francuskich uczonych. Jak Pol-Pot postulował, tak uczynił. Zniszczył drogi w całym Królestwie Khmerów, zamknął szkoły (miejskie) i nauczycieli wysłał na wieś, zlikwidował pieniądze i opróżnił z inteligencji stolicę. Otóż na pięć milionów obywateli-khmerów, w stolicy zamieszkiwało dwa miliony urzędników, nauczycieli i inteligentów (pasożytów). Wszystko (ci inteligenci pasożyty) to było na usługach amerykańskich i zachodnio-europejskich zbrodniarzy (politycznych i burżuazyjnych pasożytów) zwanych szumnie demokratami, liberałami, klasą polityczną, mieszczaństwem, klasą średnią etc. Gdy w Khmerlandii zabrakło benzyny, gdy stanęły samochody, gdy zamilkło radio, gdy przestały być ważne pieniądze ludzie musieli się nauczyć samodzielnego wypieku chleba i podcierania sobie tyłka. W najgorszej sytuacji byli darmozjady z miasta, którzy pasożytowali na nędzy wiejskich biedaków. Już nie było po co ani gdzie zaciągać kredytów na amerykańskie samochody, ani japońskie telewizory. Człowiek musiał się zwrócić do drugiego człowieka i zacząć z nim rozmowę. Uczyć się rozmawiać z drugim człowiekiem od nowa. Oczywiście wielu inteligentów podczas prób takich "rozmów" poniosło śmierć z rąk wieśniaków. Bo taka rozmowa, zaczynająca się od ty wiejski chamie wyczyść mi buty, musiała się dla inteligenta źle skończyć. Inteligentów ponosiła wobec wieśniaków pańska (złość i) dezynwoltura, a tym razem za bezczelnością pańską nie stał żołnierz z karabinem, żeby u chama wymusić posłuch. Dlaczego? Proszę odpowiedzieć, czy warszawski inteligent dogada się z wieśniakiem ze zlikwidowanego pegeeru spod Koszalina? Gdyby zabrać warszawskiemu inteligentowi jego samochód, jego karty bankowe etc. i kazać mu plewić buraki cukrowe na kołchozowym polu, to wojna miasta ze wsią gotowa. Warszawski inteligent odmówi takiej roboty, bo do wyższych celów jest stworzony, mianowicie do pisania wierszy i wygłaszania tyrad, że "człowiek brzmi dumnie". Oczywiście "człowiek z miasta", za którego wszystkie czarne roboty robi cham. On tylko temu chamowi doradza, w którym banku korzystnie zaciągnie nowe kredyty! Otóż tu mamy do czynienia z oszustwem, które polega na tym, że jedna cześć pracuje za jedną setną lub dziesiątą wartości rzeczy znajdujących się w handlowym obrocie, a druga cześć to oszuści i kombinatorzy. To dla tych oszustów prasa drukuje gazety, moda wymyśla kroje ubrań, poeci piszą wiersze, felietoniści starają się przyciągną ich uwagę. I w ten sposób buduje się fałszywy świat, w którym w obronie przed buntującymi się masami nowoczesnych niewolników, wygenerowanych procesem tzw. rozwoju cywilizacji fabrycznej, stają uzbrojone po zęby formacje policyjne i wojskowe.

Taki jest nasz świat obecnie i poeta taki jak Pan, musi ze swoimi wierszami-pierdołkami stanąć bezradnie, z o[puszczonymi rękami pod ślepą ścianą. I będzie dobrze, już jest dobrze, że nie stoi za Panem drab w mundurze wojskowym, w wycelowaną w Pański kark lufą pistoletu. A wszytko dlatego, żeby obronić dotychczasowe koleiny i procedury, w których poeci piszą swoje głupoty, a burżuazja żre dobre kąski i żeruje na darmowej pracy tzw. niewykształconej hołoty. Chociaż trzeba dodać, że żeruje również na robocie hołoty "wykształconej" i utytułowanej gównianymi magistrami.

Może taki poeta spotykać, się z innymi poetami, gdzieś w pipidówce, bo może nawet sam Adam Zagajewski z Adamem Ziemianinem dyskutować o poezji w salonie Pałacu pod Baranami albo w Kolegium Maius, to i tak nie zmieni sytuacji, że poezja jest jakimś dziwnym, niepotrzebnym (i szkodliwym) gadaniem. Śmieszną wyliczanką jakby u dzieci: ene-due-rabe. "Poeta" za te swoje przekręcanie wyrazów nie ponosi żadnej odpowiedzialności a z tego "przekręcania wyrazów" również idzie całe społeczne zło, przyczyniające się do zbabrania współczesnego mózgu.

Bo w polityce i w historii jest jak w logice arystotelesowskiej, że jeśli wszystkie A są wszystkimi B, to wszystkie B muszą być A. (Dzięki temu kapitaliści mają swoją kasę a księgowym domyka się bilans). Jednakże sens z logiki jest taki, że jeśli wszyscy politycy są "mordercami" to wszyscy "mordercy" są politykami. (Piszę o mordercach w cudzysłowie, bo przecież politycy mordują w białych rękawiczkach).

Tak powinno być w realnym życiu, w religii i w twórczości poetyckiej, a tymczasem dzięki twórczości poetyckiej tak nie jest, bo poeci twierdzą, za pomocą przekręcania wyrazów i sensów, że nie każde A jest B. Że często stół jest "stoltem-toltem", nienawiść "nienawiściątkiem-niewieściątkiem", krzywda "krzywką" a miłość "mliwością". Wynika z tego, że nie ma polityków morderców, tylko są "politykusy-moldowani-moldkościowi-moldecy". Taka loskosna zabawecka w ukladanecki slowno-slowice, za ktole sie nalezy dac naglody nobla pani symbolskiej i zajejeskiewicusowi, bo my psecies jestesmy loskosni poetci. Tomasz Man w "Józefie i jego braciach", pisze, że gdy Putyfara namawiała Józefa do zamordowania swego męża, to mówiła dziecinnym językiem: że "psecies musimy go zabits". Udawała idiotkę, rozkoszną, zakochaną poetkę albo to, że ugryzła się w język.
Udawała poetkę - tylko nie morderczynię. A mnie wychodzi na to, że współcześni poeci są pomagierami urzędowych, politycznych morderców.

Poezja współczesna też jest wprzęgnięta w proces urabiania opinii publicznej, że "dobrze jest gdy Obama zabija Kadafiego". O czym więc poeta współczesny powinien bałakać w swoich wyliczankach? Bo jeśli nie o "miłości", o której zwykle nie ma pojęcia, to o czym? A no właśnie, powinien się zastanowić dwa razy, dopóki raz napisze. Sądzę, że powrót do myślenia magicznego jest możliwe na każdym szczeblu rozwoju. Sądzę też, że poezja współczesna nie ma nic wspólnego z "realizmem magicznym", bo ona go tylko udaje i małpuje. Miłosne tokowanie do kochanki jest "zapytywaniem piętra czy parter jest wolny". Natomiast z prawdziwą miłością, z magicznym traktowaniem jedności międzyludzkiej i braterstwa między kochankami jest tak, jak w ewangelicznym przykazaniu u św. Pawła: "swoje brzemiona wzajemnie sobie noście".

Niech Pan powie, czy w rodzinie gdzie jest pięć samochodów, pięć telewizorów, kupa nienawiści o pieniądze i troje ludzi (w tej pseudo-rodzinie), czy tacy troglodyci mogą wzajemnie swoje brzemiona nosić? Do kogóż więc może się odnosić apel o odrodzenie szczerości poetyckiej mowy? Pozdro.

Zygmunt Jan Prusiński Mandoliny na rosie... część I


_______________________________


Wiersze na topie:
1. na znak (30)
2. jest dobrze (30)
3. ***[między nami pole minowe...] (30)
4. po sąsiedzku (30)
5. ludzka utopia (30)

Autorzy na topie:
1. TaniecIluzji (446)
2. Jojka (319)
3. darek407 (271)
4. Gregorsko (154)
5. pawlikov_hoff (76)
więcej...