Wiersze poetów - poetyckie-zacisze.pl ZAPROPONUJ ZMIANĘ W SERWISIE
Logowanie:
Nick:
Hasło:
Zapamiętaj mnie
Odzyskaj hasło
Zarejestruj się
Dostępne opcje:
Strona główna
O serwisie
Regulamin
Zaproponuj zmianę
Indeks wierszy
Ranking autorów
Ranking wierszy
Dodane dziś

Nowi autorzy:
- JoKo
- Yakov
- ummma
- wspanialaPati
więcej...

Ostatnie komentarze:
"Paryż"
- lucja.haluch
Z mitami
- AL46
"Autoportret w dzwonku rowerowym"
- joanna53
Śmieszny płacz
- joanna53
więcej...

Dziś napisano 0 komentarzy.

Obcowanie

Obcowanie

Zygmunt Jan Prusiński


OBCOWANIE

To nie jest trudno
obcować z tobą
choć ty o tym nie wiesz.

Żyjemy swoim życiem
czasem złudnym
ale planujemy zdobywać
coś dla siebie
wszak człowiek jest od zdobywania.

Moje motyle mają zielone skrzydła
taneczne ruchy na łąkach
jestem w pobliżu
widzę ciebie jak biegniesz
otoczona tymi motylami...

I niech tak zostanie
a ja pójdę zakrętami
może stłuczę szklankę po wypiciu wina.


3.6.2018 – Ustka
Niedziela 07:45

Wiersz z książki „Liryka odchodzącego słońca”


autor ZJP
https://m.salon24.pl/dsc04860-jpg-89a589f720cfd50f4bd,750,0,0,0.jpg
Napisz do autora

« poprzedni ( 1040 / 2716) następny »

zygpru1948

dodany: 2018-06-05, 07:32:42
typ: wiara
wyświetleń (186)
głosuj (57)


          -->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.

zygpru1948 2018.06.05; 08:04:43
Dziennik pisarza Karola Zielińskiego z Krakowa

02.08.2011 17:34


@Ryszard Zasmucony

Panie Zasmucony, próbowałem ten wpis umieścić pod ostatnim wpisem do mnie na poprzedniej stronie, ale coś wywala i pokazuje masę błędów, więc dałem tutaj. Wytłumaczę się i znikam. To mnie cieszy, że przestał mnie Pan trochę nie szanować. Ja wcale nie jestem ateistą, ale niestety tylko bogowiercą. Rolę religii w kulturze doceniam na pierwszym miejscu, ale to tu nie ma nic do rzeczy. Nasze różne podejście do Kościoła bierze się z różnych doświadczeń i pewnie stąd, że pochodzimy z różnych środowisk. Ja: pokrótce: moi rodzice byli spauperyzowaną szlachtą, tak zwaną. Mieli niewielki majątek na wsi (resztówkę) ale siedzieli w Krakowie, gdzie ciotka ojca miała ubojnie i masarnie, matka dorywczo uczyła w szkole, dzieliliśmy z żydami pół kamienicy, na gospodarstwie nie do końca były przeprowadzone działy sióstr dziadka, które powydawały się dobrze w mieszczańskim biznesie (jedna za żydowskiego bankiera) za mąż (rozwalili go Niemcy). Z moim ojcem i dziadkiem handlował końmi. Kiedy moi rodzice nie mogli znaleźć po 1945 r. miejsca ani pracy w Krakowie wynieśli się na podkrakowską, gdzie mieli mały folwark z dworkiem, a raczej (dużym domem), który kolił w oczy władzę gminną, która zamierzała zrobić w nim porodówkę. Matka (przedwojenna maturzystka) próbowała w nim gospodarzyć, jednocześnie nawet uczyła w szkole, przez trzy lata, ale mój ojciec "prawdopodobnie” przystawiał się do mojej niańki, więc... Ojciec był niedokończonym przedwojennym prawnikiem i również niedokończonym weterynarzem i felczerem. A gdy trzeba było to krakowskim taksówkarzem i handlarzem koni. No i miał tam fabryczkę czegoś tam na Zabłociu. Dobrze że się wykręcił z handlu dolarami z księdzem Lelito, (bo jest prawdą, że księża i biskupi skupowali złoto i spekulowali dolarami) bo by dostał czapę.


Mnie w okresach letnich trzymano to na wsi, jako chorowitego i cherlawego do ratowania zdrowia, jak i w mieście, dla ogłady, więc się naprzyglądałem różnym hrabiom z całej Polski, którzy zjechali do Krakowa po utracie majątków w wyniku reformy rolnej. Dekret o reformie dawał wywłaszczonemu właścicielowi dożywotnio co miesięczną pensję wysokości poborów starosty powiatu, oraz członkom jego rodziny odpowiednio mniej. (Jako historyk miałem w ręce publikacje tych dekretów). Wielu było takich, którzy twierdzili, że tej pensji nie biorą, ale czy należy im wierzyć, skoro żyli jak pączek w maśle? Brali, i jeszcze krzyczeli, że mało.
Na Salwatorze, Łobzowie, Zwierzyńcu itd. jest i było setki willi w których mieszkały te arystokratyczne rodziny. A ponieważ mój stary należał (jedną nogą) do arystokracji, był zapraszany i brał udział w konwentyklach. Nie posługiwał się herbem, bo nie wypadało jako żonatemu ze schłopiałą szlachcianką bez herbu (z którą się ożenił dla wiana), ale wszyscy po cichu traktowali go jako prawego dziedzica dóbr galicyjskiej rodziny, w której zamiast niego, żydzi umieścili swojego podrzutka. Wszyscy o tym wiedzieli, ale oczywiście szeptali tylko po kątach, żeby nie robić skandali i składali ojcu rewerencje jako prawemu dziedzicowi, a mnie nazywano jego następcą i w odróżnieniu od ojca, którego nazywano „pierwszym”, mnie nazywano (w tym środowisku) drugim. Było to już po wojnie, stary (farbowany, czyli żydowski) hrabia umarł przed samą wojną, jego syn nie powrócił z Anglii, dwór był rozparcelowany i spalony, więc nie było sprawy.


Ale nie o to chodzi.
Tamten przedwojenny świat biskupów i prałatów, szlacheckiego pochodzenia już nie istnieje, ale tworzył on dwa wyraźne kościoły, szlachecki i plebejski. Inni byli biskupi inne dewotki arystokratki inni dobrodzieje kościoła. Dobrodziei w postaci biednych babć nie było i nikt na tackę niczego w parafiach nie rzucał (UWAGA – tacka szła w ruch tylko w czasie odpustu, gdy się zjechali goście, więc taca była dla gości, szczególnie na odpustach klasztornych), bo proboszczowie mieli po sto hektarów lasu i mogli handlować drewnem. Po reformie rolnej ostały się tylko 50 h kawałki lasu, ale i tak komuniści (mówię tu o latach 40-50) przymykali na istnienie gospodarstw rolnych przy parafiach oko. Każdy proboszcz był dziedzicem i gospodarzem całą gębą. Siał i orał, czasem chodząc za pługiem osobiście, a nawet macał kury. Klasztory gospodarowały jak majątki szlacheckie, wywożąc jesienią gnój pod przyorywki, uprawiając pszenicę, handlując końmi - dzisiejsi księża przy nich to jakieś wyperfumowane pedałki i mięczaki. Dlatego źle widzę przyszłość Kościoła. Nie da się być księdzem, nie znając się na niczym. Dawniej ksiądz odebrał poród a jego stwierdzenie zgonu było ważne prawnie. Dawny proboszcz sam potrafił wycielić swoją krowę i oprosić maciorę. Nie mówiąc już o tym, że pierwszy uczył parobków jak się prawidłowo wywija cepem. Szkoda słów. Dzisiejsi księża to eunuchy! Myślą o obrazie wsi, malowanej przez Reymonta, to sądzę, że jest to obraz z gruntu fałszywy, pomniejszający rolę proboszcza. Inna sprawa, że był to zabór rosyjski, Reymontowskie Lipce leżały w rejonie silnej penetracji niemieckiej i żydowskiej, więc akcenty o których tu mowa uległy w powieści niwelacji i osłabieniu.


Czas mojego dzieciństwa, był zupełnie inny niż dziś, (w wielu opłotkach Krakowa nie było prądu). Nikt w tym środowisku nie słyszał o środowisku żydowskiego "Tygodnika Powszechnego". Mam nawet takie wrażenie że ci biskupi, z różnych arystokratycznych rodzin i z różnych części dawnej RP przyjeżdżając do Krakowa nie odwiedzali nawet Sapiechy (z braku czasu) a jeśli już to przelotem, nieoficjalnie, od niechcenia i okazjonalnie. Bardziej spieszyło im się do popieszczenia się z dziećmi brata, kuzyna czy kogoś tam z rodziny, niż odwiedzenia dostojnych murów katedry Wawelskiej. Ba, dla nich był ważniejszy zjazd familijny, niż odnawianie ślubów jasnogórskich organizowanych przez Wyszyńskiego.
Mam wrażenie, że gdyby Wyszyński zachowywał się tak jak ci starzy biskupi, szlacheckie Sobiepany, traktujący swoje parafie jak apolityczne własne latyfundia i posesje, to komuniści nie wtrącaliby się (przez jakiś czas) tzw. wewnętrzne życie kościoła, bo wiedzieli, że tradycyjne lekcje religii utrzymują prostaczka w zabobonnym szacunku do własności prywatnej, „nie kradnij”, a przecież komunistom chodziło o ukrócenie (złodziejstwa w kołchozach – sabotażu w fabrykach) bandytyzmu i spokój.
Niestety Wyszyńskiego (miał własne wizje polityki społecznej) zażerały ambicje polityczne i stąd ta cała awantura.


Oczywiście wiem, że mam w tym swoim gdybaniu pół racji, bo czas nie stal w miejscu, i starzy bonzowie episkopatu się wykruszali (a byli to ci, co składali przysięgę na wierność jeszcze przedwojennej Rzeczypospolitej i nie wiadomo, jakby to było, gdyby żądano od nich (po zerwaniu konkordatu) nowych przysiąg na ręce Bieruta. Biskupi pochodzenia szlacheckiego bawili się jak świeccy panowie, ukrywając się w cieniu swych figurantów z chłopskiej klasy biskupiej, których wypychali przed szereg do odprawiania mszy, rekolekcji, chrzcin, zostawiając dla siebie tłuste synekury. Chłopscy biskupi wstawali wczesnym świtem tyrając jak woły, a sami w tym czasie wylegiwali się do południa, nierzadko z kochanką. Biskupia czy księża kochanka, wcale nikogo nie gorszyła ze starego pokolenia, inne były czasy. Ksiądz proboszcz miał 100 hektarów lasu i mógł się czuć jak dziedzic na włościach i żaden żandarm mu nie podskoczył. Gospodarując trzydzieści lat na parafii proboszcz dorabiał się majątku, że zwykle zostawiał po sobie rodzinie w mieście dwie kamienice. Widziałem pijących i grających w karty biskupów z arystokracji, z kielichami w dłoniach i z paniami na kolanach. Wiadomo było, że byli (jak ich nazywała moja matka) „bogowie”, a ludek ma być posłuszny, bogobojny i wierny. Jak się czasem pokłócili (w rodzinie), to jeden drugiemu mówił, żeby go pocałował w dupę i niemal nie przychodziło do szabli. Godził ich suto zastawiony stół, prezenty i dobre trunki. A potem rozjeżdżali się od swych kuzynów, do biskupich rezydencji. Dopóki zaś istniała Polska przedwojenna, to zmarli biskupi byli po śmierci chowani w złocie i pontyfikaliach w rodzinnych grobowcach by ponieść splendor rodu.
A WIĘC TU WAŻNA UWAGA – BISKUPI BYLI TRAKTOWANI JAKO WŁASNOŚĆ PRYWATNA ARYSTOKRATYCZNYCH RODZIN – A NIE TAK JAK DZIŚ, WŁASNOŚĆ KOŚCIOŁA !
Ba, przed wojną Kościół nie był własnością chamskiego, chłopskiego narodu! Kościół był własnością narodu szlacheckiego, tak jak również chłop był własnością szlachty! I to tym trzeba pamiętać kiedy się wchodzi do starych budynków plebanii, gdzie ze ścian spoglądają na nas portrety starych proboszczów. Kanoników, dziekanów i prałatów, którzy byli właścicielami naszych plebejskich dziadków, babek i ojców i o tym należy pamiętać, gdy się wchodzi do budynków kurii biskupich, gdzie spoglądają na nas z portretów biskupi, właściciele naszych niewolniczych praprzodków, a także gdy się wchodzi do starych kościołów, to należy pamiętać, że to nie jest nasza własność, tylko własność pokoleń dawnych szlachciców i ich dzisiejszych spadkobierców. W tych kościołach złoto jest szlachty, nasze są tylko kamienie, które znosili nasi przodkowie na swoich grzbietach.


To jeden (galicyjski) obraz kościoła, a drugi, to ten gdy zacząłem się zajmować historią kościoła II RP i pisałem o młodych intelektualistach z KUL-u, o czasopiśmie „Prąd”, o społecznej nauce Stefana Wyszyńskiego, kiedy zapoznałem się z myślą Świeżawskiego, Krąpca, Stefana Bendera… Pisałem również o Rerum novarum Leona XIII i pismach społecznych Josefa Hoefnera i ruchu Coplinga, a i wpływie filozofii Port Royal na politykę republiki francuskiej, która do tego czasu nie chce się zgodzić na uznanie jako małżeństwa związków homoseksualnych…
Ale powiem Panu, że to już jest historia. Dzisiaj kościół i człowiek w kościele jest inny, niż był 20 lat temu i co mi się zdaje, że dopiero teraz Bóg umarł (jako zjawisko i twór kulturowy).

Gdy 50 lat temu wszedł Pan do domu towarowego, to widział Pan rzeczy piękne, wykonane ręką ludzką, z materiałów naturalnych (stworzonych przez Boga – skóra, metal, bawełna) ale nie dorównywały one „ szychowi”, „piękności” i przepychowi detali w kościołach baroku. A przecież jedne i drugie były wykonane ręką ludzką. Każdy haftek, ornamencik, gwiazdka, frędzel… musiały być wykonane ręką rzemieślnika, która była niejako przedłużeniem ręki Boga. Zmysł artystyczny, poczucie proporcji, geometrii, piękna, wszystko to miało źródło w umyśle Boga, przeniesionemu do umysłu człowieka. Człowiek w trakcie długich godzin żmudnego odwzorowywania boskich wzorów na ziemskim materiale miał czas na to by rozmyślać, doskonalić się i wielbić mądrość i piękno myśli swego Stwórcy…. I tych pięknych rzeczy było stosunkowo… tak niewiele, że nie mogły się one zbanalizować i spowszednieć, zatracając otoczkę niewidzialnego sacrum. Zauważy Pan, że elegancko wykonaną portmonetkę, pióro, krawat itp… całymi latami, było wyrzucić szkoda! Działało w tych przedmiotach jakieś sacrum. Nawet ręcznie wykonany zegarek czy aparat fotograficzny jest czymś innym, niż wykonany mechaniczno-automatycznie, przez sztancę. Co Pan spojrzał na piękną rzecz, to przywodziła Panu na myśl piękno i potęgę Boga. To samo jak Pan spojrzał na rzeźbę w ogrodzie, fontannę albo nagrobek cmentarny. Wszędzie Pan widział Boga. Przynajmniej ja widziałem!


A w tej chwili!
Dzisiaj jest inaczej, gdy Pan wchodzi do Supermarketu widzi Pan tysiące pięknych telefonów komórkowych, mikserów, odkurzaczy jako wymyślne działa sztuki, aparatów fotograficznych, spinek, skuwek, torebek, lampek….tysiące, tysięcy a jedna piękniejsza od drugiej a każda zrobiona bez udziału Boga (w umyśle człowieka) żadna nie zrobiona ręką ludzką, która jest przedłużeniem ręki boskiej…. Tylko ciach ciach, w ułamku sekundy, wylatują różne zachwycające cudeńka, zrobione przez automat. Jeśli rzeczy robione bezpośrednio przez człowieka można porównać, że zostały przez niego zrodzone z konceptualnej ciąży, zapłodnionej przez Boga, to dzisiaj już nie ma o tym mowy. Rzeczy tego świata nie są dziećmi człowieka zapłodnionego intelektualnie przez Boga, czyli nie są dziećmi wspólnymi Boga i człowieka. Ma to również konsekwencję w stosunku pracy do ceny. Ceny są zaburzone i chore. Ten świat jest piękny ale obcy.

Jeśli dawniej Bóg był w „ręce ludzkiej” i w jej wytworze się odbijała jego wszechmoc i w ten sposób mógł być wielbiony, to dzisiaj Bóg jest AUTOMATEM!
Automatami są również ludzkie umysły i proces ten będzie się nasilał. Nawet księża posługując się coraz to piękniejszymi i modniejszymi telefonami, nie zdają sobie z sprawy, że wielbią nowego Boga. Że się modlą do automatów! Zresztą odkąd przestali pracować fizycznie, stracili kontakt z Bogiem. Owszem, niektóre rodzaje pracy umysłowej dają kontakt z Bogiem, ale to jest filozofia, matematyka, doświadczenia biologiczne i fizyczne, stawianie diagnoz lekarskich i leczenie, nonkonformistyczne konstatacje na tematy istotne. Ale nie bzdury, (gazetowe bzdury nie dają kontaktu z Bogiem, bo pisanie bzdur nie jest pracą.)
Bo Bóg, dając się człowiekowi poznać w sferze ludzkiej działalności, pozwala na poznanie go przez ludzkie jestestwo, a jestestwem jest codzienna praktyka produkcyjna rzeczy potrzebnych do życia i konsumpcji, bez której człowiek nie może się obejść. Jeśli Abraham strugał kij, to nie tylko dla zapędzania owiec, ale jako znak władzy nad domownikami, którą otrzymał od Jahwe. To wszytko ma z sobą związek bo jest jednością, a tymczasem nowa epoka industrialna ten związek rozerwała.


Nie mówię tego jako ateista, tylko jako antropolog. Co zaś do naszych wygłupów, to com się powygłupiał, to tyle mojego, a teraz nie mam czasu i wracam do swojej roboty.

To oczywiście nie jest takie proste, bo tak jak pana Zygmunta niepokoi w kobiecie jest natura hieny, dlaczego tak ją wielbiąc i ubóstwiając to zaznał od niej tylu klęsk (których naprawiać już nie ma sensu) tak mnie również, z tego samego względu, jako mężczyznę, coraz bardziej interesuje mnie psychologia pozytywna z położeniem nacisku na pierwiastek kobiety w psychice męskiej, bo jest mi to potrzebne do jednej książki, żeby opisać uczciwie stosunek między małżonkami. Proszę sobie wyobrazić, że w historii mojego pradziadka był taki przypadek, że druga żona mojego pradziadka, przepisała rejentalnie 50 mórg pola, dom z kuźnią, stajniami, stodołami etc. poza wiedzą mego pradziadka, żeby wywianować swoje bękarcię. Oczywiście nie było to jedyne pole, dom i gospodarstwo mojego pradziadka ale chłop, zamiast zabić kurwę, wdał się w birbantkę, w pijaństwo, w żydowskie kurwy … i dalej nie chcę opisywać. Ja oczywiście nie jestem potomkiem tej kurwy!
Więc Pana chyba nie dziwi mój emocjonalny stosunek do ludzkiego łajdactwa i to, że chciałbym, żeby go nie było (bobyśmy mniej cierpieli), bo wtedy (tak mi się marzy i błogosławiłbym takiemu światu) łatwiej mężczyzna mógłby podejść do kobiety i zaproponować: podobasz mi się i jeśli ja ci się podobam, to chodźmy do łóżka (jak Adam z Ewą w Raju, a Bóg mógłby się z tego cieszyć, bo telefony komórkowe wyrzuciliby do diabła (diabłu do sakwy). Jak się Panu podoba taka wizja odnowy ludzkości. Oczywiście, kto by chciał, mógłby być monogamistą.
A dlaczego w tej chwili jest tak mało monogamistów? Bo się nie wypróbowali przed ślubem, bo ich namówiła do tego rodzina, religia, księża, przesąd itp. ale wcale nie mieli na siebie ochoty a mimo to dali się namówić i często przeklinają swoje nieudane życie.


Tak sobie z Panem pogadałem, przy okazji uświadomiłem sobie, że powinienem zacząć pisać o tej stosunkowo niedawanej, ale przecież już przebrzmiałej i zapominanej w szybkim tempie Polsce. Jak tak dalej pójdzie, to nikt nie uwierzy, bo będzie uważał za wymyślone kłamstwo i bluźnierstwo, jak dwóch wielkich panów, biskup i wojewoda skaczą sobie do czupryn, targając się za słowy, przez stół i dusząc za gardło, krzycząc, że lepiej, żebyś ty biskupie chodził za łeb przytroczony powrozem do siodła mojego ułańskiego konia, niżbym ja ci miał pozwolić wyrzucić ciało marszałka z krypty wawelskiej i być u ciebie za pachołka.

Na koniec, jak nie wiem, czy Unii Europejskiej chodzi o to, żeby Polacy o takiej swojej historii zapomnieli, bo gdy zapomną, to niewątpliwie staną się narodem eunuchów i pudrounijnym sługusom Brukseli.


Zygmunt Jan Prusiński Kobieta białych luster...

__________________________________


Wiersze na topie:
1. "kto sieje wiatr zbiera razy" (30)
2. na znak (30)
3. jest dobrze (30)
4. ***[między nami pole minowe...] (30)
5. po sąsiedzku (30)

Autorzy na topie:
1. TaniecIluzji (446)
2. Jojka (319)
3. darek407 (271)
4. Gregorsko (154)
5. pawlikov_hoff (80)
więcej...