|
Natręt
Natręt |
Pojawił się znikąd. Wpadł bez zaproszenia.
Gość w dom, Bóg w dom – bredził – jak tradycja każe –
wieczerza przy świecach, opłatek, życzenia,
sianko pod obrusem, symboliczny talerz...
Na nic tłumaczenia, że dopiero jesień.
Teraz to herbata, kawa, czysta z lodem...
Tak, dla towarzystwa, bez zbędnych uniesień...
Zgodził się, szkło podniósł i rzucił – Na zdrowie!
Chciałem go wyprosić, gdy przyszła posucha,
ale groch i ściana, głębinowa studnia...
Rozsiadł się w fotelu i szepnął do ucha –
Mamy czas, spokojnie, poczekam do grudnia.
Trzy tygodnie prysły. On stały, niezmienny,
jak cień, jak pies wierny na krok nie odpuszcza.
Na nic groźby, prośby i medykamenty.
Przyjacielem każe nazywać się jutra.
Wielu już nawiedził. Wciąż nienasycony
szuka nosicieli... Odchodzi, gdy gasną.
Uczy cierpliwości, szacunku, pokory...
Nikt wszak życia nie ma i zdrowia na własność.
10.11.2009 |
|
|
|
|
-->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.
|
|