|
Kosmiczny poziom nieważności
Kosmiczny poziom nieważności |
Najpierw przychodzę na świat, a potem świat przychodzi do mnie. Buduje mój dom i popełnia błąd architektoniczny, projektując za dużo wejść, a za mało wyjść. Więc wpycha się ten real na potęgę, a ja nie mam drogi ucieczki. Wywalam w murze wyjście ewakuacyjne, naruszam konstrukcję i wszystko się wali.
Jak u mojego kolegi Syska.
Takie myśli towarzyszą Piotrowi Winczyckiemu, kiedy przypala kolejnego papierosa. Jest środek nocy (czwarta), o szyby podzwania jesienny deszcz Staffa (kolejny październik).
Piję kawę, chce mi się do kibla, który jest ciągle zajęty, myślę o Magdzie, i jest do dupy – wzdycha cicho.
Bo to życie trudno nazwać mądrym i udanym, kiedy w wieku pięćdziesięciu dwóch lat siedzę w hotelu robotniczym w Poznaniu, czekając na kolejną zmianę w celu wykonywania czynności, które spokojnie może wykonywać małpa za banana. Piszę wiersze i rozmawiam o stosunkowaniu się z równie mądrymi panienkami, kątem oka zerkając w „Historię filozofii” Legowicza.
Mam trzy fakultety i wciąż nie mogę zaliczyć czwartego. Życia. Oblewam ciągle analizę zagadnień Tatarkiewicza „O szczęściu”, zwiewnie jak panienka z okienka w wieku trolejbusowym, przemykając między jego czterema wartościami.
To jest jednak do dupy.
Czas to głupie bydlę
szczególnie o czwartej nad ranem,
kiedy poluję na niego z
kawą i papierosem.
Rozpręża się w cieple trzeszcząc żebrami
ukochany kaloryfer, czyli
cud pański
w Jeruzalem.
Anno Domini teraźniejszości.
Plusowa temperatura i woda
gorąca
święcona z kranu.
Stairway to heaven
podśpiewuję ochryple końcówką gardła.
Będzie dobrze.
Highway to hell
odpowiada z dołu Bon Scott
To najnowsze dzieło Piotrusia spisane na rolce papieru toaletowego, po tym jak udało mu się w końcu trafić na wolny water closed. Świątynia dumania, pogłębionej psychoanalizy i pokój środowisk twórczych w jednym.
Po opuszczeniu spodni, z kieszeni kombinezonu roboczego wypadł długopis, więc grzechem by było nie wykorzystać tak pomyślnego splotu okoliczności.
Natura czy ludzie są przyczyną mojego kanału? Winne jest uszkodzenie płodu w okresie prenatalnym czy wychowanie poszło nie tak? A może to kompilacja obu zjawisk?
Kiedy natłok wydarzeń i myśli niekorzystnych przekracza barierę dźwięku, Piotrek pije. Budzi się w nim przedziwna hybryda zamieszkała w mózgu. Stwór będący połączeniem osy morskiej, tajpana, wałęsaka brazylijskiego i szkaradnicy. Nagle ból ukąszenia i neurotoksyna zatrzymuje wielowymiarową pracę synaps, pozostawiając tylko ścieżkę. Właściwie nie jest to ścieżka, tylko teoretycznie piękna autostrada wiodąca od szczytu Beachy Head w dramatycznie zamgloną tajemnicę. I choć wszyscy wiedzą, co jest na końcu tej drogi, liczą na własną wyjątkowość i uśmiech Boga. Że osiągną tą podróżą coś, co nie było im dane w życiu.
Droga kończy się zawsze tak samo: na dole postrzępionymi kredowymi skałami Beachy Head i szumem, chichoczących z naiwniaków, fal kanału La Manche.
Bóg się nie uśmiecha.
Ale Piotr nie kończy jeszcze upadkiem przerywającym kręgosłup i ukazującym światu zeżarte alkoholem flaki. Po raz kolejny dopełza w bólach do szpitala, gdzie wraca do normy. Ale jego życie, nie.
Jad wypełniający go posiada również właściwości liściołaza żółtego. To znaczy zatruwa przez dotyk, o czym przekonało się kilka kobiet. Wprawdzie żyją, ale bywały towarzysko również na krawędzi tej skały.
Ukochanym miejscu Piotra.
Co ja robię nie tak? Kochałem je i krzywdziłem. Gdyby moje życie przypominało epizod z czterdziestu dni Chrystusa na pustyni, byłoby dobrze. Tylko ja i mój szatan. Ale tak nie jest. Otaczają mnie setki ludzi. Niektórzy mnie lubią, niektórzy kochają, część nie trawi, a dla większości jestem obojętny. Może to i dobrze, bo świat niekoniecznie jest zainteresowany moim przypadkiem. Mam pracować, płacić, wydalać, uczestniczyć ogólnie i szczególnie oraz umrzeć odpowiednio wcześnie, aby uradować ZUS.
I może jeszcze parę osób.
Część towarzystwa jeszcze śpi, część szykuje się już do wyjazdu na pierwszą zmianę, czyli rozpoczyna się ruch codzienny w największym szpitalu dla wariatów – świecie.
Większość chodzi zarośnięta i niedomyta, na okrągło w roboczych ciuchach (Po co zmieniać? Rano i tak trzeba znowu je wkładać), beka, pierdzi i drapie się po jajach.
Niektórzy mają jeszcze normalne odruchy porannej toalety, czystych majtek i skarpetek czy ścielenia łóżka.
Ogólnie da się żyć. To prości ludzie z prostymi zasadami. Jedzenie, praca, spanie, picie – oto kwintesencja ich doświadczania świata. Twardzi dla siebie i innych, bez zbędnego bagażu przemyśleń, wiedzy i wątpliwości. Kochają żony i dzieci, ścibolą pilnie kasę na nowy samochód czy studia dziecka, i dobrze im z tymi prostymi celami.
To Piotr ma problem. Ze sobą i z przystosowaniem. Gra w ich grę pod nazwą „Życie na gorąco”, gada o pierdołach i nowym kierowniku-kutasie, klnie i robi tę małpią robotę.
No właśnie – gra. Nie jest jej składową.
– Boże, walnąłbym teraz ze dwieście gram. – Patrzy na krzątających się kumpli. – Poczułbym w sobie miłe ciepło rozlewające się w żołądku, a po chwili płynący stamtąd optymizm i nadzieję. To, czego tak bardzo mi brak, a co przynosi ten cudowny płyn. I jak wszystko w życiu, wystawia mi potem rachunek za usługę pod nazwą „chwila dla ciebie”. Ortodoks pieprzony, nawet na Vacie przekręcić się nie daje!
Nie wolno. Nie możesz. Nie powinieneś.
Łyka więc dwie tabletki cudownego specyfiku, który ma pomóc na ból egzystencji. Żyje cały czas nadzieją, że genialna w swym pędzie do postępu cywilizacyjnego ludzkość wynalazła wreszcie chemiczny substytut ukojenia, nie zabijający powoli i boleśnie.
Bo na co może jeszcze liczyć?
Czasami stara się myśleć. I oceniać. Bolesny to proces i kompletnie niepotrzebny w jego życiu. Bo chłop jest pełen szlachetnych intencji, uzbrojony w poprawną moralność i właściwe poglądy. Niby niegłupi, wykształcony, a skrzywdził siebie i parę osób z otoczenia.
Więc wraca myślami do tych kilku porażonych jadem kobiet, które wykąpały się w jeziorze własnych łez. Do dzieci przyglądających się z zaciekawieniem ojcu jak egzotycznemu okazowi w zoo.
Nigdzie się już nie śpieszy, niewiele oczekuje i kończą mu się rezerwy marzeń, które są jak polski węgiel – drogi, trudno dostępny, nieekonomiczny, i coraz go mniej.
Fatalna narośl w krtani czeka na diagnozę. Przy takim życiu, jakie zaliczył, nie spodziewa się uśmiechniętych twarzy medyków. Raczej gorączkowego ruchu rodziny na rynku nieruchomości cmentarnych.
Jego psychika zawsze była przedmiotem troski najbliższego otoczenia i lekarzy. Miewał przedziwne wizje, odloty na granicy psychotycznych stanów narkotycznych, zdiagnozowane depresje, dziesiątki pobytów w szpitalach, trwały alkoholizm, zaburzenia osobowości. Marnował z upodobaniem talenty, którymi go obdarzono…, no, po prostu piękna karta chorobowa brakującego ogniwa w teorii Darwina. Ciekawy przypadek do klinicznych badań nad alienacją, grą pozorów oraz studium uzależnień.
Alkohol był obecny w jego życiu od najmłodszych lat. Jak podnoszący się poziom oceanu, podchodził falami podstępnie pod brzeg i zalewał stopniowo wyspę Piotra.
Dziwnym trafem jego przyjaciół też.
Ładnie się dobrali.
Ponieważ nie spotkał dotąd medyka z ambicjami naukowymi i chęcią publikacji badań, to pozostanie tylko po nim coraz bardziej wypłowiała szara koperta z historią choroby, spoczywająca w jakimś archiwum za metalowymi drzwiami.
Aż zeżrą ją szczury.
Niemniej, jeszcze żyje, więc pisze cokolwiek w celach terapeutycznych, obniżając chwilowo poziom jadu we krwi i skórze. |
|
|
|
|
-->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.
niteczka |
2021.01.11; 21:05:12 |
rób wszystko, by tego nie zmarnować... bo szkoda... na serio! |
puszczyk |
2021.01.11; 21:03:39 |
Który też zmarnuję... |
niteczka |
2021.01.11; 20:52:47 |
świetnie tworzysz... przyciągasz treścią i zatrzymujesz tematem poruszonym w danej historii....
i te szczegółowe opisy- są efektem, że czytelnik oczyma wyobraźni to wszystko rejestruje... niemal namacalnie
masz talent chłopie :)
pozdrawiam nadmorsko:) |
puszczyk |
2021.01.11; 17:06:34 |
Czasami muszą nią iść mimo potrzeby chwilowego zatrzymania się i odrobiny normalności. |
puszczyk |
2021.01.11; 16:40:12 |
Ano wpisana.
I jeszcze jest toksyczny. |
puszczyk |
2021.01.11; 16:29:34 |
Na nudne życie w domowych pieleszach i pracy od poniedziałku do piątku to mój bohater na pewno nie jest skazany.
Ciągle kołuje, wywraca się, wstaje i tak na okrągło.
Aż dotrze na skraj tej skały samobójców. |
Halinka |
2021.01.11; 16:07:13 |
No cóż, samo życie. Pozdrawiam + |
puszczyk |
2021.01.11; 15:55:10 |
Tu w ogóle jest fatalny skrypt.
Bez kursywy, pogrubionych liter itp.
A dla tej opowiesci ma to znaczenie.
Dzięki wigor. |
wigor |
2021.01.11; 15:20:24 |
???? próbowałem wstawić emotikony. Bez skutku. |
wigor |
2021.01.11; 15:19:24 |
Dobrze się czyta Twoją ciekawą prozę. Samo życie ???? Pozdrawiam serdecznie ????+ |
|
|