Wiersze poetów - poetyckie-zacisze.pl ZAPROPONUJ ZMIANĘ W SERWISIE
Logowanie:
Nick:
Hasło:
Zapamiętaj mnie
Odzyskaj hasło
Zarejestruj się
Dostępne opcje:
Strona główna
O serwisie
Regulamin
Zaproponuj zmianę
Indeks wierszy
Ranking autorów
Ranking wierszy
Dodane dziś (7)

Nowi autorzy:
- JoKo
- Yakov
- ummma
- wspanialaPati
więcej...

Ostatnie komentarze:
stacja XII
- Kama
Wyszeptane
- Kama
Wyszeptane
- TESSA
stacja XII
- Super-Tango
więcej...

Dziś napisano 26 komentarzy.

zygpru1948 - komentarze autora



Komentowany wiersz: Zakalec poezji zygpru1948 pozuje z bobasami (z cytatami zygpru1948 http://poetyckie-zacisze.pl/nie-powiesz-mi-ze-nie-w163752.html) 2021.01.14; 23:52:32
Autor wiersza: zygpró1968
Lecz się dziewico, lecz się psi wuju !


Komentowany wiersz: Poczuj mnie w wierszu 2021.01.14; 23:40:07
Autor wiersza: zygpru1948
Panie Ewelino,
czy Pani wie ile idiotów jest w naszym narodzie i, ile jest tu - choćby ten lub ta (kornęło), cytuję idiotę:
"Codzienna porcja uzależnienia od pornografii. I sam sobie dobrze zrobi pod tekstem" - czy Pani rozumie te jego dwa zdania?

Zatem powiem tak że bolszewików w Polsce jest więcej niż w Rosji !

Ja mam tylko to konto - a następny idiota z Zacisza przeszedł samego siebie !


Komentowany wiersz: Poczuj mnie w wierszu 2021.01.14; 18:48:02
Autor wiersza: zygpru1948
Głupia - głupi jesteś, ale w Nagrodę za to trafiłeś - trafiłaś na Czarną Listę !


Komentowany wiersz: Poczuj mnie w wierszu 2021.01.14; 07:44:41
Autor wiersza: zygpru1948
Zygmunt Jan Prusiński


TO MIASTO CIEBIE ZNA

Motto: "Szłaś miastem naga
Garnąc do siebie spojrzenia przechodniów
Wierne jak oczy kochanków"
- Kazimierz Furman -


Nie liczę na ułaskawienie
wczoraj delikatność wyfrunęła
jak koliber z serca...

Kobieta zapłakała -
utworzyła się rysa w skale
w tym miejscu urośnie szarotka.

Jestem kochany porą księżycową
stylizuje się przełęcz
a górski potok kokietuje...

Zbliż się do mnie
jak miasto zbliża się do ciebie -
jako kochanek uklęknę.

Przytulę się twarzą do łona
usta szturmują -

różę trzymaj w ręku.


29.4.2013 - Ustka
Poniedziałek 7:23

Wiersz z książki "Róże i rzeki"


autor ZJP
http://zaprasza.net/znf/2.zygpru1948_a259f9c3a69a30295949b1659f42a8f8.jpg?article_id=35726


Komentowany wiersz: Poczuj mnie w wierszu 2021.01.14; 02:44:24
Autor wiersza: zygpru1948
NIEBIESKI BLUES - część siódma
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński
ZATAŃCZĘ Z TOBĄ POŚRÓD WIEWIÓREK

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1105243,niebieski-blues-czesc-vii


Komentowany wiersz: Poczuj mnie w wierszu 2021.01.14; 02:32:39
Autor wiersza: zygpru1948
Seria wątpliwych decyzji

Katarzyna Nadana-Sokołowska

Anna Świrszczyńska, poetka wybitna, ale wciąż nie dość rozpoznana, zasłużyła z pewnością na więcej delikatności jako człowiek i szacunku jako pisarka, niż otrzymała w tomie „Jeszcze kocham”, edycji notatek przygotowanym przez Wiolettę Bojdę


„Jeszcze kocham”, edycja notatek Anny Świrszczyńskiej przygotowana przez Wiolettę Bojdę wraz z esejem biograficznym jej autorstwa, wzbudziła ostatnio ogromne poruszenie. Nic dziwnego: materiały, które znajdowały się w archiwum poetki, w dwóch teczkach zatytułowanych „Józef”, zostały niedawno udostępnione edytorce przez córkę i spadkobierczynię Świrszczyńskiej, Ludmiłę Adamską-Orłowską. Pochodzą z lat 1969–1971, a więc okresu, w którym powstawał między innymi głośny tomik wierszy „Jestem baba”, wydany w roku 1972. Udostępnienie źródeł stanowiących tak ważny kontekst dla zrozumienia warsztatu, a i po prostu lepszego poznania biografii poetki sprawia oczywiście, że dla znawców i wyznawców poezji Świrszczyńskiej publikacja ta stanowi ważne wydarzenie. Większość recenzentów skupia się na ujawnionych kwestiach życia miłosnego poetki, która w wieku lat sześćdziesięciu była przedmiotem erotycznego zachwytu, adoracji, niemal kultu ze strony zakochanego w niej mężczyzny. Jednak w specjalistycznych recenzjach pojawiają się uwagi bardzo krytyczne wobec sposobu przygotowania tej publikacji.

Hybrydyczny i problematyczny charakter książki zdążyła już wskazać Anna Nasiłowska, uznając za niefortunne połączenie formy biografii z – de facto wplecionymi w nią w graficznej konwencji cytatu – notatkami Anny Świrszczyńskiej. W tej książce jest za dużo Wioletty Bojdy – można by podsumować wywody Nasiłowskiej – edytor powinien odgrywać jedynie rolę służebną wobec tekstu, a nie ustawiać czytelnikowi jego interpretację.

W tej książce jest za dużo Wioletty Bojdy. Edytor powinien odgrywać rolę służebną wobec tekstu, a nie ustawiać czytelnikowi interpretację.

Mamy tu niestety do czynienia z całą serią wątpliwych decyzji edytorskich. Po pierwsze, zadziwiająca jest decyzja spadkobierczyni, żeby pozwolić (w pierwszej kolejności?) na publikację tego, a nie innego źródła z archiwum poetki, i to nawet bez udzielenia edytorce informacji, czy źródło to jest pełne, czy to zaledwie jego fragment. Po drugie, wątpliwości budzi decyzja – zapewne wydawnictwa – aby (ze względu na niewielką objętość notatek?) powiększyć książkowe wydanie o wyjątkowo rozbudowany komentarz edytorski, znacznie dłuższy niż samo źródło. Po trzecie, zaskakuje decyzja edytorki, żeby połączyć w jednej książce biografię z formą edycji dziennika obejmującego mały fragment życia autorki.

Anna Świrszczyńska, „Jeszcze kocham. Zapiski intymne”. Red. Wioletta Bojda, W.A.B., 160 stron, w księgarniach od lipca 2019
https://www.dwutygodnik.com/public/media/article/image_short/8523.jpg


Tworząc z notatek niejednorodnej natury i zapewne rozmaitego przeznaczenia ciągły tekst, podporządkowany domniemanej przez siebie chronologii, edytorka nie uznała nawet za wskazane zaznaczyć, które fragmenty należały w teczce do dziennika intymnego pisarki (jeśli taki, w sensie oddzielnego, konsekwentnie zapisywanego zeszytu, w ogóle istniał, bo komentarz nie jest w tym miejscu jednoznaczny), które stanowiły luźne notatki na oddzielnych stronach, a które były przepisane na maszynie, najprawdopodobniej z myślą o publikacji (i czy teczka zawierała ich pierwsze, rękopiśmienne wersje oraz czym ewentualnie różniły się od przepisanych). Badacz, który naprawdę chciałby zająć się ustaleniem, czemu służyły te zapiski i jakiego rodzaju związki łączą je z tomem „Jestem baba”, powinien tak naprawdę wrócić do punktu wyjścia, czyli zapoznać się samodzielnie z archiwum Świrszczyńskiej, sprawdzając także inne materiały z tego okresu. Tytuł nadany temu zbiorowi przez autorkę sugeruje bowiem, że mogła równolegle prowadzić kilka teczek czy dzienników tematycznych. Edycja Wioletty Bojdy może być tylko o tyle pomocna, o ile edytorka odczytała, podobno mało czytelny, tekst tego zbioru notatek.

Najbardziej bolesna jest jednak sama lektura eseju biograficznego – ze względu na (zapewne niezamierzoną) arogancję, z jaką biografka podchodzi do osoby, o której pisze. Nietaktowne, chybione i zbędne komentarze można by na poparcie tej tezy cytować na całych stronach. Mnie osobiście najbardziej oburzył przewijający się przez cały esej wątek rzekomego emocjonalnego chłodu, problemu z wyrażaniem uczuć i wyrachowania poetki. Na szczęście, ponieważ biografka na naszych oczach wyciąga podobne wnioski z lektury różnego rodzaju dokumentów – listów, kart pocztowych, podań do ZLP – łatwo zauważyć, jak bardzo są arbitralne. Od dawna wiemy, że psychologiczne „odkrycia” i moralizatorskie komentarze biografów mówią często więcej o mentalności ich i ich epoki niż o ludziach, którymi się zajmują. Biografia, z którą mamy do czynienia, mimo że przygotowana przez badaczkę, która zgromadziła bardzo ciekawe materiały i niewątpliwie wzbogaciła naszą wiedzę o Świrszczyńskiej, wpisuje się zarazem niestety w rejestr kultury masowej z jej skłonnością do stereotypu, kiczu i sentymentalizmu. Wybitna, ale wciąż nie dość rozpoznana współczesna poetka zasłużyła z pewnością na więcej delikatności jako człowiek i szacunku jako pisarka ze strony osoby, która podjęła się trudu interpretacji jej twórczości i napisania jej pierwszej biografii. Czytelnik książki zasłużył z kolei, aby biografka przestrzegła go, z jak specyficznego i wybrakowanego materiału – przy braku dostępu do domowego archiwum poetki – zbudowała swoją narrację.

Najbardziej bolesna jest lektura eseju biograficznego – ze względu na arogancję, z jaką biografka podchodzi do osoby, o której pisze.

Książek o Świrszczyńskiej mamy na razie kilka, nierównej jakości; dużo więcej – dobrych artykułów, powstających od kilkunastu lat przede wszystkim w kręgu oddziaływania krytyki feministycznej. Wydaje się ona oferować wyjątkowo dobre klucze do twórczości poetki otwarcie obnoszącej się ze swym feminizmem w czasach, kiedy wymagało to chyba dużo więcej odwagi niż np. na początku lat 90. Najlepszą z prac o Świrszczyńskiej jest jak dotąd książka „From «Her» Point of View. Woman’s Anti-World in the Poetry of Anna Świrszczyńska” [„Z «jej» punktu widzenia. Kobiecy antyświat w poezji Anny Świrszczyńskiej”] Renaty Ingbrant (wydana w Sztokholmie w 2007 roku), niestety niedostępna po polsku. Wioletta Bojda jest zaś autorką monografii poświęconej przedwojennej twórczości Świrszczyńskiej („Anny Świrszczyńskiej odkrywanie rzeczywistości”, 2016). W obecnie prezentowanej biografii poetki Bojda idzie niestety śladem Czesława Miłosza, który w książce „Jakiego to gościa mieliśmy. O Annie Świrszczyńskiej” (1996) utyskiwał na skazę na jej późnej twórczości, którą miałby być feminizm, i próbował oddzielić kobietę i poetkę od „ideolożki”.

Bojda posuwa się nawet dalej: oddziela w eseju Świrszczyńską poetkę ponadsześćdziesięcioletnią od Świrszczyńskiej młodej, dobrze się zapowiadającej poetki i „literatki” w wieku średnim. Oddziela także praktycznie Świrszczyńską człowieka od Świrszczyńskiej twórczyni. Być może autorka biografii, która na co dzień zajmuje się twórczością Świrszczyńskiej, próbowała tutaj ukazać ją po prostu od innej strony, ale takie podejście ma fatalne skutki. Biografia twórcy nie może być przecież biografią pełną, jeśli pomija to, co dla twórcy zwykle najważniejsze, czyli proces twórczy i jego owoce; jeśli ignoruje czynniki, które na tę twórczość wpływają, i treść dzieł, która tyle przecież mówi o zagadnieniach nurtujących twórcę, a więc pośrednio – o całej jego osobowości. Dlaczego na przykład autorka nie zająknęła się tu o tym, o czym sama wspomniała w wywiadzie radiowym: że pół szafy, czyli prywatnego archiwum Świrszczyńskiej, to tworzone na przestrzeni trzydziestu lat różne wersje „Budowałam barykadę”? To przecież niezwykle cenna informacja, która dużo więcej mówi o tym, czym żyła przez powojenne dekady Świrszczyńska, niż materiały z archiwum ZLP, w świetle których okazuje się nieledwie „sprytną osobą”, wyciągającą z państwowej kasy zapomogi na fikcję twórczą, jaką w świetle uwag Bojdy okazują się jej wszystkie dzieła od roku 1945 do momentu wydania „Jestem baba”; informacja, która każe zestawić dzieje powstańczego tomiku Świrszczyńskiej z symptomatycznie podobnymi dziejami powstawania „Pamiętnika z powstania warszawskiego” Mirona Białoszewskiego, który również przez całe dekady szukał właściwego języka mówienia o tym traumatycznym wydarzeniu. (Pomijam tu domagającą się oddzielnego potraktowania kwestię lewicowego zaangażowania poetki, którego biografka nawet przez moment nie bierze poważnie, a które zapewne lepiej niż koniunkturalizm tłumaczy charakter jej powojennej twórczości…).

Biografia twórcy nie może być biografią pełną, jeśli pomija to, co dla twórcy zwykle najważniejsze, czyli proces twórczy i jego owoce.

Bojda ledwie wspomina tytuły kolejnych dzieł poetki, a jeśli opatruje je komentarzami, to bardzo krótkimi i najczęściej wręcz lekceważącymi. Tymczasem, choć tomik „Jestem baba” był niewątpliwie rewolucją w sposobie mówienia o kobiecości w poezji polskiej, poetka długo do niego dojrzewała i nie można jego formy po prostu wytłumaczyć… romansem z Józefem Oleszczukiem. Składały się na to dojrzewanie nie tylko wszystkie jej poprzednie eksperymenty poetyckie (na przykład bardzo już nowatorski tomik „Czarne słowa” z 1967 roku, w którym silnie zaznacza się sprzeciw wobec chrześcijańskiego rozumienia duchowości i cielesności, dochodzący zresztą do głosu także w utworach Świrszczyńskiej inspirowanych prasłowiańszczyzną), ale także wszystkie jej osobiste doświadczenia, zwłaszcza te bardzo kobiece, które tak skutecznie przez niemal dwie dekady utrudniały jej pisanie: przeciążenie obowiązkami opiekuńczymi wobec kilku członków rodziny naraz i przymusowa zaradność finansowa w związku z lekkomyślnym mężem.

Gdyby Wioletta Bojda miała zrozumienie dla takich spraw, przeczułaby, że oburzające ją słowa poetki o relacji z własną matką czy o doświadczeniu macierzyństwa w ogóle trzeba czytać w kontekście zachodniego feminizmu drugiej fali, który podjął się analizy tych często bolesnych i zawsze chyba ambiwalentnych dla kobiet doświadczeń, tworząc pojęcia takie jak „matrofobia” czy „instytucja macierzyństwa”. Umieszczona na takim tle Świrszczyńska okazuje się w czasach głębokiego PRL-u albo lepszą znawczynią feministycznej literatury zachodniej, niż ktokolwiek podejrzewa, albo po prostu nowatorką na polskim gruncie, zdobywającą się na odwagę otwartego mówienia o doświadczeniach stabuizowanych. (Odpowiedź na to pytanie kryje się zapewne w prywatnym archiwum poetki i byłaby dla mnie dużo bardziej interesująca niż prześwietlanie jej życia erotycznego). Bojda mogłaby także wspaniałomyślnie uznać, że stypendium ZLP na zapoznanie się poetki z warunkami życia na wsi w latach 50. nie poszło, jak sugeruje, na marne. Zamiast znęcać się na całej jednej stronie nad komedią „Latająca dziewczyna” (to jedyny utwór Świrszczyńskiej, któremu poświęca więcej niż pół linijki), umiałaby zobaczyć jego związek ze zdumiewającym prostotą i siłą wyrazu reportażowym cyklem wierszy wiejskich otwierających tom „Jestem baba”. Ale cóż, kiedy ona nawet tytuł tego tomiku chętnie by poprawiła. Tymczasem ktoś, kto tego tytułu nie rozumie, nie powinien się w ogóle Świrszczyńską zajmować.

Tyle rozważań historyka literatury. Odbiór tomu i tak został tymczasem zdominowany przez kwestię obyczajową. Za publikacją „Jeszcze kocham” pójdą teraz zapewne, tak skądinąd potrzebne, wznowienia wierszy. Głos sceptyka podsuwa w tym miejscu wątpliwość: czy zachwyt poezją powinien być funkcją zachwytu poetką, która okazała się na starość zachwycająca – dla mężczyzny? Czy poezja ta na to była pisana, by stać się dodatkiem do łamiącej obyczajowe tabu biografii? Jeśli przykład Świrszczyńskiej ma przyczynić się do zmiany przekonań na temat seksualności starszych kobiet, czemu nie? Domagają się zmiany, bo są barbarzyńskie. Szkoda jednak, jeśli biografia będzie przesłaniać odtąd poezję. Tym bardziej że najgłębszą być może treść tych notatek, nie dość dotąd podkreślaną przez komentatorów („zaczadzonych durem miłosnym”?), stanowią dystans poetki wobec formy, jaką staje się pożądanie kochanka (nawet jeśli to forma bardzo wysublimowana, w której jest miejsce na zachwyt piersiami, biodrami, nogami i duszą kochanki), odmowa utożsamienia się z mową miłości oraz wątpliwa zgoda na bycie jej przedmiotem.

Najgłębszą treść tych notatek stanowią odmowa utożsamienia się z mową miłości oraz wątpliwa zgoda na bycie jej przedmiotem.

Świrszczyńska mocno przeżywa w dzienniku lęk przed porzuceniem, samotnym kobiecym chorowaniem i umieraniem. Pragnie oddanego przyjaciela w miejsce pożądliwego kochanka, „legalnego męża” i domu, którego nie może z nim stworzyć. Zapewniając się w dzienniku (i wierszach), że jest wolna i gotowa w każdej chwili do odejścia, tak naprawdę wciąż pomaga przyjacielowi przedłużać ten romans, zbyt widać cenny w jej oczach, aby go naprawdę zerwać. Dziennik będący – jak to często dziennik – zapisem wewnętrznej szarpaniny i niekonsekwencji wieńczą wyjątkowo dramatyczne zapiski z 14 lutego 1971 roku, ujawniające zmęczenie formą, jaką przybrał ten niemożliwy związek, i ogromny dystans wobec partnera.

Mamy więc do czynienia z dokumentem przybliżającym kontekst, w którym powstawały takie zachwycające miłosne wiersze jak „Największa miłość”, „Moje ciało musuje”, „Drzwi są otwarte” czy „Dytyramb kobiety szczęśliwej”, ale i takie – „Na kolejowych dworcach”, „Pocę się i nadymam”, „Osesek” – które możemy nazwać antymiłosnymi, bezwzględnymi wobec kochanka, tych jest tu więcej. Wszystkim, którzy mogliby dać się uwieść pikantnej narracji o sześćdziesięcioletniej miłośnicy, przypomnę na zakończenie jedną strofę z „Grubego jelita”:

Zostawię was razem,
moje kolano i ciebie.
Nie krzyw się, zostawię ci całe ciało
do zabawy.
A ja pójdę.
Dla mnie nie ma tu miejsca
w tej ślepej cielesności, czekającej
na zgnicie.
Odbiegnę, będę biegła w cwał
do samej siebie.
Samej siebie będę szukać
biegnąc
jak wariatka
do ostatniego tchu.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).

Autor
Katarzyna Nadana-Sokołowska

Historyczka literatury i krytyczka literacka, adiunkt w Instytucie Badań Literackich PAN (członkini interdyscyplinarnego zespołu Archiwum kobiet). Autorka książki „Problem religii w polskich dziennikach intymnych: Stanisław Brzozowski, Karol Ludwik Koniński, Henryk Elzenberg” (Wydawnictwo IBL, Warszawa 2012); współautorka książki „Debaty po roku 1989. Literatura w procesach komunikacji” (Wydawnictwo IBL PAN, Warszawa 2017). Główne kierunki jej zainteresowań naukowych to krytyka feministyczna, autobiografistyka, twórczość George Sand i jej polska recepcja oraz feministyczne religioznawstwo.


Komentowany wiersz: A tam pójdę z tobą 2021.01.13; 00:26:27
Autor wiersza: zygpru1948
NIEBIESKI BLUES - część siódma
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński
ZATAŃCZĘ Z TOBĄ POŚRÓD WIEWIÓREK

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1105243,niebieski-blues-czesc-vii


Komentowany wiersz: A tam pójdę z tobą 2021.01.13; 00:25:40
Autor wiersza: zygpru1948
10 śladów

Maciej Woźniak


Poetą zupełnie inaczej metaforyzującym komunikat, z premedytacją na granicy klarowności, jest Rafał Rutkowski.
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/34ae6695-thumb.jpg

Juliusz Gabriel, „Lustrzane fikcje”. od października 2018Juliusz Gabriel, „Lustrzane fikcje”. Biblioteka Arterii, 56 stron, w księgarniach od października 2018
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/b46268c9-thumb.png


A że czasem warto postawić na prostotę komunikatu, ukrywając za pazuchą, ale przecież nie całkiem, literacki arsenał, jakim się dysponuje, to nam dobitnie pokazują „Lustrzane fikcje” Juliusza Gabriela. Tom ukazał się już po śmierci poety z Kluczborka (co, chcemy czy nie chcemy, ma wpływ na jego emocjonalny odbiór), lecz autor zdążył go złożyć w redakcji osobiście (co wydawca słusznie podkreśla). A zatem choć książkę wypełniają w dużej mierze wiersze „chorobowe”, to warto brać tę chorobę jako metaforę („Moje serce przez cały czas walczy o mnie”), oddając się kontemplacji pojedynczych poetyckich obrazów, w których Gabrielowi udawało się połączyć ujmującą klarowność sposobu komunikowania z rozedrganą czy mroczną zawartością („Bierzesz do ręki ciężki kamień / i nazywasz go moim imieniem / i wrzucasz do głębokiego jeziora”), a także mierząc się z poetyckimi zagwozdkami całych tekstów (np. „Taxi”).

Innym rodzajem prostoty, ciut mocniej wystylizowanej, przekonuje „Szczodra” Aldony Kopkiewicz, balansująca między tradycyjną pieśniowością a poetycką mową całkiem nowoczesną, jeśli chodzi o ekonomię przestrzeni wiersza czy gospodarkę znaczeniami. W dodatku autorce udaje się pozostawić czytelnikowi swobodny wybór: czy czytać teksty jako cykl, nieprzesadnie dygresyjny poemat, czy w ogóle nie zawracać sobie głowy syntezą tomu. W stylu Kopkiewicz również daje się dostrzec próbę uchwycenia dziecięcej – jak najmniej wytresowanej przez tradycję i nawyki kulturowe – językowej reakcji na wrażenia (naiwna metaforyka, niezbyt wyszukane rymy i współbrzmienia). Bohdan Pociej pisał swego czasu o muzyce sprzyjającej dążeniu filmu do formy wypowiedzi naturalnej, do poziomu „przed-sztuki”. Coś w tym rodzaju melodia języka robi z wierszami ze „Szczodrej”, jakby uwalniając je z narzucanych przez wysoką kulturę obowiązków, choć poruszają arcypoważne kwestie tożsamości czy utraty (to właśnie na nich książka się skupia). Takie skłanianie się ku „naturalności” wbrew schematom gwarantującym „kulturalność” wiersza dało się zauważyć także w debiucie Kopkiewicz, który był rodzajem dygresyjnego trenu, tyle że tam autorka użyła innych środków. Taką stylistyczną przewrotność można uznać za przejaw buntu wobec zasad dotyczących tego, o jakich sprawach należy mówić tonem wysokim, a o jakich można nucić proste piosenki.

Innym rodzajem prostoty, ciut mocniej wystylizowanej, przekonuje „Szczodra” Aldony Kopkiewicz, balansująca między tradycyjną pieśniowością a poetycką mową całkiem nowoczesną.

Aldona Kopkiewicz, „Szczodra”. WBPiCAK, 40 stron, w księgarniach od czerwca 2018Aldona Kopkiewicz, „Szczodra”. WBPiCAK, 40 stron, w księgarniach od czerwca 2018
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/1e8ad80a-thumb.jpg


Z podobnej przewrotnościowo-buntowniczej perspektywy najlepiej czyta mi się „Psalmy” Julii Fiedorczuk, włącznie z ich motywem ekologicznym, potraktowanym przez autorkę zgoła inaczej niż czyni to wielu miłośników joggingu i wegańskich knajp. W narracyjnym centrum tomu – o którym pisałem już szerzej na tych łamach – widzimy parę, matkę z córką, oraz ich wzajemne relacje, momentami śmiało wykraczające poza rodzinne schematy (nie tylko te w katolickim kraju nad Wisłą). W pełnych niecukierkowatej czułości, nieraz boleśnie szczerych matczyno-córczynych kontaktach wątki ekologiczne pojawiają się w formie wyostrzonej uwagi i troski o zewnętrzny świat (którą nie tyle matka przekazuje córce, ile wspólnie do niej dochodzą, uczą się razem). Owa troska o świat okazuje się przy tym motywowana czymś innym niż troska o dach powietrza nad własną głową i podłogę ziemi pod nogami. Tytuł książki Fiedorczuk zawiera konotacje religijne, a chodzi w tej religii raczej o braterstwo ze wszystkimi stworzeniami niż o dbałość o swój po- lub przedśmiertny komfort, zdrowie i pomyślność w życiu osobistym. A przecież, mimo to, „Psalmy” są książką ujmująco osobistą.

Julia Fiedorczuk, „Psalmy”. Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, 60 stron, w księgarniach od stycznia 2018Julia Fiedorczuk, „Psalmy”. Fundacja na rzecz Kultury i Edukacji im. Tymoteusza Karpowicza, 60 stron, w księgarniach od stycznia 2018
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/6c81a759-thumb.jpg


Wskazałem tych 10 tomików trochę na żywioł, intuicyjnie, chcąc by wybór (spośród 40 czy 50 książek, które do tej dziesiątki kandydowały, więc przeczytałem je, żeby wyrównać szanse, jednym ciągiem, jednym nieco dłuższym tchem, przez kilka dni w połowie grudnia) był efektem raczej szukania czytelniczej satysfakcji w kontaktach z tym, co los podsuwa, niż z tym, co spełnia założenia wstępnie przyjętych teorii: teraźniejszych hierarchii albo profetycznych wizji przyszłości poezji. Na pewno był to rok znakomitych przekładów i świetnych tłumaczy (obok Bishop Sosnowskiego i trzech Amerykanów Gutorowa można by wskazać „Ciemną materię” Rye Armantrout przełożoną przez Kacpra Bartczaka i „100 wierszy wypisanych z języka angielskiego” Jerzego Jarniewicza). Był to rok dzielnej aktywności wydawnictw z poezją, a łódzki Dom Literatury wyraźnie dołączył do Biura Literackiego i poznańskiego WBPiCAK-u, tworząc wraz nimi trójcę, która imponuje szerokim ogarnięciem tematu. A przecież mniejsi gracze też nie unikają wysokich stawek i porywają się na książki imponujących poetyckich rozmiarów. Teraz – kiedy patrzę na cały tekst – widzę, że tych dziesięć śladów, po których wracamy w poetycki rok 2018, układa się w jakiś wzór na śniegu czy błocie (zależy, co tam akurat mamy za oknem).

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)

Autor
Maciej Woźniak

Ur. 1969, poeta, felietonista muzyczny i literacki. Publikował m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Twórczości”, „Literaturze na Świecie”. Pracował w legendarnym sklepie muzycznym „Helicon” w Warszawie. Autor ośmiu książek z wierszami. Jego tom „Ucieczka z Elei” był nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia. Pod koniec 2012 r. wydał – wespół w zespół z Cezarym Dzięcielskim – fotopoetycki album „Ulica szczupacza”. Mieszka w Płocku. Stale współpracuje z dwutygodnik.


Komentowany wiersz: Spacer z poetą 2021.01.12; 05:43:13
Autor wiersza: zygpru1948
NIEBIESKI BLUES - część siódma
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński
ZATAŃCZĘ Z TOBĄ POŚRÓD WIEWIÓREK

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1105243,niebieski-blues-czesc-vii


Komentowany wiersz: Spacer z poetą 2021.01.12; 04:09:56
Autor wiersza: zygpru1948
Halina Poświatowska


maj

z czarnego cylindra
wyciąga garście kwiatów
coraz zieleniej
Planty
obejmują miasto Kraków

a w mieście siostra
nieduża wąska
garście uśmiechów zawiesza
na brunatnych gałązkach
coraz zieleniej
coraz tkliwiej

mężczyźni przystają
odurzone milkną ptaki
i deszcz
tak się w jej oczy zagapił
że spadł
bo myślał, że to niebo.


Komentowany wiersz: Spacer z poetą 2021.01.12; 00:15:37
Autor wiersza: zygpru1948
PRZESZEDŁEM TĘ PRZEŁĘCZ - część piąta
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

NOWE WYZWANIA W POEZJI

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1103440,przeszedlem-te-przelecz-czesc-v


Komentowany wiersz: Spacer z poetą 2021.01.12; 00:14:50
Autor wiersza: zygpru1948
10 śladów

Maciej Woźniak

Równolegle ukazało się kilka książek poetyckich czerpiących moc z lapidarności. „Pieśni o wszystkim” Darka Foksa to kontynuacja skrajnie oszczędnej poetyki. Równie małomówna jest Julia Szychowiak

Julia Szychowiak, „Dni powszednie i święta”. Biuro Literackie, 40 stron, od października 2018Julia Szychowiak, „Dni powszednie i święta”. Biuro Literackie, 40 stron, od października 2018
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/31454a60-thumb.jpg


Równie małomówna jak Foks jest Julia Szychowiak, a w tomie „Dni powszednie i święta” robi się do niego podobna także pod innym względem. Chodzi o pewne wysuszenie dykcji (atmosfera, z dawnej mrocznawej tajemniczości, nieco gotyckiej celebracji dorastania, zmienia się w zwyczajnie codzienną, po dorosłemu banalną), której bliżej teraz do lirycznej aforystyki. Owszem, niesie to zalążki nudy (Foks nią gra, ale Szychowiak wolałaby uniknąć), choć próbują jej zapobiec otwarte zakończenia czy dyskretne niedopowiedzenia. Można by rzec, że Julia Szychowiak ma problem techniczny – trochę odwrotny niż jej matka, Mirka, której tom „Trzeci migdał” ukazał się niemal równolegle z książką córki – z tym, że wciąż jeszcze wydaje się poetycko zbyt młoda jak na formę, którą chciałaby szlifować. Dobrze oddaje to na przykład tytuł „32 jesienie mojego życia”, ponieważ jego ironię można by odnieść do całej książki. Z drugiej strony imponuje odwaga w sięganiu po proste frazy (obok „32 jesieni”, na sąsiedniej stronie, jest wiersz „Co mnie wzrusza” zaczęty zupełnie, jak się zdaje, nieironiczną frazą „Wzrusza mnie piękno przyrody”) i wrażenie naturalnego pochodzenia tych tekstów – owszem, mocno zdyscyplinowanych, uważnie redagowanych po napisaniu, ale wydobytych nie ze złóż papierowych, lecz gospodarujących literacką energią odnawialną.

Adam Kaczanowski, „Cele”. WBPiCAK, 44 strony, w księgarniach od września 2018Adam Kaczanowski, „Cele”. WBPiCAK, 44 strony, w księgarniach od września 2018
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/8cd485f2-thumb.jpg


Jeżeli chodzi o poetów mocniej rozgadanych, to najciekawiej odezwało się dwóch, ale każdy inaczej. „Cele” Adama Kaczanowskiego równie dobrze mogłyby mieć tytuł „Osobne przykrości”, ponieważ tom da się czytać jako przewrotny sequel słynnych „Osobnych przyjemności” Harry’ego Matthewsa, czyli cyklu sześćdziesięciu wariacji na temat masturbacji – z tą wszelako różnicą, że tu mamy, równie intensywne, opisy nieszczęść, wypadków i śmierci (w liczbie jak najbardziej mnogiej). Kaczanowski podsuwa nam kalejdoskop z fantazjami na temat samobójczych, autodestrukcyjnych i na rozmaite sposoby niszczycielskich ludzkich skłonności i czynów (wymierzonych w siebie, bliźnich, przypadkowe ofiary, ale także w całą planetę), potraktowanych jako żywiołowy l'acte gratuit. Pamiętając o interpretacji książki Matthewsa jako ukrytego hołdu dla przyjemności czytania (równie intensywnej, seksualnie rozbuchanej), można podobnego dna poszukać także w „Celach”. Byłaby to „lektura” współczesnej rzeczywistości medialnej, oferującej non stop jak najfatalniejsze komunikaty z kraju i wszechświata; komunikaty, które odbieramy we wszelkich miejscach i pozycjach. Fantazje owe segreguje Kaczanowski z buchalteryjną klarownością, co nadaje im formę litanii do wszechmocy śmierci i głupoty. „Cele” mają nie tylko uniwersalną moc katarktyczną, na przykład stanowiąc krzepiącą przeciwwagę dla wydanych po sąsiedzku, przez to samo wydawnictwo, i skądinąd ciekawych tomów Małgorzaty Lebdy „Sny uckermärkerów” i Urszuli Honek „Pod wezwaniem”, pełnych smutnej zadumy na kruchością istnienia, a także „Wierszy przeciwko ludzkości” Kamili Janiak z zaciśniętym jak pięść poetyckim pakietem społecznego buntu i moralnej niechęci. Antropologiczny niepokój Kaczanowskiego (którego gibka, elastyczna polszczyzna jest urodzona, by ją czytać na głos, co autor niestrudzenie czyni) sięga, jak się zdaje, sporo głębiej niż westchnienia liryki wyczulonej socjalnie czy politycznie. Co nie znaczy, że po drodze w dół, w otchłań, nie zahacza także o te rejony. Weźmy fragment otwierającego książkę, rozpisanego na 16 zwrotek (16 scenek) wiersza „Koniec końców”.

Ludzkość zasługuje na śmierć! – śpiewa grupa przedszkolaków, próbująca zakopać się
w piaskownicy. Przedszkolanki rozmawiają w tym czasie o swoich głodowych pensjach
i o tym, że z chęcią zabiłyby zarówno dyrektorkę, jak i wicedyrektorkę.

Kobiety w kolejce do kasy w supermarkecie kłócą się, która pierwsza umrze.
Pani minister edukacji proponuje strajkującym nauczycielkom, by skakały z mostów,
obiecuje im, że jeśli skoczą wszystkie, pozytywnie rozpatrzy ich wniosek i podpisze
rozporządzenie o wprowadzeniu do szkół obowiązkowych zajęć z samobójstw, kosztem
lekcji WF-u.

Każda miejscowość, czy to stolica, czy najmniejsza dziura, chce zmienić nazwę na Koniec
Świata, trwają referenda w tej sprawie i przepychanki formalne.

Jeżeli chodzi o poetów mocniej rozgadanych, najciekawiej odezwało się dwóch, ale każdy inaczej. Adam Kaczanowski i Tomasz Bąk.

Tomasz Bąk, „Utylizacja”. WBPiCAK, 72 strony, w księgarniach od marca 2018Tomasz Bąk, „Utylizacja”. WBPiCAK, 72 strony, w księgarniach od marca 2018
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/69a83b3a-thumb.jpg


Druga warta uwagi książka rozgadanego poety to „Utylizacja. Pęta miast” Tomasza Bąka. Po świetnie przyjętym, brawurowym tomie poprzednim tym razem początkowo może pojawić się konsternacja, bo książka dzieli się na dwie – dość płynnie przechodzące jedna w drugą – części, a ta pierwsza jest cyklem postmiłosnych elegii, napisanych językiem, jak na Bąka, zaskakująco wyzbytym energii i prostym na granicy naiwności. Szczególnie w kontraście z drugą połową tomu, gdzie autor jakby przypominał sobie, że z rzeczywistością polityczno-społeczno-ekonomiczną radzi sobie językowo dużo efektowniej niż z tym, co dotyczy bezpośrednich relacji i spotkań twarzą w twarz, serce w serce. Na taki układ tomu, nader nieoczywisty, dający pole do różnych odczytań, niewątpliwie miał wpływ jego redaktor Miłosz Biedrzycki. Do powyższych dwóch scen, na których rozgrywa się poezja Bąka, trzeba dopisać kolejne dwie: schizofrenię autora, wkraczającą w teksty bez szczególnego namaszczenia, ale śmiało, oraz motyw wyjazdu z małego miasteczka w szeroki świat i powrotu do miejsca urodzenia (najładniej ujęty w kłaniającym się Ginsbergowi utworze „Tomaszów Vortex Sutra”). Zdarzają się w książce momenty, gdzie wszystkie te cztery płyty tektoniczne nachodzą na siebie. Na przykład tak:

Kiedy wzywa Polska, moim honorem jest coś tam
(recepta spisana na skrawku językiem niekoniecznym)
pomyśl to coś, nim rozbijesz mnie na maleńkie druzgotki

Rafał Rutkowski, „Wywołuję siebie z ruin”. WBPiCAK, 56 stron, Rafał Rutkowski, „Wywołuję siebie z ruin”. WBPiCAK, 56 stron, w księgarniach od kwietnia 2018
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/34ae6695-thumb.jpg


W „Utyzacji. Pętach miast” nadal jednak spécialité de la maison Tomasza Bąka to szyderczo przenikliwe refleksje nad społecznymi skutkami wolnorynkowej ekonomii i liberalnej demokracji. Refleksje te bywają czynione niejako w góry, z pozycji metafory sporządzonej własnoręcznie („Wyobraź sobie, że jesteś / socjaldemokratycznym aparatem fotograficznym / wyniesionym na orbitę ziemską / przez liberalnych ekstremistów. (...) I wiesz doskonale, że szkoda pikseli i szkoda / kilobitów, lecz mimo to zaciskasz zęby migawki / – tony elektrośmiecia dybią na twoje miejsce”) lub podpatrzonej w rzeczywistym działaniu, w akcji („Bank centralny nie ma pieniędzy ani śmigłowców, jego rolą jest zarządzanie metaforą, funkcją polityki omiatanie powietrza”). Lecz bywają też czynione z dołu, z pozycji autoironisty („Tylko lokalny sympatyk lewicy, który byłby prorokiem, / ale nie jest prorokiem, bo bierze neuroleptyki, / powiada, podsmażając pomidory na szakszukę: / koniec świata jest jak faszyzm, / koniec świata nie przejdzie”).

Poetą zupełnie inaczej metaforyzującym komunikat, z premedytacją na granicy klarowności, jest Rafał Rutkowski, a tytuł jego drugiej książki „Wywołuję siebie z ruin” dobrze chwyta moment, od którego autor zaczyna pracę nad podmiotem swojej poezji. Swoje liryczne „ergo sum” lubelski autor stara się stworzyć bez zewnętrznych podpórek: owszem, czerpie i z motywów religijnych, i z wątków filozoficznych, i z różnych tradycji poetyckich (swobodny przepływ znaczeń jak u obecnych w tym tekście poetów amerykańskich, ale szorstka dzikość nurtu poetyckich skojarzeń może zdradzać, że jednym z dopływów była lektura Tomaža Šalamuna), ale traktuje je, oraz cały nasz kulturowy bagaż, jako stertę skorup, które najpierw wypadałoby w coś skleić, choć wywoływać chce się, oczywiście, już. Wiersze Rutkowskiego stawiają dwa sprzeczne ze sobą wymagania: trzeba w skupieniu podążać za, piętrzącym poetyckie utrudnienia, ciągiem myśli autora, a zarazem warto zdać się na przebłyski czytelniczej intuicji, opędzającej się od tego, co poeta miał na myśli, przyciskiem „ignoruj” i szukającej własnych sensów we frazach pobłyskujących chropawo (wszak, jak powiada tytuł jednego z wierszy, „Ręce widzą”). Rutkowskiemu, przy całym poetyckim przekombinowaniu, udaje się przy tym zachować jakąś, trochę dziecinną, trochę naturszczykowatą, prostotę wierszy. Podobna sztuka nie wychodzi, mimo niewątpliwego słuchu i naprawdę niezłej ręki, Michałowi Prankemu, którego „Rant” jest sporo lepszy od debiutu i sprawia wrażenie obcowania z autorem sprawnym, oczytanym i przymierzającym się do ciekawie poetyckiego stylu (coś w połowie drogi między Meleckim a Sendeckim; wiem, że to bulwersująco niedokładne namiary), ale wciąż poetycko przynudzającym, prezentującym na razie raczej warsztat niż coś, co by zeń zeszło i się komuś przydało.

Cdn.


Komentowany wiersz: W sobie jak najgłębiej 2021.01.11; 16:41:24
Autor wiersza: zygpru1948
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Koniec sezonu


Letników coraz mniej, wiatr zamiata plażę, szeroko,
morze szumi tragiczniej i piękniej,
sosny wtórują.
Jest wspaniale i nudno.
I w życiu, tak samo, po sezonie,
przyjaciół coraz mniej wkoło nas,
pustoszeje świat.
Żywioły za to przychodzą do głosu.
Dla nas szum sosen,
dla nas rozpętany głos morza.
Zapóźniajmy się więc na plażach,
wytrzymujmy "la saison morte"...

Żywot nasz, jak łąka nieustannie przez nas samych ścinana,
rośnie nam równocześnie za plecami aromatycznym,
siennym stosem. Odurzający śnie, który nas czekasz,
kiedyś po skoszeniu całej tej łąki zielonej.
Z głową ukrytą w kopcu tego barwnego siana...


Komentowany wiersz: W sobie jak najgłębiej 2021.01.11; 16:38:24
Autor wiersza: zygpru1948
Rainer Maria Rilke

Rzymska fontanna
(Borghese)


Dwie misy, z których jedna wyższa drugiej
z krawędzi krągłej marmurowej starej
lekko nachylająca wody strugi
w dół, ku stojącej wodzie dolnej czary,
tej przeciwstawiającej swe milczenie
gadulstwu tamtej, jej też jak na dłoni
jak nową rzecz skroś cienie i zielenie
cichcem ukazującej niebo w toni;
krąg w krąg spokojnie bez nostalgii zgoła
opisującej pięknej czaszy koła
i tylko czasem sennie i kropliście
opuszczające się na mchu wisiory
do dna zwierciadła, w którym jego znijście
z wklęsłości uśmiech, mieniąc się, wywoła.


przeł. Adam Pomorski
z tomu "Nowe wiersze", 1907


Komentowany wiersz: W sobie jak najgłębiej 2021.01.11; 00:35:19
Autor wiersza: zygpru1948
PRZESZEDŁEM TĘ PRZEŁĘCZ - część piąta
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

NOWE WYZWANIA W POEZJI

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1103440,przeszedlem-te-przelecz-czesc-v


Komentowany wiersz: W sobie jak najgłębiej 2021.01.11; 00:34:38
Autor wiersza: zygpru1948
10 śladów

Maciej Woźniak

Emigracja wewnętrzna, na którą udawała się polszczyzna w 2018 roku, przebiegała rozmaitymi szlakami, ale jej szlak poetycki – dzięki śladom w postaci tomików – da się akurat z perspektywy końca roku prześledzić.


Kto w 2018 roku w miarę regularnie obserwował nastawione na szerszy zasięg media, państwowe i społecznościowe, żarliwie korporacyjne i cynicznie religijne, tego nie może zdziwić idąca w setki ilość książek z poezją wydanych w Polsce w tym samym czasie. W naturze nic nie ginie, trywializacja mass mediów sprawia, że język rozumiany jako nieco bardziej zaawansowany ludzki atrybut gdzieś musi się podziać. W wielkiej jak Facebook czy Twitter żyliśmy wannie, lecz nieobce nam było prawo Archimedesa. Emigracja wewnętrzna, na którą udawała się polszczyzna w 2018 roku, przebiegała, rzecz jasna, rozmaitymi szlakami, ale jej szlak poetycki – dzięki śladom w postaci tomików – da się akurat z perspektywy końca roku prześledzić. Przy okazji doceniając i dumną niszowość wydawnictw, i dzielnie wymierzoną w konsumenta TVN 24 lub Wiadomości TVP1 niezrozumiałość współczesnej poezji, i mozolne przekuwanie paru pojęć jak cepy, którymi młóci nas medialna rzeczywistość, na miliony słów-szpileczek i zdań-agrafeczek, którymi rzeczy do swej istoty są przypięte.

Elizabeth Bishop, „Santarém”. Przeł. Andrzej Sosnowski, Biuro Literackie, 100 stron, w księgarniach od listopada 2018Elizabeth Bishop, „Santarém”. Przeł. Andrzej Sosnowski, Biuro Literackie, 100 stron, w księgarniach od listopada 2018
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/368ebf73-thumb.jpg


Perspektywa końca roku niesie ze sobą dwie pokusy. Pierwsza to zestawienie książek rankingowe, niosące furę korzyści zarówno dla autorów (w zatrzęsieniu tomików choćby wzmianka w zbiorowym omówieniu urasta do lauru na głowie), jak i dla zestawiającego (może dać upust swojej wizji wdzięków i cnót literatury). Druga pokusa to lekturowe włóczęgostwo, miękkie intuicje zamiast twardych kryteriów. Wybieram drugą opcję i 10 książek, które uznaję za poetyckie ślady po odchodzącym właśnie roku, najbardziej warte tego, by się w nie chwilę dłużej powpatrywać. Żeby samego siebie nie podejrzewać o tworzenie jakiejś spiskowej hierarchii poetów czy poetyk, wykaz najważniejszych tomów poetyckich 2018 roku zacznę od dwóch książek z przekładami. Czyli od autorów niby skądinąd i z kiedy indziej, aczkolwiek – w dużej mierze dzięki tłumaczom – zaskakująco mocno z tu i teraz.

Żeby samego siebie nie podejrzewać o tworzenie spiskowej hierarchii poetów, wykaz najważniejszych tomów poetyckich 2018 roku zacznę od dwóch książek z przekładami.

„Oko wie lepiej. Ashbery, Clover, Cole. Wiersze w tłumaczeniach Jacka Gutorowa”. 144 strony, w księgarniach od grudnia 2018„Oko wie lepiej. Ashbery, Clover, Cole. Wiersze w tłumaczeniach Jacka Gutorowa”. Wydawnictwo Jot, 144 strony, w księgarniach od grudnia 2018
„Santarém” to wybór tekstów Elizabeth Bishop w przekładach Andrzeja Sosnowskiego, zaś „Oko wie lepiej. Ashbery, Clover, Cole” zawiera przekłady trzech amerykańskich poetów dokonane przez Jacka Gutorowa. Wiersze Bishop są zadomowione w polszczyźnie od dość dawna (solidny tom z tłumaczeniami Barańczaka, kolejne garście przekładów Sosnowskiego w numerach „LnŚ” oraz kilka innych translatorskich podejść), ale „Santarém” tę obecność niejako apdejtuje. Po pierwsze, kilkoma drobnymi, lecz wyrazistymi decyzjami koryguje portret poetki: w tomie brak słynnej wilanelli o utracie, lirycznopodmiotowe „my” w kilku wierszach uzyskuje kobiecy charakter (to niewątpliwie „ona i ona”), język się sugestywnie ukonkretnia („fishhauses” jako „rybaczówki” itp.). Po drugie zaś, pozwala inaczej spojrzeć na własną twórczość poetycką tłumacza, pełną oceaniczno-kartograficznych odniesień (i jego dobrze znane frazy w rodzaju „Wczoraj elektronicznie namierzyłem rybę. Wzięła mnie” czy też „Miłość jako katastrofa na morzach południowych”) oraz odznaczającą się podobną wytrwałością w szkicowaniu rozległych krajobrazów na zamglonej granicy realizmu i metafory.

„Oko wie lepiej” jest natomiast próbą ukazania Johna Ashbery’ego nie w roli jednego z tych samotnych wieszczów z dostępem do rządu dusz (a trochę taką pełnił J.A. wobec pokolenia Polaków debiutujących piśmienniczo i czytelniczo w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku), lecz jako jednego, może nie z wielu, ale z pewnej grupy. I do tej grupy Gutorow zalicza także Joshuę Clovera i Henriego Cole’a, niemal u nas nieznanych amerykańskich autorów, którym poetycka intuicja pozwoliła widzieć, jednako, świat i poezję jako coś zmiennokształtnego, płynnego, nie dającego się otamować regułami, formami, cementującymi „sensami”. Jak wyznał Gutorow, przekładanie tych wierszy samo w sobie było „nauką czytania i myślenia”. Coś w tym jest, bo z tekstów trójki amerykańskich poetów (cóż za subtelne zdmuchnięcie z Ashbery’ego nimbu „The Special One”) wyłania się ciekawe, zdecydowanie bez „Pan”, podejście do „Cogito”. Ważny w tym kontekście jest już tytuł książki, na który zdecydował się tłumacz.

Darek Foks, "Pieśni o wszystkim”. Raymond Q., 48 stron, w księgarniach od listopada 2018
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/5f22f241-thumb.jpg


Wiersze Bishop suną przed siebie na rozbudowanej frazie, trzej Amerykanie także wymagają koncentracji na dłuższych dystansach, ale równolegle ukazało się kilka książek poetyckich czerpiących moc z lapidarności. „Pieśni o wszystkim” Darka Foksa to kontynuacja skrajnie oszczędnej poetyki znanej z ostatnich książek skierniewickiego autora. Nie dość, że teksty same w sobie są zwiewne, ledwie kilkuwersowe, to jeszcze zostały wydane przez nader ulotne wydawnictwo Raymond Q. Żeby było jeszcze skromniej, całość tomu trzyma się na jednym koncepcie, jednej metaforze: utraconego/odzyskiwanego „wszystkiego”. Da się jednak tak przytknąć oko do szczelin tych tekstów, żeby zobaczyć w nich refleksje nad rozmaitymi postaciami duchologii, czynione przez autora zgryźliwości pod adresem melancholijnego muzealnictwa („Zapraszamy do wszystkiego / na otwarcie wystawy prezentującej / efekty dwuletniej zbiórki / pamiątek po czasach kiedy wszystko / nabierało znaczenia”), ale także nader aktualnie brzmiące refleksje nad zarządzaniem zasobami wspólnej pamięci i wspólnej świadomości („Decyzją ministra kultury / wszystko wpisane zostało / do Państwowego Rejestru Wszystkiego”). Nad całością tej ujmująco niepozornej książeczki unosi się duch heideggerowskiego światoobrazu (na okładce mamy Cybulskiego, a za czytelniczą pazuchą – wiedzę o kinowym odchyleniu Foksa) przejętego przez wolnorynkowy serial „wszystko na sprzedaż”.

Elizabeth Bishop, „Santarém”. Przeł. Andrzej Sosnowski, Biuro Literackie, 100 stron, w księgarniach od listopada 2018
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/368ebf73-thumb.jpg

Cdn.


Komentowany wiersz: Próby uczuć w naszych sercach 2021.01.10; 01:57:15
Autor wiersza: zygpru1948
I ja Ciebie muszę zmartwić że jestem SYNEM DIABŁA - pod tym tytułem napisałem książkę; to dobrze iż linki są ciekawsze ode mnie., ja na wystawę na razie nie jestem umieszczony. I na koniec, dobrze że nie czytasz, po co bywać mądrzejszym od wiatru. - Chociaż jesteś szczery Panie Darku Vega i, za to Ci dziękuję !


Komentowany wiersz: Próby uczuć w naszych sercach 2021.01.10; 00:48:34
Autor wiersza: zygpru1948
PRZESZEDŁEM TĘ PRZEŁĘCZ - część piąta
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

NOWE WYZWANIA W POEZJI

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1103440,przeszedlem-te-przelecz-czesc-v


Komentowany wiersz: Próby uczuć w naszych sercach 2021.01.10; 00:45:42
Autor wiersza: zygpru1948
Adam Lizakowski – Ballada pt. A Hard Rain’s a Gonna Fall, źródła inspiracji

29 grudnia 2020

https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2020/12/bob-dylan-books-696x522.jpg


Bob Dylan Laureatem Literackiej Nagrody Nobla

Bob Dylan został laureatem nagrody Nobla za rok 2016 w dziedzinie literatury za „tworzenie nowych form poetyckiej ekspresji w ramach wielkiej tradycji amerykańskiej pieśni”. Aby słuszność tych słów potwierdzić wymieniamy tylko dwóch z czterech jego wielkich poprzedników: Walta Whitmana i Allena Ginsberga, do których twórczość Dylana nawiązuje, w szczególności w tej balladzie. (Pozostali dwaj to Carl Sandburg i Langston Hughes). Co łączy Dylana z Whitmanem i Ginsbergiem to słowo w tekście – ono kształtuje biografię poetów, opowiada pewną historię, w której poeci uczestniczyli, albo byli jej naocznymi świadkami. Tekst wiersza umiejscowia narratora pomiędzy opisywanym wydarzeniem, a językiem wypowiedzi poetyckiej. Łączą ich emocje, narracja i obrazowość – plastyczność. Mowa emocjonalna służąca do bezpośredniego wyrażenia tego, co czują, stan psychiczny, w którym zachodzi przemiana z mówienia „za siebie”, na ja- medium, które przemawia, ale przemawia do „milionów” tworząc wartości ponadindywidualne. „JA” liryczne, to nie tylko „przemawiający poeta”, ale to określenie/termin stosowany do całości tego co „JA” mówi i przeżywa, opisuje i przekazuje dalej. „JA” to całe epoki zdarzeń i wydarzeń, zarówno Whitman jak i Ginsberg i Dylan są mocno uwikłani w wydarzenia historyczne, w chwilę w której przyszło im żyć. „JA” czuje swoje powołanie do zbawiania świata a zarazem swoją odrębność wobec świata. Bob jest tego świetnym przykładem, gdy sam sobie zaprzecza albo „unieważnia” to, co wcześniej powiedział, albo nie rozumie, o co pytają go dziennikarze. Jego życie wewnętrzne poprzez twórczość, którą przecież „pokazuje światu” zderza się ze światem zewnętrznym. Artysta staje twarzą twarz z tym światem i siłę swoich uczuć, jednak nie potrafi przekazać, należycie wyartykułować jego wyjątkowe „JA”, czuje się zakłopotany, bo jego niepowtarzalność, wyjątkowość próbuje być interpretowana przez innych. A on nie chce się na to zgodzić, więc się wycofuje do swojego „wewnętrznego JA”. Taka romantyczna postawa, wizja indywidualności bardzo odpowiada Bobowi, bo nie ujawnia siły swojej kreatywności poetyckiej ani nie „odkrywa głębi duszy”. To o czym „przemawia jest ważne”, ale jeszcze ważniejsze jest to jak przemawia. Tych poetów łączy tradycyjne romantyczne pojmowanie języka poetyckiego, a wzorem jest dla nich Biblia. Jest też wspólny sposób wyrażania się, materiał językowy i ekspresja językowa.

Walt Whitman

Salut au Monde

I hear the workman singing, and the farmer’s wife
singing;
I hear in the distance the sounds of children, and of
animals early in the day;
I hear quick rifle-cracks from the riflemen of East
Tennessee and Kentucky, hunting on hills;
I hear emulous shouts of Australians, pursuing the
wild horse;
I hear the Spanish dance, with castanets, in the chest-
nut shade, to the rebeck and guitar;
I hear continual echoes from the Thames;
[…]
I see plenteous waters;
I see mountain peaks—I see the sierras of Andes and
Alleghanies, where they range;
I see plainly the Himalayas, Chian Shahs, Altays,
Ghauts;
I see the Rocky Mountains, and the Peak of Winds;
I see the Styrian Alps, and the Karnac Alps;
I see the Pyrenees, Balks, Carpathians—and to the
north the Dofrafields, and off at sea Mount
Hecla.

(rok publikacji 1867)


Allen Ginsberg

America

America I’ve given you all and now I’m nothing.
America two dollars and twenty-seven cents January 17, 1956.
I can’t stand my own mind.
America when will we end the human war?
Go fuck yourself with your atom bomb
I don’t feel good don’t bother me.
I won’t write my poem till I’m in my right mind.
America when will you be angelic?
When will you take off your clothes?
When will you look at yourself through the grave?
When will you be worthy of your million Trotskyites?
America why are your libraries full of tears?
America when will you send your eggs to India?
I’m sick of your insane demands.

(rok publikacji 1956)


Bob Dylan

A Hard Rain’s Gonna – Fall

I saw a newborn baby with wild wolves all around it
I saw a highway of diamonds with nobody on it,
I saw a black branch with blood that kept drippin’,
I saw a room full of men with their hammers a-bleedin’
[…]
I heard the sound of a thunder, it roared out a warnin’,
Heard the roar of a wave that could drown the whole world,
Heard one hundred drummers whose hands were a-blazin’,
Heard ten thousand whisperin’ and nobody listenin’,
Heard one person starve, I heard many people laughin’,
Heard the song of a poet who died in the gutter,
Heard the sound of a clown who cried in the alley,

(rok publikacji 1962)

Pomiędzy Whitmana Salut au Monde, a Dylana A Hard Rain – Gonna Fall jest 100 lat różnicy od ich powstania, ale gdy spojrzymy na oba teksty oraz Ginsberga poemat America (fragment) to tych różnic nie widzimy. Dla kogoś, kto nie zna twórczość tych poetów fragmenty powyższych tekstów mogą być napisane przez tę samą osobę, w bardzo podobnym czasie.
Dykcja językowa trzech poetów jest bardzo podobna, oparta na budowie (konstrukcji) długich zdań i poetyki, (ekspresji słownej) przerzutni, wyboru słów, zwrotów. Wersy zaczynające się od „I” czyli „ja”. Wiersze pisane w pierwszej osobie, dlatego „Ja” jest tak ważne, bo przez „ja” odbiorca powinien rozumieć „mój świat”, mój punkt widzenia. Każdy z tych poetów (już to zostało powiedziane) był „wychowany” na Biblii i ona towarzyszyła im przez całą twórczość. Ich wiersze, pieśni, ballady to „komunikat”, przez który chcą coś przekazać odbiorcy. Oni są nadawcami, a czytelnik adresatem. W ich przypadku więź porozumienia jest bardzo duża . Dokonuje się ona nie tylko za pomocą języka, ale i kodu, który dla adresatów jest zrozumiały. Język tych poetów nie odbiega zbytnio od wypowiedzi normalnej, potocznej w zależności od utworu, jest mniej lub bardziej nasycony metaforami. Dotyczy to w szczególności Dylana, bo on jest nie tylko poetą, ale i muzykiem. Aktywność języka jest w poetyckim tekście dużo większa i wyrazistsza niż w tekstach dwóch jego poprzedników i nie chodzi w nim o samo piękno.
Dla nich utwór literacki to źródło informacji dla odbiorcy. Dla nich zawężenie wiersza tylko do samego wiersza, samej poezji, tylko do poezji, to ograniczanie poezji tylko do funkcji poezji. Oni oczekują, że wiersz, poezja to coś więcej niż język poetycki, słowa, dla nich to okazja do podzielenia się z czytelnikiem własnym światopoglądem, dla nich to mówienie o świecie, ich własnym świecie, ich rozumieniem świata, nawet narzucanie się czytelnikowi, tak aby ten rozumiał i odczuwał świat tak jak oni. Dlatego też nie możemy się dziwić, gdy z czasem zostaną nazwani, „głosem pokolenia”, albo „głosem ludu”. Poczują się jak prorocy ze Starego Testamentu, zaczną dialog z samym sobą, lub monolog wewnętrzny i to co słyszą, widzą, czują, myślą, przeżywają – staje się poezją.
(Trzeba bardzo uważać, bo linia pomiędzy ograniczaniem i rozszerzaniem wagi i nośności wiersza jest szeroka na włos i bardzo łatwo jest popaść w gadulstwo i w grafomanię, co się nieraz i nie dwa wyżej wymienionym poetom zdarzało). Poezja ma trafiać do wszystkich i każdego, i taka była ich dewiza pisania. Nie wolno jej redukować tylko dla akademików czy badaczy literatury, ona ma być przekazem językowym, nie ograniczonym, poruszającym aktualne lub bieżące sprawy, to czym żyje tutaj i teraz. Epizodyczność ich utworów stanowi rodzaj przekształcenia idiomu poetyckiego, a to prowadzi do narodzin narracji synkretycznej, (JA) sytuującej się na pograniczu liryki i eposu literackiego. Whitman, Ginsberg i Dylan to poeci poematu dygresyjnego.

Dylan bardzo często ciągle coś tam zmienia, i doprawdy trudno jest porównywać piosenki z płyt z tymi samymi piosenkami z koncertów.


Komentowany wiersz: Nikola złodziejka fraz 2021.01.09; 04:17:24
Autor wiersza: piszczolino
Odpowiedzialność karna
Każdy, kto dopuszcza się przywłaszczenia sobie utworu albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, zgodnie z art. 115 Ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. z 2019 r. poz. 1231) podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3.


Komentowany wiersz: Delikatna w mgle mojej 2021.01.09; 04:15:35
Autor wiersza: zygpru1948
Odpowiedzialność karna
Każdy, kto dopuszcza się przywłaszczenia sobie utworu albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, zgodnie z art. 115 Ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych (Dz.U. z 2019 r. poz. 1231) podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3.


Komentowany wiersz: Delikatna w mgle mojej 2021.01.09; 00:16:33
Autor wiersza: zygpru1948
PRZESZEDŁEM TĘ PRZEŁĘCZ - część piąta
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

NOWE WYZWANIA W POEZJI

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1103440,przeszedlem-te-przelecz-czesc-v


Komentowany wiersz: Delikatna w mgle mojej 2021.01.09; 00:15:44
Autor wiersza: zygpru1948
Adam Lizakowski – Ballada pt. A Hard Rain’s a Gonna Fall, źródła inspiracji

29 grudnia 2020

https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2020/12/bob-dylan-books-696x522.jpg


Omówienie utworu

Ballada składa się z pięciu zwrotek i różnej długości wersów, od dziewięciu zgłosek do czternastu, najwięcej jest wersów trzynastozgłoskowych. To prawie siedmiominutowy utwór muzyczny, którego obecność w szerokim świecie literatury jest już dawno ugruntowana. Pierwsza zwrotka jest najkrótsza, bo ma dziewięć wersów, a ostatnia piąta najdłuższa, bo ma szesnaście wersów. Dylan pisząc tę balladę zastosował podobną technikę pisania, jakiej używał we wcześniejszej swojej twórczości.

Pierwsza zwrotka, dziewięć wersów, wyliczanka liczbowa, plus dużo przymiotników, zaczyna się pytaniem: gdzie byłeś mój błękitnooki synu – proszę zwrócicie uwagę na zastosowanie hiperboli w tej zwrotce.

Oh, where have you been, my blue-eyed son?
Oh, where have you been, my darling young one

Syn mówi (opowiada) o wędrówce. Zwrotka ta jest bogata w aliteracje.

Włóczyłem się po zboczach dwunastu mglistych gór,
Przeszedłem, przepełzałem sześć krętych autostrad,
Stanęłam w samym środku siedmiu lasów smutku,
Wyszedłem naprzeciw tuzina martwych oceanów.
Wszedłem tysiąc mil w gardło cmentarza,

Oh, gdzie byłeś mój błękitnooki synu?
Oh, gdzie byłeś mój chłopcze ukochany?

A hard rain’s a-gonna fall można przetłumaczyć jako ulewa, potop lub krwawy deszcz czy też współcześnie jako zagłada atomowa. W polskim przekładzie „ciężki lub twardy deszcz” jakoś dziwnie brzmi w uszach. Może to być opad radioaktywny. Dylan jednak zaprzeczył, żeby miał to konkretnie na myśli, między innymi w wywiadzie radiowym udzielonym Studsowi Terkelowi w 1963: Nie, to nie jest deszcz atomowy, to po prostu ciężki deszcz. To nie opad radioaktywny. Chodzi mi o jakiś rodzaj końca, który po prostu musi nastąpić…[16]
Druga zwrotka ma jedenaście wersów i podobnie jak pierwsza zaczyna się pytaniem.

I co wiedziałeś mój błękitnooki synu?
I co widziałeś mój chłopcze kochany?

Widziałem niemowlę z dzikimi wilkami wokół
Widziałem autostradę diamentów, i nikogo na niej,
Widziałem czarną gałąź krwią ociekającą,
Widziałem pokój pełen ludzi z młotami krwawymi,
Widziałem białą drabinę w wodzie zanurzoną.
Widziałem tysiące głów gadających połamanymi językami,
Widziałem strzelby i ostre miecze w rękach małych dzieci
Widziałem tylko krwawy, krwawy, krwawy, krwawy,
bardzo krwawy deszcz spadający na ziemię.

Trzecia zwrotka, jedenaście wersów, jest o tym, co syn słyszał. Dylan ilustruje jednostkę, która widzi to, co się wokół niej dzieje. Wypowiedź poetycka idzie ramię w ramię z wypowiedzą polityczną. Poeta widzi zagrożenia współczesnego świata. Demaskuje go.

I co słyszałeś mój błękitnooki synu?
I coś słyszał mój drogi młodzieńcze?

Słyszałem głos burzy, który był ostrzeżeniem
Słyszałem łoskot fali, która mogłaby świat zatopić
Słyszałem stu bębniarzy, których dłonie płonęły.
Słyszałem tysiąc szepczących, których nikt nie słuchał,
Słyszałem jednego głodującego, i wielu śmiejących się
Słyszałem pieśń poety co skonał w rynsztoku
Słyszałem głos klauna, co łkał w cichej alei
I tylko krwawy, krwawy, krwawy, krwawy,
bardzo krwawy deszcz spadnie na ziemię.

Czwarta zwrotka, dziesięć wersów, jest o tym, kogo syn spotkał, a rozpoczyna się ona bardzo mocnym obrazem (image) dziecka leżącego obok martwego kucyka. To przemawia do wyobraźni i powoduje przyśpieszone bicie serca.

Oh!!! Kogo spotkałeś mój niebieskooki synu?
Kogo spotkałeś mój najdroższy?

I białego człowieka, co wyprowadzał czarnego psa*
I młodą kobietę, której ciało płonęło,
I młodą dziewczynę, co dała mi tęczę.
Spotkałem mężczyznę zranionego w miłości
I innego człowieka skażonego nienawiścią.

Piąta zwrotka, jest najważniejsza, bo jest w niej mowa o czasie, już nie tym fikcyjnym, przeszłym, ale teraźniejszym i fizycznym. Zwrotka ma szesnaście wersów, w niej Dylana dużo mówi o ekologii, i jest najbardziej złożona ze wszystkich. Rozpoczyna się tradycyjnie pytaniem matki do syna:

I co teraz zrobisz mój niebieskooki synu?
I co teraz zrobisz mój ukochany chłopcze?

Pytanie nie retoryczne, bo konkretnie postawione. Syn odpowiada, że pójdzie do czarnego, głębokiego lasu zanim zacznie się ulewa. Tam gdzie wielu ludzi, ale ich ręce nie mają nic do roboty. Tam gdzie pigułki trucizn zatruwają wody rzeki. Dylan tutaj nie mówi o ekologii, jakby się zdawało, ale o kłamstwach mass mediów, które on uważa za trucie wody pitej przez ludzi. Mówi o nierówności społecznej, a także domaga się praw dla ludzi skrzywdzonych i poniżonych. W zwrotce tej widać najwyraźniej jego tzw. „żyłkę społecznikowską” i zaangażowanie. Zwrotka kończy się powtarzającym się refrenem:

Tylko krwawy, krwawy, krwawy, krwawy,
krwawy deszcz spadnie na ziemię.

Ale zanim on nastąpi poeta w surrealistyczny sposób dokonuje wolty i z ludzi głodnych, i dusz zapomnianych „przeskakuje” do kata z wiecznie zasłonięta twarzą. Jednak najbardziej zaskakujący jest ostatni wers tej zwrotki i całej ballady mówiący o tym, że narrator stwierdza, że będzie dobrze znał swoją pieśń zanim zacznie ją śpiewać. Jak to jest możliwe, tego nie wiemy, ale może się domyślać, że pieśń, nie jest samodzielna, tylko w jakiś sposób jest powiązana z narratorem, podmiotem mówiącym oraz łańcuchem zdarzeń przedstawionej w niej. To jest najbardziej fascynujące w tej balladzie. Głównym czynnikiem kompozycji jest czas. To on w czterech pierwszych zwrotkach jest przeszły, a w piątej, ostatniej przyszły. W efekcie tracimy poczucie czasu, gdzie jest początek, gdzie koniec. Narrator ballady skupia naszą uwagę na sobie, niezależnie od zdarzeń przez niego przedstawianych.
Nie sposób jest porównać tę balladę z innymi utworami poety, bo ta robi piorunujące wrażenie. Jej silny wpływ na młodych słuchaczy sprzed pięciu dekad jest odczuwany i dzisiaj.

Jestem poetą mówi Bob Dylan

Jednak wyraźnie stwierdził, że jest poetą, że dla niego, istnieje powszechne przekonanie, że poezja istnieje w świecie czystego języka i dlatego różni się od prozy. Wiersz jest w rzeczywistości zarówno muzyką i słowem. Poezja jest dźwiękiem, bo posiada sylaby, rym, rytm, asonanse, dysonanse, metrum mające „towarzyszyć” zawartości wiersza, aby wprowadzić odpowiedni nastrój w odniesieniu do wywołanego wrażenia. The words are just as important as the music. There would be no music without the words. Aby nadać jakieś bardziej precyzyjne znaczenie słowom, których sens pozostaje otwarty, należy uwikłać je w takie sytuacje i takie rodzaje działalności, których wymogom nie będą mogły sprostać, jeśli nie będą określone precyzyjnie. Jest jeszcze uczucie związane z emocjami i obrazami poematu czyniąc go obrazem grozy mogącej nadejść w każdej chwili. Obrazy- symbole takie jak: dzikie wilki, niemowlę, dziecko liżące martwego kucyka, to wszystko działa na ludzką wyobraźnię. Kiedy zadano mu pytanie: Bob, zawsze mówiłeś, że słowa przychodzą najpierw i myślisz o nich jak o muzyce. Kiedy piszesz słowa czy je słyszysz? Odpowiedział, jednym słowem: Yes. Teksty ballad Dylana nie można porównywać do wierszy, ale kompletnych utworów, w których słowa, muzyka, aranżacja, instrumentacja, wszystko to razem wzięte tworzą „dzieło”, czyli utwór.

Cdn.


Komentowany wiersz: Z tobą w noc świętojańską 2021.01.08; 19:08:02
Autor wiersza: zygpru1948
Dziękuję!


Wiersze na topie:

1. Między udami poznawać świat (32)
2. Uciekasz od hałasu (31)
3. Morski zapach w tobie dziewczyno (30)
4. Pokojowy nastrój i biały blues (30)
5. A ta ławeczka i moja muza (30)


Komentowany wiersz: Nikola złodziejka fraz 2021.01.08; 09:07:25
Autor wiersza: piszczolino
zygpru1948 2021.01.08; 09:03:34

Piszczolino,
to jest karalne!

Dzisiaj w nocy znalazłem swój wiersz pt.
CZARNA MADONNA I MOJE WIATRY

Jeśli skończę nic nie mów.
Milczenie jest ważnym dźwiękiem.

____________Chodzi mi o (nic nie mów) skradła mi ta Nikola szmata

kilkakrotnie, wierzę iż znalazłbym więcej podobnych. Jeśli bym miał jej dane to pierwszy bym napisał pozew do sądu na 10 tysięcy złotych jako odszkodowanie.

Nikola szmata jest u mnie na Czarnej Liście - dożywotnie!

___________Dziękuję Piszczelino i pozdrawiam noworocznie - Zygmunt z

Ustki

___________________________________


piszczolino 2021.01.08; 04:07:59
Panie Zygi, Nikola już nie kradnie od Pana, tylko od Anny German, Sofoklesa, Keitha Hilbiga oraz Jana Pawła II - to podlega pod paragrafy, jak Pan myśli?

http://poetyckie-zacisze.pl/nikola-zlodziejka-fraz-w164166.html


Komentowany wiersz: Z tobą w noc świętojańską 2021.01.08; 09:03:34
Autor wiersza: zygpru1948
Piszczolino,
to jest karalne!

Dzisiaj w nocy znalazłem swój wiersz pt.
CZARNA MADONNA I MOJE WIATRY

Jeśli skończę nic nie mów.
Milczenie jest ważnym dźwiękiem.

____________Chodzi mi o (nic nie mów) skradła mi ta Nikola szmata

kilkakrotnie, wierzę iż znalazłbym więcej podobnych. Jeśli bym miał jej dane to pierwszy bym napisał pozew do sądu na 10 tysięcy złotych jako odszkodowanie.

Nikola szmata jest u mnie na Czarnej Liście - dożywotnie!

___________Dziękuję Piszczelino i pozdrawiam noworocznie - Zygmunt z

Ustki


Komentowany wiersz: Z tobą w noc świętojańską 2021.01.08; 01:33:45
Autor wiersza: zygpru1948
Dominik ja w nocy nie sypiam, w dzień teraz śpię; nocą piszę książki lub czytam Literaturę.
Dziękuję za komentarz - Zygmunt z Ustki


Komentowany wiersz: Z tobą w noc świętojańską 2021.01.08; 01:07:20
Autor wiersza: zygpru1948
PRZESZEDŁEM TĘ PRZEŁĘCZ - część piąta
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

NOWE WYZWANIA W POEZJI

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1103440,przeszedlem-te-przelecz-czesc-v


Komentowany wiersz: Z tobą w noc świętojańską 2021.01.08; 01:06:28
Autor wiersza: zygpru1948
Adam Lizakowski – Ballada pt. A Hard Rain’s a Gonna Fall, źródła inspiracji

29 grudnia 2020

https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2020/12/bob-dylan-books-696x522.jpg


O czym jest ballada A Hard Rani’s a Gona Fall?

Ballada rozpoczyna się trzecim wersem (pierwsze dwa to refren): Włóczyłem się po zboczach dwunastu mglistych gór. Narrator opowiada, a właściwie przekazuje za pomocą poezji i muzyki swoim słuchaczom wiadomość w której informuje o tym, gdzie jest. Pisze w pierwszej osobie o tym, że się potyka I’ve stumbled, ale to nic innego niż błądzenie, poszukiwanie czegoś, lub bezsensowne „łażenie” , wędrowanie po górach. Jednak ballada nie jest o tym, tylko o poszukiwaniu sensu życia, utraconych wartości po jakieś wielkiej katastrofie kosmicznej. Narrator utworu przybiera ton wizjonera, i jak prorok Izajasz, opisuje widmo zagłady dokładnie tak, opisywała to prasa, jak przepowiadał św. Jan, jak się tego obawialiśmy: pustkowia post-nuklearnego świata, katastrofy niszczącej błękitną planetę Ziemię. Stąd błękitnooki syn. Planeta jest niszczona przez bliżej nie określony „ciężki deszcz” (a hard rain) , ale z czego „jaki jest ten deszcz i z czego się składa” z ballady to nie wynika. Możemy się domyślać, że deszcze to forma kary, jaka spotkała ludzkość.

Ciężki deszcz, A Hard Rain to nic innego jak ulewa, potop, coś co może przypominać jedną z egipskich plag. Jeszcze innym interpretacją może być ta w której ludzkość „pokazała” Panu Bogu, że nie zasługuje na jakąkolwiek z Jego strony wyrozumiałość. Bóg dał ludzkości inteligencję, ręce do pracy i wolę, aby żyć w raju ziemskim stworzonym przez siebie, bo z tego boskiego została wypędzona, ale ludzkość sama sobie urządziła piekło wykorzystując swoja wolę, ręce, inteligencję do niszczenia wszystkiego, co spotka na swojej drodze.

A Hard Rain to jeszcze jedna interpretacja ballady: rozmowa pomiędzy Matką Boską, a Jezusem, „niebieskookim lub błękitnookim synem”, której uważnie należy się przysłuchać, ale, aby nie sięgać do niebios, to może być zwykłą rozmową pomiędzy normalnymi ludźmi, matką a synem, ale zwykłych rzeczach, tylko o czymś nadzwyczajnym. Rozmowa jest nasycona niepokojem o losy świata. Wszystkie te ornamenty słowne wkomponowane w stylizowaną baśń, balladę o końcu świata, mogą zwiastować tylko Apokalipsę. Dlatego dziwi spokój z jakim matka pyta syna, a syn odpowiada, co on widział w swoich podróżach… Gdzie był, co przeszedł, czego doznał, kogo po drodze spotkał, co widział, co słyszał. Końcowe dwa wersy, będące formą refrenu robią na odbiorcy piorunujące wrażenie. And it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard, It’s a hard rain’s a-gonna fall. Powtórzenie słowa „hard” pięć razy pod rząd w dużym stopniu zapisuje się w mózgu słuchacza. Słowo „hard” rodzi grozę, zaczyna kojarzyć się automatycznie z czymś strasznym. Trudno jest nawet sobie wyobrazić, co one może faktycznie znaczyć. Takie zjawisko uważane było za karę od Boga, za manifestację wściekłości i bólu spowodowanego przez nasze grzechy. Mógł je użyć również dlatego, że jest ono jednosylabowe i o wiele łatwiej je zaśpiewać niż dwusylabowe „bloody”.

Dziennikarze uparli się, że jeśli sam autor raz zaprzeczał raz potwierdzał, że pieśń nie ma nic wspólnego z kryzysem kubańskim, to może jest to pieśń o Wietnamie. Wojna – podczas gdy Dylan pisał balladę – już trwała, ale większość Amerykanów wciąż nie wiedziała, gdzie jest Wietnam, nawet gdzie go znaleźć na mapie. Tak na prawdę masowy wyjazd żołnierzy rozpoczął się już po śmierci Kennedy’ego, gdy prezydentem został Lyndon B. Johnson, to on wydał w lipcu 1964 roku rozkaz zwiększenia obecności militarnej (tysiące żołnierzy) w Wietnamie Południowym.

A Hard Rain’s nie może być opowieścią o wojnie z przerażającymi obrazami, w której zastosowano napalm, bo jak podają źródła: prawdziwe dni krwawej sławy dla napalmu nadeszły dopiero w czasie wojny w Wietnamie, (po raz pierwszy w roku 1963), gdzie został wykorzystany nie tylko jako broń taktyczna, ale również psychologiczna. Kiedy spadały bomby z napalmem, na ziemi rozpętywało się piekło. Temperatura płomieni wynosiła ponad 1200 °C, a ściana ognia przemieszczała się szybciej niż biegnący człowiek. Dlatego by nie miał być to utwór o Wietnamie, czy osobisty protest Dylana, który wyraża uczucia milionów młodych Amerykanów, i ludzi na całym świecie nie godzących się na tę wojnę, nie chcących w niej brać udział. Tym utworem poeta Dylan odbiera swojemu słuchaczowi niewinność i komfort niczego nie robienia, założone ręce, filozofia trzymania się z daleka od tego wszystkiego, czym żyje świat, to jest jedno z najgorszych rozwiązań, Dylan wzywa do działania. Dylan zachęca młodych ludzi do włączenia się aktywnie w to wszystko co się dzieje, bo jeśli młodzi nie będą działać, to końcowy efekt będzie taki sam jak w starej balladzie szkockiej. Dylan staje się „głosem pokolenia”, tak samo jak Carl Sandburg kilka dekad wcześniej został obwołany „głosem ludu”. Mówi o skutkach wojny nie tylko w Wietnamie, czy kryzysie kubańskim, ale generalnie o wojnie i przemocy, ostrzega przyszłe pokolenie przed nic nie robieniem, bo bierna postawa może skończyć się dla ludzkości źle.

Bob Dylan skończył tylko szkołę średnią

Pisząc A Hard Rain’s A- Gonna Fall, miał 22 lata i już był uważany za głos swojego pokolenia. Jego dziewczyna Suze – jego nauczycielka i przewodniczka po jego życiu, Nowym Yorku i świecie literackim nawet jeszcze nie skończyła szkoły średniej. Wielu jego przeciwników – a ma ich tyle samo co zwolenników – robi z braku wykształcenia wielkie hello, poza tym zarzucają mu, że śpiewa/pisze to, o czym wszyscy i tak już wiedzą. Wielu nawet twierdzi nie potrafi śpiewać, tylko coś tam mamrota pod nosem, trudno było go zrozumieć, dlatego nazwali go „beczącą kozą”. Ale z perspektywy czasu okazało się, że szkoła, wykształcenie nie było mu potrzebne, on miał dużo szczęścia, bo przebywał wśród ludzi oczytanych, których znajomość literatury amerykańskiej, europejskiej i światowe była duża. Ludzie ci, żyli kulturą, ich domowe biblioteki były powodem do dumy, a kolekcje płyt do zazdrości, wszystko ich interesowało i oni wszystkim się interesowali. To oni udostępniali mu swoje książki i płyty, rozmawiali z nim i przekazywali, omawiali, analizowali w rozmowach wartość i znaczenie danego poety, malarza, utworu, piosenki czy wiersza. Wiele rzeczy nie trzeba było mu dwa razy powtarzać, przede wszystkim był osobą kreatywną z oczami szeroko otwartymi na świat i na bliźniego. Cokolwiek by o nim nie powiedzieć, nigdy popularnością i sławą nie będzie się mógł równać z Elvisem Presleyem, czy nawet Frankiem Sinatrą

Narzędzia poetyckie Boba Dylana

Ton – podniosły, apokaliptyczny, same słowa, nawet bez zastanawiania się nad treścią budzą w czytelniku strach, nawet grozę. Powtórzenia, bardzo liczne, na początku i końcu każdej zwrotki, które można uważać za refren. (W początkowym refrenie w zależności do zwrotki zmieniają się tylko czasowniki zawsze w pierwszym wersie: been, see, hear, meet, do, w zależności zwrotki).

I oto właśnie chodziło Dylanowi, bo nie jest w tym utworze najważniejszy rym wersów, (rymy niedokładne, przybliżona tylko zgodność brzmień) ale właśnie refren. Na nim jest oparta cała ballada. Tutaj nie rym kształtuje brzmienie, ale refren. Decyduje o tym budowa zwrotek jak i układ występujących refrenów, plus powtórka słowa „hard” która wnosi duży walor foniczny i wzbogaca cały utwór.

Początek:
Oh, where have you been, my blue-eyed son?
Oh, where have you been, my darling young one?

I jej zakończenie:
And it’s a hard, and it’s a hard, it’s a hard, it’s a hard,
And it’s a hard rain’s a-gonna fall.

Liczebniki. Hiperbola i epitety często nawiązują do surrealizmu. Najwięcej jest ich w pierwszej zwrotce, tyle co hiperboli jest epitetów.

I’ve stumbled on the side of twelve misty mountains
I’ve walked and I’ve crawled on six crooked highways
I’ve stepped in the middle of seven sad forests
I’ve been out in front of a dozen dead oceans
I’ve been ten thousand miles in the mouth of a graveyard

Aliteracja. Jest jej sporo w każdej zwrotce, a najwięcej w drugiej np. litera b: I saw a black branch with blood that kept drippin ( Widziałem czarną gałąź we krwi z niej kapiącą).
W trzeciej zwrotce litera s: I’ve stepped in the middle of seven sad forests. Dodatkową aliterację można znaleźć w następujących metaforach, które jak już było wspomniane robią duże wrażenie na czytelniku, czy słuchaczu, I saw ten thousand talkers whose tongues were all broken / miles in the mouth of a graveyard / a dozen dead oceans / seven sad forests / literki t, s, miles in the mouth of a graveyard. Przykładami aliteracji ze względu na powtórzeniu litery „d”, „m” i „b”. Nie jest to przypadkowe, Dylan wszystko to zaplanował i przemyślał, przykładów nie brakuje, bo są w każdej zwrotce.
Dodatkowo to jest piosenka przymiotników: krzywy, smutny, martwy, zraniony, wilgotny, etc.
I piosenka liczb: dwunastu, sześć, siedem, kilkanaście, dziesięć tysięcy (trzy razy)…
Animizacja i personifikacja. Dylan w tej balladzie nadaje przedmiotom nieożywionym cechy istot żywych.
seven sad forests – siedem smutnych lasów
a dozen dead oceans – tuzin umarłych oceanów
the mouth of a graveyard – usta ( gardło ) cmentarza
hammers a-bleedin – krwawiące młoty
Powtarzanie spółgłosek „t„ i ”s„ (w tekście angielskim nie w przekładzie), uściślają one wersy, pomagają „trzymać” linie w umyśle czytelnika, bo są poetyckim obrazami przekazu. Poeta przekazał to, co chciał przekazać, odniósł sukces, słuchacz jest wzruszony, po części przestraszony, „włącza” swoje myślenie o otaczającym go świecie. Dylan świadomie stosuje środki stylistyczne, bo wie, że wywołają one u jego słuchacza/czytelnika emocje. One urozmaicają tekst, „wciągają odbiorcę” w jego treść, budzą zainteresowanie przez co tekst staje się ciekawszy i nasycony obrazami (images), a te, jak wiadomo od stuleci, bardziej działają na ludzką wyobraźnie niż same słowa.


Komentowany wiersz: A ta miłość, a te względy... 2021.01.07; 21:55:57
Autor wiersza: zygpru1948
Dziękuję!


Wiersze na topie:

1. Ta mała śliczna Agnieszka (31)
2. Park serc z tobą dziewczyno (31)
3. Dziewczyna z żonkilą we włosach (30)
4. Otwarta intymność jak światło (30)
5. Miłość przede mną... (30)


Komentowany wiersz: A ta miłość, a te względy... 2021.01.07; 04:01:56
Autor wiersza: zygpru1948
kaja-maja 2021.01.07; 00:25:35

Głupia jesteś i moją stronę brudzisz - idziesz na Czarną Listę., dożywotnie!


Komentowany wiersz: A ta miłość, a te względy... 2021.01.07; 00:07:19
Autor wiersza: zygpru1948
PRZESZEDŁEM TĘ PRZEŁĘCZ - część piąta
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

NOWE WYZWANIA W POEZJI

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1103440,przeszedlem-te-przelecz-czesc-v


Komentowany wiersz: A ta miłość, a te względy... 2021.01.07; 00:06:11
Autor wiersza: zygpru1948
Adam Lizakowski – Ballada pt. A Hard Rain’s a Gonna Fall, źródła inspiracji

29 grudnia 2020


Ballada pt. A Hard Rain’s a Gonna Fall to utwór należący do jednego z najbardziej znanych w dorobku Boba Dylana. Wielu z badaczy jego twórczości uważa, że jej prawzorem był inny utwór napisany przez Dylana pt. Let Me Die in My Footsteps, do którego wykorzystał muzykę ze starej ballady folkowej Roya Acuffa. Jak sam autor pisze: inspiracją było związane z zimną wojną szaleństwo budowania schronów, zabezpieczających przed opadem radioaktywnym. Mniemam, że niektórym taka piosenka wydała się radykalna, ja jednak nie widziałem w niej radykalizmu. (M.K.s.s167/168). Dalej Dylan wspomina, że wstydził się tego utworu i nawet grając go nie mówił, że jest to jego kompozycja tylko, że zapożyczył to od zespołu „The Weavers”. Piosenkę grał i śpiewał z powodzeniem Pete Seeger, znakomity pieśniarz folkowy. Ballada Let Me Die in My Footsteps / Pozwól mi umrzeć we własnym łóżku. Polski tytuł dobrze oddaje sens ballady, która jest osobistym protestem Dylana wobec histerii powstałej w latach 50., z budowaniem schronów przeciw atomowych. Utwór ma sześć zwrotek, a pierwsza z nich streszcza całą balladę.

Pozwól mi umrzeć we własnym łóżku
Nie zakopiesz mnie pod ziemią mój brachu
bo ktoś powiedział zakop się chłopie w piachu
Żywcem nie dam się zakopać
Zanim zamknę me oko
Będę trzymał swą głowę wysoko,
Pozwól mi umrzeć we własnym łóżku brachu
Zanim zabierzesz mnie do piachu.

Dylan wprawdzie schronu przeciwatomowego nie wybudował, ale miał obsesję na punkcie pyłu radioaktywnego. Jak sam przyznaje miał w swoim nowojorskim mieszkaniu licznik Geigera, aby w przypadku ataku jądrowego sprawdzić, co jest niebezpieczne, co nadaje się do jedzenia. (M.K. s.168). Piosenka Let Me Die in My Footsteps, na pewno nawiązywało muzycznie do A Hard Rain’s, ale nie treścią, bo wzorem była stara ballada szkocka pt. Lord Randa.

Oba wątki inspiracji przeplatają się tak ścisłe, że trudno jest je rozdzielić i chyba nigdy już się nie dowiemy jak było naprawdę, ponieważ podążać za Dylanem nie jest łatwo, on sam sobie często zaprzecza, nawet w jednym i tym samym utworze. Najpierw pisze, w swojej autobiografii, że Amerykanie mają obsesję i budują schrony, kilka linijek dalej na tej samej stronie 167 pisze, że z kwitkiem odprawiano domokrążców oferujących budowę schronów. Nie handlowały nimi sklepy i nikt ich nie budował. Tak samo wielokrotnie zaprzeczał w swoich wywiadach dla mass mediów, by utwór A Hard Rain’s a Gonna Fall, miał cokolwiek wspólnego z tym, co się działo w Zatoce Świń. Tematycznie jednak ballada bardzo szeroko wpisuje się w klimat tamtych bardzo „nerwowych” czasów dla Ameryki. Wisząca na „włosku” wojna, strach, przerażenie, groza zagłady poprzez środki stylistyczne i obrazowania (images) oddają ducha tamtych czasów. Dylan w zależności od nastroju i sytuacji raz potwierdzał w wywiadach, że napisał ją z myślą o kryzysie kubańskim, a czasem zaprzeczał i się wypierał, mówiąc, że to nie ma nic wspólnego z Kubą, ani sprawami dziejącymi się wokół niej. Balladę po raz pierwszy wykonał we wrześniu w kawiarence Gaslight Café w Greenwich Village, a następnie publicznie tydzień później 22 września w Carnegie Hall jako część pokazu Hootenanny Show sponsorowanego przez magazyn pt, „Sing Out Magazine”. Na płycie utwór ten ukazał się dopiero w maju 1963 roku.

Na okładce albumu, „Freewheelin Bob Dylan” jest napisane:

It was the sleeve notes on Freewheelin’ album that first reported the story that the Cuban Missile Crisis was the inspiration for the song – something later denied by Dylan, and seemingly impossible since the song was written before the crisis. The sleeve notes also make the oft quoted comment, “Every line in it is actually the start of a whole new song. But when I wrote it, I thought I wouldn’t have enough time alive to write all those songs so I put all I could into this one.”

Informacja ta sugeruje, że pieśń powstała zainspirowana kryzysem kubańskim, później Dylan zdementował te informację jako niemożliwą ponieważ utwór został napisany przed wykryciem głowic atomowych, w czasie kryzysu kubańskiego. Twierdzi, że chciał napisać tak, aby każdy wers był początkiem nowej pieśni, bo wojna atomowa wisi w powietrzu i życia może zabraknąć na napisanie tego wszystko, co chciałby napisać i powiedzieć.

Znajomość Starego i Nowego Testamentu, też odegrała nie małą rolę w pisaniu tekstów, wiele z nich jest o wydźwięku psalmicznym. A Hard Rain jest jednym z trzech utworów społecznego protestu Dylana nagranych w roku 1963 na płycie pt. „The Freewheelin”. Pozostałe dwa to: Blowin ‘In The Wind oraz Masters of War. Płyta ta jest jedną z najważniejszych w dorobku poety-muzyka, młodego barda, szczęśliwie dla niego wydana w odpowiednim czasie i miejscu. Dla tradycyjnego słuchacza muzyki folk, który przywykł do ballad wiejskich z Wielkich Równin, Dylan okazał się rewelacją, jego opisy rzeczy i spraw miejskich, codziennych językiem reportera, a z drugiej strony malarskie, surrealistyczne porównania i metafory zmuszały do zastanowienia się nad treścią tekstu. Nowojorski Dylan stał się piewcą „ludu” ale opisanego przez człowieka z miasta, czegoś takiego wcześniej nie było. Dylan był bardzo nierówny w swoim pisaniu, nawet nieprzewidywalny, jeden utwór z tej samej płyty może być grafomański, nieudany, napisany bliskimi rymami, całkowicie pozbawiony wypowiedzi poetyckiej z rdzeniem jednolitym tematycznie. Drugi utwór z tej samej płyty może być obrazem wieloznacznym, opartym na wielu skojarzeniach surrealistycznych, coraz to zmieniający kierunek, znaczenie, zastosowanie przerzutni, sprawia to, że utwór staje się trudnym do interpretacji.

*

Tony Attwood, na którego w tej pracy będziemy często się powoływać, autor bloga pt. ”Untold Dylan”, tak pisze o pochodzeniu inspiracji A Hard Rain: Pomysł napisania tej ballady, narodził się ze starej ludowej ballady szkockiej, w której matka wielokrotnie kwestuje swego syna (pyta się go „Gdzie byłeś mój synu ukochany?”). Pod koniec ballady dowiemy się, że syn został otruty przez kochankę padając na ziemię, na tym kończy się ballada. Attwood pewny jest, że praźródłem muzycznym utworu Dylana była 12 ballada ze zbioru Childe’a znana jako Lord Randal (lub Lord Randall). Był to tradycyjny utwór, który zachował się wśród tych licznych anglosaskich piosenek. Zwrócił na nią uwagę młody poeta Martin Carthy , a ten zaciekawił nim Dylana. Już sam początek ballady nakierowuje nas podobieństwa pomiędzy oboma utworami:

Oh, where ha’ you been, Lord Randal my son?
And where ha’ you been, my hansome young man?
I ha’ been at greenwood, mother, make my bed soon
For I’m wearied wi’ hunting, and fain was lie down.

Istnieje wiele wersji Lorda Randala, ale wszystkie stosują ten sam schemat strukturalny – „pytanie-odpowiedź”. Nie można zaprzeczyć, że Dylan zapożyczył pomysł z dawnej ballady, ale on stworzył całkowicie nową balladę, nową jakość; wykorzystał współczesne symbole, plus wyobraźnię, obrazy, światło i ciemność na swój oryginalny sposób. Nie ma w tym nic złego w słowie „zapożyczył’, bo w twórczości ludowej jedni pożyczają od drugich. Muzyka ludowa kojarzy się z wiejską. Jej urok i siła tkwi w tym, że tak do końca nie wiemy, kto skomponował muzykę, a kto ułożył słowa. Utwór/piosenka ewoluuje przez pokolenia w jednej rodzinie, wiosce, regionie.

Rzadkością było, aby muzycy folkowi pisali własne teksty lub muzykę, dopiero pokolenie Dylana jako pierwsze zaczęło pisać własne teksty, komponować lub przerabiać muzykę, dopasowywać ją do swoich potrzeb i na niej zarabiać. Wcześniej tego nie było. Niech przykładem będzie mistrz i nauczyciel Dylana Woody Guthrie, włóczykij, robotnik najemny, umierający w biedzie i nędzy, chociaż sam pisał teksty i muzykę.

Cdn.


Komentowany wiersz: Wobec prawdy milczą trawy 2021.01.06; 23:29:52
Autor wiersza: zygpru1948
Sławku, dziękuję za komentarz - Zygmunt z Ustki


Komentowany wiersz: Wobec prawdy milczą trawy 2021.01.06; 03:48:42
Autor wiersza: zygpru1948
Dziękuję!


Wiersze na topie:

1. Rozśpiewam cię w woni słoneczników (31)
2. W objęciach księżyca (31)
3. W tunelu ukryjemy pożądanie (30)
4. W ciszeniu, za gałązkami leszczyny (30)
5. Kobieta w niebieskiej sukience (30)


Komentowany wiersz: Wobec prawdy milczą trawy 2021.01.06; 00:11:21
Autor wiersza: zygpru1948
PRZESZEDŁEM TĘ PRZEŁĘCZ - część piąta
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

NOWE WYZWANIA W POEZJI

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1103440,przeszedlem-te-przelecz-czesc-v


Komentowany wiersz: Wobec prawdy milczą trawy 2021.01.06; 00:10:49
Autor wiersza: zygpru1948
Ludwik Filip Czech – Historia wierszem spisana

29 grudnia 2020


https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2020/12/Mensura-Hominis-696x984.jpg

Poeta Stefan M. Żarów wydał w tym roku swój nowy zbiór wierszy “Mensura Hominis” z dopiskiem “dziennik małopandemiczny“. Autor jest animatorem kultury, publicystą, krytykiem literackim. Publikuje w prasie krajowej i zagranicznej. Jego najnowszy tomik jest wyjątkowy, składa się bowiem z utworów, dla których inspiracją był czas aktualny, czas pandemii. To ona jest ich spoiwem i rdzeniem. Nie byłoby tego zbioru, gdyby nie ona. Można rzec, że w każdym z tych wierszy eksploduje covidowy wirus. Jego impet przypomina lawinę schodzącą ze szczytu. Poeta świadkuje tej tragedii, jest jej dokumentalistą, komentatorem. Wyciąga odważne wnioski. Jest zaangażowany, gdyż nie traktuje obecnej sytuacji w kategoriach epizodu. Jest pewien, że zmieni ona oblicze dzisiejszego świata. Że jego cywilizacyjny kurs wymagać będzie korekty. Podobnie jak nasza wiara w bezpieczną, przewidywalną przyszłość. Ta dramatyczna perspektywa odcisnęła się na stylistyce tych wierszy. Mają w sobie pasję, żywiołowość, tupet. Ich energia mogłaby oświetlić ulice niejednego, wojewódzkiego miasta.. Przykładem niech będzie “Zostań w domu“:

zostań w domu
zostań w domu
zostań w domu
wychodź w maseczce
ubieraj jednorazowe rękawiczki
zachowaj dystans
nie odwiedzaj staruszków
osobników w podeszłym wieku
unikaj dotyku rąk
nie całuj relikwii
wielkopostnego krzyża
krucyfiksu Zbawiciela
dezynfekuj ciało
klamki
poręcze
toalety
klawiaturę
zostań w domu
zostań w domu
zostań w domu

O ironio!

Czas pandemii sprzyja nie tylko społecznej izolacji. Narusza też wspólnotowe związki, ustanawia pauzę w odwiecznym rytmie obrzędów, świąt, rytuałów. Wiara zostaje wystawiona na próbę, jej symbole i wota przechodzą swoisty post. Stają się nietykalne, wręcz nieczyste. Są ofiarami surowych praw kwarantanny. Czytamy o tym w “Zostań w domu“, ale i w “Niedzieli Palmowej“, gdzie typową mszę zastępuje jej telewizyjna relacja. Dopełnieniem tego żałosnego spektaklu są “milczące figury“, odarte z człowieczeństwa i duchowości. Wiara i Bóg stają się w tym chaosie wyspami spokoju i nadziei. Jedynymi pamiątkami po dawnym porządku. Przywoływane przez autora, wplatane w wiersze, przypominają o naszym chrześcijańskim źródle. Świat sztuki jest dla artysty kolejną, oczywistą deską ratunku. Jest zatem w jego wierszach Antonio Gaudi i Picasso/”Blejtram codzienny“/, z zakamarków dzieciństwa wyłania się Samuel Beckett /”Piaskowy Beckett“/, Arystoteles z “Epidemicznej lekcji“. Ikony dawnych mistrzów są zatem wiecznie żywe, są opoką. I co najważniejsze – nadzieją na ciągłość tradycji. W “Murze wyobraźni” spektakl został odwołany, Ale pomimo obostrzeń i zakazów trwa nadal. W innej scenografii, może nie w światłach rampy, pewnie za kulisami, ale jednak. Oto ten wiersz:

teatr nie uległ destrukcji
ciągle odsłonięta kurtyna
naga scena
porozrzucane białe kuleczki
reżyser zapadł na koronawirusa
teatr królewski ma zapewnione fundusze
jeszcze chichocze stary Fredro mistrz roastu
w komedii standupowej
umęczony bohater szyderczym ujadaniem komików
jedni biesiadują z Hamletem
drudzy pod rękę z Papkinem
osaczeni w domach
w roli Rejenta i Cześnika
emocjonalni z ekranowym przekazem

O ironio!

W wierszu “Zmaganie z ciszą” mamy jeszcze ogród. Kolejny azyl, tym razem bardziej prywatny. Nie wiemy, czy naprawdę istnieje, czy jest imaginacją, kwiatem wyobraźni, jak oszroniona w nim róża. “Tego świata już nie będzie” pisze autor i dodaje – “pozostała poezja“. Ta jednak nie ma łatwo, musi się bowiem konfrontować z demonami dzisiejszości. Z ofensywą cywilizacyjnych pokus. W “Gorejącej planecie” oglądamy tą współczesność, zdominowaną przez brak umiaru, chciwość i zysk. Dobra materialne, bezużyteczne przedmioty, niezaspokojone ambicje, wreszcie ludzka głupota są zapowiedzią globalnej porażki. Jej przedsmak odnotował poeta w “Niewolniku botów“. Mamy tutaj “zniewolone umysły“, które szczute przez histeryczne media oczekują już tylko “nadzwyczajnych zdarzeń“. Stonowane emocje odchodzą na dalszy plan. Są zbyt letnie dla fanów agresywnych portali. Tytuł innego wiersza – “Elektroniczna epidemia” – dobrze podkreśla tą diagnozę. Ten tekst można odebrać na kilka sposobów. Ale jest on spisem tych obaw, jakie nurtują autora tej książki. Przytoczę wspomniany wiersz:

cyberprzestępcy
namnażają wirusa
definiują korelacje liczb
koronawirusa i cyberataku
pandemicznie
przejmują użytkowników

O ironio!

Wiersz “Czasy zarazy” podąża tym samym tropem. Mamy w nim “zamgloną atmosferę“, która sięga aż po horyzont. Poeta “opancerzony w maseczce“, zmęczony skalą rygorów, wychodzi do ogrodu. Przycina w nim kwiaty, wspomina dobre czasy, snuje plany. Może wtedy układa w głowie wiersz pokoleniowy “W objęciach obojętności“. To podsumowanie dokonań własnych i rówieśników, rodzaj życiowego bilansu. Towarzyszą mu zakręty historii, skompromitowane ideologie, smak porażek. Ale i zwykła codzienność płynąca wartko w cieniu pogrzebów, awansów, karier. Gorycz tych refleksji jest przyprawiona szczyptą wiary. Oczekiwaniem na kogoś, kto wyjdzie poza nawias przeciętności i okaże się “jednym sprawiedliwym z biblijnej przypowieści“. Ktoś, kto zechce wskrzesić dawne wartości, stojący po stronie godności, szlachetności i prawdy. Fragment tego wiersza:

odrzućmy naleciałości egzystencji
zrobimy pierwszy krok w nowy wiek
nie trafimy do nekropolii pandemii
zamykającej stare stulecie
/…/
wielu z nas pomarło
wielu zatraciło w gabinetach
wielu z nas zapomnianych
wielu z nas w przyciężkawych togach
wielu z nas na krzywiźnie zdarzeń
wielu z nas uśpionych
wielu z nas wątpiących
wielu z nas oślepło
wielu z nas czeka
czy znajdzie się jeden sprawiedliwy
z biblijnej przypowieści

O ironio!

Tomik “Mensura Hominis” pisany był w twórczej gorączce. Temperaturę każdego z tych wierszy studzi, moim zdaniem, zwrot “O ironio!”. Brak tej poetyckiej klamry niczego by nie ujął tym tekstom. Są czytelne, pełne werwy, energetyczne. Ten zbiór przysłuży się w przyszłości socjologom i historykom. W pewnym sensie jest im dedykowany. Będzie doskonałym świadectwem naszych czasów. Stefan M. Żarów trzyma rękę na pulsie współczesności. Jak każdy liczący się artysta.

Książkę polecam.

Stefan M. Żarów “Mensura Hominis” – “dziennik małopandemiczny”. Rzeszów 2020, ss. 70


Komentowany wiersz: Natenczas zbieram siły do kochania 2021.01.05; 07:44:57
Autor wiersza: zygpru1948
Dziękuję!


Wiersze na topie:

1. Te ręce, te usta – to ciało... (30)
2. Nie ukrywa swej kobiecości (30)
3. Ty chcesz mnie zabić tymi obrazami (30)
4. W tunelu ukryjemy pożądanie (30)
5. Pióro moje pisze o tobie (29)


Komentowany wiersz: Natenczas zbieram siły do kochania 2021.01.05; 00:59:04
Autor wiersza: zygpru1948
PRZESZEDŁEM TĘ PRZEŁĘCZ - część piąta
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

NOWE WYZWANIA W POEZJI

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1103440,przeszedlem-te-przelecz-czesc-v


Komentowany wiersz: Natenczas zbieram siły do kochania 2021.01.05; 00:58:34
Autor wiersza: zygpru1948
Wiersz musi być wszystkim

Rozmowa z Raúlem Zuritą

W referendum w 1988 roku na temat tego, czy Pinochet powinien zachować władzę, stworzony przez kolektyw CADA znak „NO+” pojawił się jako odpowiedź na setkach tysięcy kart do głosowania. Rzeczywistość społeczna przerosła intencje artystyczne – mówi chilijski poeta.


ARTA ELOY CICHOCKA, MIKOŁAJ SPODARYK: Jak to się stało, że student inżynierii został poetą?
RAÚL ZURITA: Studiowałem nauki inżynieryjne z bardzo prostego powodu: jestem jedynym synem matki wdowy. Wiedliśmy bardzo ubogie życie. Wybrałem inżynierię, bo miałem pewną łatwość w uczeniu się matematyki i nauk ścisłych. Ponieważ już wcześniej zacząłem pisać wiersze, szybko zrozumiałem, że wybór kariery humanistycznej oznacza dla mnie śmierć głodową. A zatem studiowałem inżynierię: co więcej, udało mi się ją ukończyć. Ale im dłużej studiowałem, tym bardziej rosła moja pasja pisania, co – jak później zrozumiałem – było w jakiejś mierze reakcją na poziom trudności tych studiów. W tamtym czasie miałem również grupę przyjaciół, z którymi pożeraliśmy książki. Osiemdziesiąt procent wszystkiego, co przeczytałem w życiu, przeczytałem jako student inżynierii. Byłem już o krok od uzyskania dyplomu, kiedy miał miejsce zamach stanu w Chile. Tego samego dnia o świcie zostałem zatrzymany.

Wokół tego aresztowania krążą legendy. Podobno tomik wierszy, który wówczas niosłeś pod pachą, został ci zabrany i wyrzucony do morza.
Aresztowano mnie nie dlatego, że byłem jakoś szczególnie ważny czy znany, tylko dlatego, że moja uczelnia była jednoznacznie lewicująca, a większość studentów popierała prezydenta Allende. Ze stadionu zabrano nas na frachtowiec „Maipo”, to było prawdziwe piekło. Na szczęście dla mnie trwało tylko trzy tygodnie i udało mi się przeżyć.

Rzeczywiście nosiłem wtedy ze sobą teczkę pełną wierszy, z którą praktycznie się nie rozstawałem. To były szkice wierszy wizualnych. Żołnierze, którzy mnie zatrzymali i przeszukiwali, spytali: „A cóż to takiego?”. Ja im na to: „To są wiersze”. Oni do mnie: „Jakie wiersze? Przecież to są jakieś szyfry i kody”. Pobili mnie wtedy, ale oddali teczkę. Ten rytuał powtarzał się kilka razy, aż przenieśli nas na tamten statek i uwięzili pod pokładem. Wtedy pojawił się oficer marynarki, który znowu zadał to samo pytanie: „Co to jest?”. Odparłem: „To są wiersze”, a on przyjrzał się i powiedział: „O, rzeczywiście. To są wiersze”. I wyrzucił moją teczkę do morza. Kompletnie się wtedy załamałem. Miałem wrażenie, że moje życie się kończy: straciłem ostatni namacalny dowód, że wcześniej istniało jakieś inne, normalne życie. Przed aresztowaniem, przed więzieniem, przed tym piekłem.

Wokół mnie działy się rzeczy naprawdę potworne. Potem spróbowałem się skupić i zrekonstruować sobie te wiersze w pamięci – i w końcu mi się to udało. A wtedy zacząłem pisać z czystej desperacji. Nie dlatego, żebym miał na to ochotę albo żeby mi się to podobało, nie. Pisałem tylko dlatego, że byłem tak bardzo zrozpaczony. I mam poczucie, którego oczywiście nie mogę nikomu narzucić, że dzień zamachu stanu stanowi oś, wokół której się ukonstytuowałem jako człowiek. Miałem za punkt wyjścia skrajne ubóstwo i brak jakichkolwiek środków, żeby cokolwiek zrobić, a udało mi się stworzyć wszystko, co stworzyłem, i dotrzeć do miejsca, w którym dominuje poczucie absolutnego szczęścia. Dlatego nie wierzę w wiersze polityczne, nie wierzę w wiersze miłosne czy mistyczne; wierzę w to, że wiersz musi być wszystkim.

Raúl Zurita

Ur. 1950, jeden z najwybitniejszych współczesnych poetów chilijskich, laureat Premio Nacional de Literatura (2000) i Premio Iberoamericano de Poesía Pablo Neruda (2016). W 1973 roku podczas puczu generała Pinocheta był aresztowany i torturowany. Na wolności, jeszcze w latach 70. wraz z grupą zaprzyjaźnionych artystów założył kolektyw artystyczny Colectivo de Acción de Arte (CADA), który zasłynął w Chile śmiałymi akcjami artystycznymi wymierzonymi w dyktaturę. Wśród wspólnych akcji CADA szeroki rozgłos uzyskała „Ay Sudamérica!” zrealizowana w 1981 roku: z pięciu samolotów lecących nad stolicą Chile artyści rozrzucili wtedy 400 000 egzemplarzy pamfletów oprotestowujących działania władz. Poza publikacją przeszło 20 tomów poetyckich (m.in. inspirowanych Dantem) i działalnością w CADA warto wspomnieć inne jego realizacje, jak prezentowane niedawno w krakowskim Bunkrze Sztuki „La vida nueva” („Nowe życie”) z 1982 roku, kiedy pięć samolotów reklamowych wypisało smugami dymu na niebie Nowego Jorku wiersz po hiszpańsku, dedykowany diasporze latynoamerykańskiej. W 1996 roku przy użyciu buldożerów Zurita wypisał na pustyni Atacama pięciokilometrowy wers: „Ni Pena Ni Miedo” („Bez bólu ani lęku”), który można oglądać do dzisiaj. Jego twórczość nie była dotychczas prezentowana polskiej publiczności.

Jak wyglądało życie twórcze w Chile w czasach dyktatury generała Pinocheta?
Mówi się, że okres dyktatury w Chile to epoka upadku kultury, przygwożdżonej i stłumionej przez politykę. Ale ja uważam, że nigdy już nie było tak intensywnego życia kulturalnego jak za dyktatury. A to dlatego, że kultura była jedynym, co mieliśmy. Nie było parlamentu, nie było partii, nie było związków zawodowych, nie było zgromadzeń publicznych. Panowała cenzura, wszechmocna, ale wybiórcza. Publikowanie samo w sobie nie było niebezpieczne: absolutnie zakazane były tylko wiersze Pablo Nerudy, zwłaszcza te najbardziej polityczne. Zabronione były również powieści Gabriela Garcíi Marqueza. Ukazywało się sporo książek tłumaczonych z innych języków, natomiast na indeksie znalazł się „Wstęp do kubizmu”, bo cenzorzy uznali, że chodzi o… Kubę. Zakazana była jednak także opera „Egmont” Beethovena, ponieważ „Egmonta” Goethego uznano za tekst wywrotowy, zachęcający do zawiązywania spisków i wzniecania rewolucji. Widząc „Egmonta” na celowniku cenzury, człowiek nagle zdaje sobie sprawę z tego, że i wśród morderców zdarzają się ludzie wykształceni, oczytani i obeznani w sztuce.

Dzisiaj, czytając publicznie swoje wiersze, chętnie używasz „Uwertury Egmonta” jako podkładu muzycznego.
To prawda: czytam cały tryptyk, który trwa dokładnie tyle, co do sekundy, co ten utwór. To mój hołd pamięci tamtych czasów. Wracając do zamachu stanu – był jak nokaut w boksie. Czuliśmy się kompletnie ogłuszeni. Rzeczywistość była przytłaczająca. Ale stopniowo, powolutku, zaczęły się pojawiać oznaki pewnej nadziei. Już w 1979 roku udało mi się opublikować tomik o dość samobójczym tytule „Purgatorio” [Czyściec].


Komentowany wiersz: Natenczas zbieram siły do kochania 2021.01.05; 00:54:22
Autor wiersza: zygpru1948
Nie wierzę w wiersze polityczne, nie wierzę w wiersze miłosne czy mistyczne; wierzę w to, że wiersz musi być wszystkim.

Czy to był ten tomik, którym oszukałeś cenzurę, przesyłając do akceptacji książkę o identycznej objętości i tym samym tytule, ale innej zawartości?
[Śmiech] Nie, ta historia dotyczy kolejnego tomiku, „Anteparaíso” [Przedraj albo Antyraj]. W tamtym czasie w wydawnictwach nie było komputerów i cenzura nie mogła wystarczająco dokładnie sprawdzić, co tak naprawdę wydajemy… Natomiast w tym samym roku, w którym ukazał się tomik „Purgatorio”, narodził się kolektyw zwany CADA.

„Cada” w języku hiszpańskim to „każdy”, ale tutaj to skrót od Colectivo de Acciones de Arte [Kolektyw Akcji Sztuki].
Tak. Byliśmy grupą uprawiającą polityczną i publiczną sztukę aktu oporu wobec dyktatury. Tak naprawdę był to zaczyn późniejszych wielkich protestów. Dlatego w momencie, gdy w Chile zaczęły się zbiorowe protesty na wielką skalę, osobiście uznałem, że pora zakończyć naszą działalność. Stąd mamy dwie wersje wydarzeń: ja uważam, że akcje protestacyjne CADA trwały do 1983 roku, a moje koleżanki z kolektywu uważają, że zakończyły się dopiero w 1985 roku. Jednym z ostatnich działań artystycznych grupy CADA był pojawiający się nocą na murach i ścianach znak NO+, w odpowiedzi na zawłaszczenie przestrzeni miejskiej w czasach dyktatury. Wezwaliśmy wtedy wszystkich artystów i twórców, wszystkich pisarzy i poetów, żeby nocami malowali NO+ białą farbą wszędzie, gdzie się dało. I Chile zaczęło wypełniać się tymi znakami. A ludzie, spontanicznie, zaczęli do tego dopisywać ciąg dalszy.
Grupa CADA, „AY SUDAMÉRICA”

Santiago de Chile, 1981 [fragmenty]
Z 6 SAMOLOTÓW LECĄCYCH W SZYKU WOJSKOWYM
400 000 ARTYSTYCZNYCH ULOTEK OPADA NA MIASTO SANTIAGO

DZISIAJ PROPONUJEMY
DLA KAŻDEGO CZŁOWIEKA PRACĘ
W SZCZĘŚCIU. KTÓRE POZA
TYM JEST JEDYNĄ WIELKĄ
ZBIOROWĄ ASPIRACJĄ, SWOIM
JEDYNYM ROZDARCIEM.
JESTEŚMY ARTYSTAMI,
ALE KAŻDY CZŁOWIEK, KTÓRY
PRACUJE NAD POWIĘKSZENIEM,
CHOĆBY MENTALNYM, SWOICH
PRZESTRZENI ŻYCIOWYCH, JEST
ARTYSTĄ.
CO OZNACZA, ŻE MUSIMY NAZWAĆ
PRACĘ W ŻYCIU
JEDYNĄ TWÓRCZĄ FORMĄ,
A JAKO ARTYŚCI POWIEMY, ŻE
PRACA POWIĘKSZENIA
ZWYCZAJOWYCH POZIOMÓW
ŻYCIA TO JEDYNA WARTOŚCIOWA INSTALACJA
ARTYSTYCZNA, JEDYNE DZIEŁO
SZTUKI, KTÓRE ŻYJE.
CZUJEMY TERAZ, ŻE
UCZESTNICZYMY W WIELKICH
WSPÓLNYCH ASPIRACJACH.
AY SUDAMÉRICA
ŻYCIE JAKO AKT TWÓRCZY.

przeł. Marta Eloy Cichocka

NO+ można odczytywać jako „no más”, czyli „więcej nie”, ale przez dopisywanie dalszego ciągu słów (np. dictadura, terror, muerte) osiągamy nowe, performatywne przesłanie: „już dosyć” – dyktatury, terroru, śmierci… Znak był prosty, anonimowy i naprawdę zachęcał do działania.
Niesamowite było to, że gdy w 1988 roku, jeszcze za dyktatury, zwołano narodowe referendum na temat tego, czy Augusto Pinochet powinien zachować władzę, czy odejść, ludzie sami z siebie zaczęli używać znaku NO+ jako symbolu walki z Pinochetem, który ostatecznie przegrał i musiał oddać władzę – mimo że do końca nie brał pod uwagę możliwości porażki. Znak NO+ pojawił się jako odpowiedź na setkach tysięcy kart do głosowania: moi przyjaciele z CADA uważają, że było to świadome; z kolei moim zdaniem było to wręcz surrealistyczne; w każdym razie rzeczywistość społeczna przerosła intencje czysto artystyczne.

Akcje CADA w epoce dyktatury były często skrajnie radykalne i skrajnie ryzykowne.
To prawda, akcje CADA niosły ze sobą spore ryzyko. Biorąc jednak pod uwagę nasze ówczesne możliwości, można powiedzieć, że zaczęliśmy uprawiać sztukę ekologiczną, w tym sensie, że faworyzowaliśmy na przykład takie nośniki jak niebo… Realizowaliśmy działania o sporym rozmachu, uciekaliśmy się nierzadko do oszustwa. Udało nam się na przykład uzyskać pozwolenie na przelot sześciu samolotów cywilnych nad stolicą Chile, Santiago. Z tych samolotów, lecących w szyku wojskowym, rozrzuciliśmy nad miastem 400 tysięcy egzemplarzy naszego manifestu: jego przekaz był taki, że każdy człowiek, który walczy o poszerzenie swojej przestrzeni życiowej, choćby robił to tylko w umyśle, już staje się artystą. Wówczas naprawdę byliśmy w niebezpiecznym położeniu, ale udało nam się zrealizować cały plan, łącznie z tym, że samoloty leciały w szyku wojskowym: zakładaliśmy, że gdyby samoloty wojskowe, które podczas zamachu stanu zbombardowały pałac prezydencki, teraz były w stanie napisać na niebie wiersz, oznaczałoby to, że sztuka może zmieniać świat. Ta akcja nazywała się „AY SUDAMÉRICA”. A potem w Chile zaczęły się masowe protesty, zabito księdza André Jarlana, kapłana ubogich, i ulice Santiago wypełniły się sznurami ludzi ze świecami… Wtedy poczułem, że to już koniec, że nie ma sensu kontynuować naszych działań artystycznych. Spontaniczne i oddolne akcje ludzkie są na pewno mocniejsze niż to, co my, artyści, możemy wymyślić.

Wezwaliśmy wszystkich artystów i twórców, żeby nocami malowali NO+ białą farbą wszędzie, gdzie się dało. A ludzie spontanicznie zaczęli do tego dopisywać ciąg dalszy.

Wczoraj, gdy odwiedziliśmy tereny dawnego obozu śmierci Auschwitz-Birkenau, również miałeś refleksje podważające sens sztuki współczesnej. Wstrząsające okazały się zwłaszcza przedmioty codziennego użytku, odebrane ofiarom, eksponowane w ramach wystawy głównej w jednym z bloków, do którego zajrzeliśmy.
Tak naprawdę nasze dzisiejsze spotkanie i czytanie wierszy też są dla mnie niezwykle mocnym przeżyciem: właśnie dlatego, że wczoraj byliśmy w Auschwitz. Minęły dopiero 24 godziny i to jest bardzo szczególny moment, bo to wszystko wciąż jeszcze we mnie rezonuje. Wszystko, co myślę w tej chwili, i wszystko, co myślałem dotychczas, nagle znalazło się w kryzysie i wymaga przewartościowania. Będąc w Auschwitz, pomyślałem, że jest to miażdżący dowód całkowitej porażki sztuki uprawianej przez człowieka, dowód fiaska filozofii i klęski inteligencji ludzkiej, a także dowód dyskredytacji wielkich instalacji artystycznych, w których lubuje się sztuka współczesna. Dopiero wczoraj tak naprawdę zrozumiałem, dlaczego Theodor Adorno mówił, że po Auschwitz pisanie poezji jest niemożliwe. Każda próba zrozumienia też jest daremna. Moi przeciwnicy mieli rację. Jedyne, co możemy przeciwstawić Auschwitz, to pokorna prostota wiersza, intymność modlitwy, niemożliwa do przekazania komukolwiek samotność jednej łzy. Wszystko poza tym ulega zatracie.
Raúl Zurita, „La vida nueva” [Nowe życie]

niebo nad Nowym Jorkiem, 1982

MÓJ BÓG TO GŁÓD
MÓJ BÓG TO ŚNIEG
MÓJ BÓG TO NIE
MÓJ BÓG TO ROZCZAROWANIE
MÓJ BÓG TO PADLINA
MÓJ BÓG TO RAJ
MÓJ BÓG TO PAMPA
MÓJ BÓG TO CHICANO
MÓJ BÓG TO RAK
MÓJ BÓG TO PUSTKA
MÓJ BÓG TO RANA
MÓJ BÓG TO GETTO
MÓJ BÓG TO CIERPIENIE
MÓJ BÓG TO
MOJA MIŁOŚĆ BOGA

przeł. Marta Eloy Cichocka

Może dlatego twoja poezja często wydaje się jak arka, która chce, mimo wszystko, coś ocalić i na której można się schronić? Nawet język twojej poezji ma konotacje religijne czy wręcz biblijną frazę, a słowo „Bóg” jest w niej częstym gościem.
Problem w tym, że w języku hiszpańskim nie da się tak łatwo ominąć czy przeskoczyć słowa „Bóg”: nie da się go tak po prostu wyjąć z języka, który był językiem kontrreformacji i językiem konkwistadorów, ewangelizujących Nowy Świat. Dlatego trudno jest pisać po hiszpańsku, nie używając słowa „Bóg”. Być może w Polsce, w języku polskim, łatwiej to zrozumieć niż w innych językach. W końcu języki też mają swoją historię. I tak jak poeta używa języka, by wyrazić to, co sam pragnie wyrazić, tak samo język używa poety, żeby wyrazić to, co pragnie zostać wyrażone w języku. Dlatego w poezji kompletnie nieistotne są konkretne przekonania czy wierzenia, jakie żywią poszczególni poeci. Zawsze myślałem, że sonetom Szekspira było całkowicie obojętne, jakie ambicje, marzenia, myśli czy uczucia ma to indywiduum zwane William Szekspir. Jedyne, na czym zależy sonetom Szekspira, to bycie sonetami Szekspira.

Sonetom Szekspira było całkowicie obojętne, jakie myśli czy uczucia ma William Szekspir. Jedyne, na czym zależy sonetom Szekspira, to bycie sonetami Szekspira.

Jeden z twoich wierszy, „La vida nueva” [Nowe życie], którego bohaterem jest właśnie Bóg, wylądował na niebie nad Nowym Jorkiem, w hołdzie dla latynoskiej diaspory. Tutaj znowu posłużyłeś się poezją pisaną samolotami, tym razem reklamowymi, co z kolei przywodzi na myśl literacką postać poety piszącego samolotami po niebie, znaną nam z prozy innego Chilijczyka, Roberto Bolaño. Tyle tylko, że Carlos Wieder to postać dość paskudna. Czy to twój portret w krzywym zwierciadle? Na czym właściwie polega kontrowersja między tobą a Bolaño?
Rzeczywiście, w „Gwieździe dalekiej” Bolaño pojawia się postać, która używa samolotów, by pisać poezję po niebie. I to jest bardzo zabawne, z kilku powodów. Niektórzy komentatorzy Bolaño piszą na przykład, że w jego prozie pojawia się poeta, który pisze samolotami po niebie – i że jest w Chile awangardowy poeta, Raúl Zurita, który też pisze samolotami po niebie, jak gdybym to ja naśladował postać literacką, co mnie bardzo bawi. Ja nie znałem Bolaño: kiedy usłyszałem, że powstała powieść, gdzie pojawia się inny poeta piszący po niebie, byłem jej ogromnie ciekaw. Cieszyłem się, że jest na świecie inny człowiek, któremu przyszło do głowy to samo co mnie: że można pisać wiersze na niebie. Dlatego że naprawdę nie wierzę w coś takiego jak własność dzieła sztuki. Uważam raczej, że wszystko jest wszystkich. Dlatego byłem szczęśliwy, że ktoś jeszcze miał taki sam pomysł. Niestety, spotkało mnie rozczarowanie. Przede wszystkim, wszystkie te zdania, które wypisywała tamta postać literacka, wydawały mi się komunałami.
Raúl Zurita, Miasta wody (II)

do Pauliny Wendt

Wszystko w tobie jest żywe i jest martwe: blask pastwiska o świcie i nitka głosu pęczniejąca
w powodzi, wściekły brzask i łagodność,
krzyk i kamień.
Cały mój sen unosi się pośród kamieni i na ciebie patrzy.
Całe moje pragnienie na ciebie patrzy, cały głód, nieskończony niepokój serca.
Też na ciebie patrzę wśród wiatru. W śniegach południowoamerykańskiej kordyliery.
Tam jest ulica, gdzie czekałem, aż się obudzisz o świcie, pośmiertna noc, martwy kraj, w którym nie umarliśmy. Tam są wszystkie rany i ciosy, kiedy wynurzając się z roztrzaskanego snu, zwróciłem ku tobie oczy i zobaczyłem bezmierne gwiazdy unoszące się na niebie.
Twoja twarz teraz unosi się na niebie, z tyłu płynie rzeka. Jest tam bardzo stary mężczyzna.
Bardzo stary mężczyzna jest pośrodku rzeki
a ty na niego patrzysz
miasta wody w twoich oczach

przeł. Marta Eloy Cichocka

„Śmierć to przyjaźń”, „Śmierć to odpowiedzialność”, „Śmierć to miłość”.
Tak. Ja pisałem „MÓJ BÓG TO GŁÓD”, a tamten pisał: „Śmierć to czystość”, co wydało mi się beznadziejnie oczywiste. Ale najgorsze rozczarowanie nadeszło wtedy, gdy zrozumiałem, że Bolaño nie ma bladego pojęcia, jak się pisze po niebie. Bo gdyby rzeczywiście chcieć jednym samolotem wypisać całe zdanie, które on sobie wyobraził, to pilot, za przeproszeniem, zarzygałby się na śmierć: tak niebotyczna jest w nim liczba zawijasów do wykonania. [Śmiech] Musiałby do tego mieć co najmniej pięć samolotów – a wtedy autor musiałby wymyślić pięć złych postaci, pięciu paskudnych poetów. Ale, tak czy inaczej, naprawdę czuję ogromny podziw dla Bolaño. Jego powieść „2666” to jedyne w swoim rodzaju arcydzieło, któremu brakuje 800 stron i zarazem ma o 800 stron za dużo, a i tak czytelnik jest kompletnie rozwalony.

„MÓJ BÓG TO GŁÓD, MÓJ BÓG TO ŚNIEG, MÓJ BÓG TO NIE…” – właściwie moglibyśmy podstawić pod tę strukturę retoryczną każdy inny element.
Nie zgodzę się, że każde słowo pasowałoby do tej wyliczanki. Ale mógłbym zamienić słowo „Bóg” na inne, równie archaiczne słowo: „dusza”.

Albo na słowo „miłość”, równie archaiczne i równie dla ciebie ważne, prawda?
Ważne, jeśli nie najważniejsze. Miłość stanowi wszystko, co naprawdę istotne. Miłość to sprawa pilna, sprawa konieczna. Gdybyśmy byli nieśmiertelni, jak bogowie greccy, nie potrzebowalibyśmy miłości. Bogowie greccy flirtują, uwodzą się, zdradzają, sypiają z innymi bogami i ze śmiertelnikami, ale nie ma między nimi miłości, bo mają przed sobą wieczność, na wszystko mają czas. To śmierć sprawia, że nagle wszystko w życiu staje się pilne, a miłość jest konieczna.

Cykl tekstów o poezji powstaje we współpracy z Festiwalem Literackim im. Czesława Miłosza w Krakowie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).
Autor
Marta Eloy Cichocka / Mikołaj Spodaryk

Ur. 1973, poetka i fotografka, iberystka i frankofilka, habilitowana badaczka literatury, tłumaczka Calderona i Racine’a, Juarroza i Gelmana, Zurity i Tkaczyszyna-Dyckiego (na język hiszpański). Laureatka I nagrody w konkursie poetyckim im. Haliny Poświatowskiej (2004), stypendystka MKiDN w dziedzinie literatury (2007), laureatka I Beca-Residencia Internacional SxS Antonio Machado (2016). Opublikowała pięć książek poetyckich (z czego dwie dwujęzyczne), dwie książki teoretycznoliterackie o poetyce współczesnej powieści historycznej oraz cztery antologie poezji autorów współczesnych.
Ur. 1989, kulturoznawca, redaktor, animator kultury. Twórca tekstów konceptualnych. Współpracuje z Galerią Sztuki Współczesnej Bunkier Sztuki oraz wydawnictwem Korporacja Ha!art. Przygotowuje doktorat poświęcony eksperymentalnym strategiom pisarskim.


Komentowany wiersz: Poetka i brzoza 2021.01.04; 08:40:54
Autor wiersza: zygpru1948
PRZESZEDŁEM TĘ PRZEŁĘCZ - część piąta
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński

NOWE WYZWANIA W POEZJI

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1103440,przeszedlem-te-przelecz-czesc-v


Komentowany wiersz: Poetka i brzoza 2021.01.04; 08:01:13
Autor wiersza: zygpru1948
Dziękuję!


Wiersze na topie:

1. Tak jakbym prosił trochę nieba z twoich oczu (31)
2. W tobie siła i romantyzm szczery (31)
3. Na samą myśl, myśl się otwiera... (30)
4. A żeby te skrzydła i niebo łaskawe (30)
5. Z Natalią po schodach ku tęczy... (29)


Komentowany wiersz: Poetka i brzoza 2021.01.04; 02:10:06
Autor wiersza: zygpru1948
Piękne słowa i obrazy - część czwarta

http://dobrytarot.pl/showthread.php?tid=506&page=235


Komentowany wiersz: Poetka i brzoza 2021.01.04; 02:09:12
Autor wiersza: zygpru1948
PRZESZEDŁEM TĘ PRZEŁĘCZ - część czwarta
Dział: Kultura Temat: Literatura


Zygmunt Jan Prusiński
OBRAZY PAULA GAUGUINA W WIGILIĘ

https://www.salon24.pl/u/korespondentwojenny/1101922,przeszedlem-te-przelecz-czesc-iv


Komentowany wiersz: Poetka i brzoza 2021.01.04; 02:08:37
Autor wiersza: zygpru1948
Duchowy dobrostan

Rozmowa z Marią Bigoszewską

Jestem przekonana, że wiersze i umiejętności wróżbiarskie rodzą się w jednej przestrzeni, prowadzi je ten sam rodzaj intuicji. W obu przypadkach chodzi przecież o odnalezienie niepowtarzalnego słowa lub zdania.


ALDONA KOPKIEWICZ: Czy mogłaby pani zdradzić, jak wygląda wizyta u pani – jako tarocistki?
MARIA BIGOSZEWSKA: Przed wróżbą nakrywam stół czerwonym obrusem, zapalam świecę, a obok kładę kilka kryształów ametystu. Kiedy próg gabinetu przekroczy ktoś umówiony na sesję, proszę go, aby usiadł wygodnie i odetchnął, pozostawiając za sobą sprawy dnia codziennego. Następnie podaję mu potasowaną talię z zaleceniem, by przytrzymał nad kartami obie ręce. Wówczas ja, i tak już mocno skupiona od początku wizyty, dodatkowo się koncentruję. Później pojawia się ucisk w skroniach, spowodowany przez strumień energii, który – tak to odczuwam – łączy moją głowę z czołem pytającego. Oznacza to, że telepatyczny kontakt działa i karty będą mówiły całą prawdę. Stawiam jeden układ, drugi. Powoli tarot zaczyna „schodzić w głąb”, odsłaniając – naturalnie, jeśli zaistnieje taka potrzeba – rzeczywiste źródło problemów, często bardzo intymnych, starannie ukrywanych. Bo rozmawiamy na przykład o bolesnym dzieciństwie, gwałtach, przestępstwie, jakiego ofiarą padł klient lub… jakiego dokonał. Ta sytuacja wymaga od dywinatora zbudowania atmosfery delikatności i taktu. Osoba, która tu przyszła, wie, że może mi zaufać i że nikogo nie oceniam. Seans trwa zwykle około półtorej do dwóch godzin. A bywa, że nieco dłużej, chociaż to rzadkie przypadki.

Jak to się stało, że zainteresowała się pani tarotem?
Pewnego razu, w zamierzchłych latach 80., wybrałam się do Warszawy. Koleżanka zaciągnęła mnie do znajomej wróżki. Stawiasz tę kabałę i stawiasz – oznajmiła – więc niech wreszcie postawią i tobie. Ale wróżka nie używała kart klasycznych; rozłożyła talię pełną tajemniczych symboli, kolorową, intrygującą. Był to oczywiście tarot, wtedy niemal zupełnie w Polsce nieznany. Zafascynowana wyjęłam pierwszą kartę – Śmierć – lecz wcale się jej nie przestraszyłam. Wróżka orzekła: wkrótce zmienisz środowisko, partnera i przyjaciół. Nie potraktowałam tego poważnie, bo naprawdę nic nie wskazywało na jakiekolwiek zmiany. Gdy jednak po dwóch tygodniach poznałam wrocławskiego opozycjonistę i bez namysłu rzuciłam dla niego dotychczasowe życie – uwierzyłam. Dokładność, dosłowność wróżby zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Postanowiłam zdobyć takie karty i nauczyć się je czytać. Potem przyszły lektury autorstwa tarotowych mistrzów, medytacje nad poszczególnymi arkanami – i wpadłam po uszy. Zachwyt nad tym wspaniałym, wielowymiarowym narzędziem do pracy z podświadomością nie opuścił mnie do dzisiaj.

Przed wróżbą nakrywam stół czerwonym obrusem, zapalam świecę, a obok kładę kilka kryształów ametystu. Kiedy próg gabinetu przekroczy ktoś umówiony na sesję, proszę go, aby usiadł wygodnie i odetchnął
Maria Bigoszewska.

Autorka pięciu książek poetyckich, prozaiczka, znawczyni tarota. Laureatka Nagrody Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek za tom poetycki „Zmowa” (1992) i Wielkiej Nagrody Fundacji Kultury za tom „Ciało niepewne” (1993). Nominowana do Paszportu Polityki za „Ciało niepewne” (1994) i Nagrody Literackiej Gdynia za tom poezji „Jeden pokój” (2016). Za swój ostatni zbiór wierszy, „Wołam cię po imieniu” (2017), otrzymała Nagrodę Warszawskiej Premiery Literackiej, Nagrodę Literacką m.st. Warszawy oraz nominację do Nagrody im. Cypriana Kamila Norwida.

Mówi pani o energii, telepatii, ale też o konkretnym doświadczeniu i lekturach. Kiedy te dwie strefy się ze sobą spotkały? Kiedy uznała pani, że mogłaby wróżyć innym?
Wróżyć innym nauczyłam się dawno temu, by tak rzec, przez osmozę. Mama często stawiała karty koleżankom z teatru, natomiast ja, niewinne dziecię, obserwowałam rodzicielkę z uwagą. Było to ciekawe doświadczenie, ponieważ młode aktorki pytały głównie o sprawy sercowe, wróżby buzowały od namiętności. W takich okolicznościach wymowę kart poznałam prędzej niż litery w elementarzu. Potem wróżyłam domownikom – dla wprawy – następnie sobie i koleżankom. Jeszcze później – znajomym i znajomym znajomych. I tak to się potoczyło, w sposób całkowicie dla mnie naturalny. Kiedy zetknęłam się z tarotem, zmieniłam tylko instrument na bardziej pojemny, bo bogatszy o sferę ducha. Co nie znaczy, że zupełnie porzuciłam zwykłe karty. Na łamach ezoterycznych pism wielokrotnie przedstawiałam własną interpretację kabały. Kartami klasycznymi wróżyłam też, gdy ktoś poprosił o przepowiednię w takiej właśnie formie.

Czy pisała już pani w tym czasie wiersze? Dostrzega pani powinowactwa między tymi talentami?
Wiersze zaczęłam układać w szóstej klasie i pisywałam je do 16 roku życia. Dokładniej – do dnia, w którym pobiegłam pokazać mamie jakieś nowe dzieło, a ona, zajęta swoimi sprawami, mruknęła z roztargnieniem: pisz, dziecko, pisz, wszystkie dziewczynki w twoim wieku piszą wiersze. Wszystkie?! – obraziłam się. – No to ja nie będę. Wytrwałam w tym postanowieniu do czasu ukończenia 23 lat. Byłam już wtedy mężatką, pracowałam w szkole i… rozpaczliwie próbowałam zmienić swoją uporządkowaną egzystencję. Bo co mnie miało dalej czekać? Mam tu tkwić, aż dorobimy się samochodu, dziecka i psa? To wszystko?… Nie chcę! Wróciłam zatem do pisania z rozżalenia i konieczności dogadania się ze sobą. W nadziei, że znajdę przestrzeń, która naprawdę będzie moja.

Jestem przekonana, że wiersze oraz umiejętności wróżbiarskie rodzą się w jednej przestrzeni, prowadzi je ten sam rodzaj intuicji. To tak, jakby człowiek wszedł do ciemnego pokoju, wiedząc, że coś w nim jest, coś jeszcze niepoznanego, i próbował tego dotknąć, pochwycić, nazwać. W obu przypadkach chodzi przecież o odnalezienie niepowtarzalnego słowa lub zdania, które dokładnie oddaje intencje twórcy albo trafia w sedno podczas tarotowego seansu.

Wróżka orzekła: wkrótce zmienisz środowisko, partnera i przyjaciół. Nie potraktowałam tego poważnie, jednak po dwóch tygodniach poznałam wrocławskiego opozycjonistę i rzuciłam dla niego dotychczasowe życie.

Pierwsza pani książka, „Prawa i lewa strona świata”, ukazała się już w roku 1979. Kolejna, książka poetycka „Zmowa”, po długiej przerwie w 1991. Co się działo z pani pisaniem w latach 80.?
Pisałam więcej prozy. Scenariuszy, opowiadań. Wiersz, obudzony jakimś skojarzeniem albo impulsem, potrzebuje czasu, by się skrystalizować, wymaga wyciszenia i pewnego duchowego dobrostanu. Nie potrafię pisać w zamęcie, smutku lub stresie, bo wychodzą mi niedoróbki. A okresy, kiedy funkcjonowałam w depresji, trwały wtedy naprawdę długo. Nie czułam potrzeby notowania myśli ani snów, w których pojawiały się literackie motywy.

fot. Paweł Kwiek
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/8db4ee04-thumb.jpg

Lata 80. stanowiły intensywny i ważny moment w moim życiu. Ostatecznie ukształtowały mnie jako osobę, obywatelkę, poetkę. Otrzymałam to, o czym marzyłam; znalazłam się w artystycznym środowisku, poznałam niezależną kulturę, czytałam bezdebity, do których przedtem nie miałam dostępu, bywałam na premierach i wernisażach. Zaprzyjaźniłam się z wartościowymi ludźmi. To jedna strona medalu. Druga wyglądała zgoła inaczej.

To może zacznę od początku. Na pół roku przed stanem wojennym wyjechałam z rodzinnego Gniezna. Jak wspomniałam, odeszłam od męża do, jak wówczas sądziłam, największej miłości swojego życia. Moim wybrankiem stał się wrocławski poeta i działacz solidarnościowy. Nocą z 12 na 13 grudnia 1981 roku SB zabrało go z domu. Ślub wzięliśmy zgodnie z narodową romantyczną tradycją: w więzieniu. Gdy wrócił z internowania, urodziłam dziecko i przekonałam się, że nowy mąż, który niemal dzień w dzień udawał się w miasto, aby knuć przeciwko władzy, owszem, konspirował, lecz głównie udzielał się towarzysko. Zatem ja, Matka Polka Opozycjonistka, przez siedem lat wyczekiwałam do późnych godzin nocnych, nie wiedząc, czy właśnie został aresztowany, czy też pije i zabawia się z panienkami. Ciągłe napięcie plus kwestie związane z chorobami dziecka, mieszkaniem i samotnością w tym układzie sprawiły, że posypało mi się zdrowie.

Po lekturze książki Grażyny Jagielskiej dotarło do mnie, że cierpię na zespół stresu pourazowego, którego skutki odczuwam do dzisiaj. Rozstaliśmy się w 1988 roku. Przeniosłam się do Warszawy. Skompletowałam tomik z wierszy, jakie mimo różnorakich przeszkód powstały we Wrocławiu. Natomiast kolejna przerwa w pisaniu spowodowana była spiętrzeniem obowiązków. Pracowałam na etacie, publikowałam sporo artykułów i recenzji dla różnych czasopism i radia. Pomagałam rodzicom. Znowu zabrakło miejsca na wiersze. Za to teraz skupiam się na poezji. I mam nadzieję, że tak już pozostanie.


Komentowany wiersz: Poetka i brzoza 2021.01.04; 02:05:35
Autor wiersza: zygpru1948
Matka Polka Opozycjonistka, przez siedem lat wyczekiwałam, nie wiedząc, czy mąż właśnie został aresztowany, czy też pije i zabawia się z panienkami. Po lekturze książki Jagielskiej dotarło do mnie, że cierpię na zespół stresu pourazowego.

W wierszach z książki „Ciało niepewne” skupia się pani zatem na doświadczeniach ciała, ale związane są one także z wyobraźnią religijną. Te dwie sfery będą się przenikać także w pani późniejszych wierszach.
Uważam się za agnostyczkę, religia raczej niespecjalnie mnie angażuje. W ciągu ostatnich trzydziestu lat napisałam może trzy teksty stricte religijne. Dotąd moje wiersze postrzegane były w kategoriach poezji metafizycznej. Tak widziała je choćby profesor Grażyna Borkowska, pani znalazła inny kontekst, to ciekawe.

W naszym świecie posiadamy wyłącznie ciało. Kruche i podatne na ból, zmaga się z bezsensem życia i lękiem przed nieznanym. Biedne i zawsze skazane na klęskę, w odwecie może jedynie buntować się, modlić albo uprawiać seks, byle odsunąć od siebie tę mało komfortową świadomość. Bóg, o jakim myślę, nie uosabia sacrum. Jest jedynie figurą Boga, niezwiązaną z konkretną religią. Istota, „potężna, jak pomór przywleczony z wysp”, nie pozostawia człowiekowi nadziei na żadną z pięknych rzeczy, o których mówi religia chrześcijańska: wybaczenie, zbawienie, niebiańskie szczęście. Ewentualne zaświaty mogą okazać się miejscem równie okrutnym jak Ziemia. Niestety, nikt mnie nie pytał, czy chciałam się na niej znaleźć. Ani Boga, ani Uniwersalnej Energii to nie obchodziło. Roimy się tu jak w mrowisku i umieramy, nie otrzymując w zamian niczego prócz utraty.

Rozumiem jednak, że istnieje według pani jakaś energia, jakiś nieokreślony Bóg?
Przyjmuję i taką możliwość. Naprawdę chciałabym wierzyć, że Stwórca jednak istnieje. Gdy piszę „Boże, którego nie ma, pomódl się za nami”, robię to z bezradności wobec niewiedzy, cierpienia i śmierci. Nie mam pojęcia, czy jesteśmy tylko formą istnienia białka, jak w starej piosence Skaldów, czy też ktoś nas – w jakim celu? – poddaje nieustannym próbom. Oczywiście pragnęłabym zostać utulona przez dobrego Boga, ale dotąd nie zdarzyło mi się doświadczyć duchowej łączności z transcendencją. Z innej strony kilkakrotnie obserwowałam zjawiska, których żadną miarą nie udało się racjonalnie wytłumaczyć. Cóż, pewnie była to kwestia jakiegoś bezwiednego uruchomienia w sobie wrażliwości na coś, czego nauka nie zdołała jeszcze zbadać i wyjaśnić. Więc chyba jesteśmy tu pozostawieni sami sobie. Pytanie, czy mamy dusze, śmiertelne bądź nieśmiertelne? I co z wierszami, które niekiedy słyszą więcej i wiedzą więcej niż ten, kto je napisał. Ale one także nie niosą pocieszenia.

W naszym świecie posiadamy wyłącznie ciało. Biedne i zawsze skazane na klęskę, w odwecie może jedynie buntować się, modlić albo uprawiać seks, byle odsunąć od siebie tę mało komfortową świadomość.

W dwóch ostatnich książkach jeszcze ostrzej pokazuje pani, że prawdopodobnie nic za nami, za tą rzeczywistością nie stoi. Ale może poezja daje szansę wydobycia tego, co jeszcze niewyjaśnione?
W przeszłości sporo myślałam o różnych religiach, teorii predestynacji, zjawisku reinkarnacji… Uznałam, że jedno z moich małżeństw było związkiem karmicznym. Zajmowało mnie, co dzieje się z duszą po śmierci człowieka. Rozważałam też argumenty drugiej strony i nie wydały mi się bezzasadne. Potem popełnił samobójstwo mój syn. Wtedy tym więcej zaczęłam zastanawiać się, czemu orzeczono, że taki duch powinien odczuwać cierpienie i błąkać się latami po astralu, skoro życie na Ziemi okazało się zbyt straszne, by się z nim mierzyć? To paskudna perspektywa, lecz im okropniejsza, tym bardziej realna się wydaje. Lecz – stop. Dlaczego mamy różnić się czymś od zwierząt i roślin, których energie nie wędrują do nieba, a cel istnienia sprowadza się do prostego przekazywania genów?

Ale zostawmy już ten sceptycyzm, nie przypuszczałam, że będziemy się na nim aż tak koncentrować. Co do wierszy… Owszem, niekiedy zawierają w sobie tajemnicę. Ale nie sądzę, by poezja mogła objaśnić jakieś nieznane rejony. Każda z moich książek była świadectwem osobistych przeżyć, ostatnia w dużej mierze stanowi zapis tęsknoty i żalu po utracie dziecka. Zawarłam w niej nierealną niestety prośbę o uwolnienie się od terroru pamięci i brak zgody na rzeczywistość. Życie boli. Wiersz boli. Dlatego powiedziałam, że pisanie nie niesie żadnej pociechy.

Z mężem, Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyckim i kotem Ignasiem / fot. Paweł Kwiek
https://www.dwutygodnik.com/public/media/image/2f32b552-thumb.jpg


Chciałabym, aby czytelnik mógł odnaleźć w moich tekstach również własne doświadczenia, niekoniecznie te najgorsze. Bo tekst poetycki musi coś znaczyć dla czytającego, dotykać go, sprawić, że się nad nim zatrzyma nie tylko dlatego, że wiersz został zręcznie skonstruowany. W jednym z wywiadów na pytanie o tematy swojej twórczości Kurt Vonnegut odpowiedział słowami: „Czy jest Bóg, jak wygląda, po co tu jestem, co będzie, kiedy umrę. O tym piszę”. Nic dodać, nic ująć.

W jednym z wywiadów na pytanie o tematy swojej twórczości Vonnegut odpowiedział słowami: „Czy jest Bóg, jak wygląda, po co tu jestem, co będzie, kiedy umrę. O tym piszę”. Nic dodać, nic ująć

Głęboki sceptycyzm zdarza się poetkom, natomiast nie spodziewałam się go po tarocistce. Mówiła już pani, że ta sama intuicja pojawia się w obu dziedzinach. W co trzeba uwierzyć, by stawiać komuś karty?
Dywinacji trzeba się nauczyć, równocześnie rozwijając własne predyspozycje oraz wrodzoną wrażliwość na bodźce, fakt, subtelne, więc niekoniecznie wszystkim dostępne. Poza tym to kwestia znalezienia odpowiedniego narzędzia. Można wieszczyć z kart, run, wody, kryształowej kuli, jelit, patyków w końcu. W efekcie ta sama karta (albo patyk), wyciągnięta przez dwie różne osoby, ujawnia odmienne treści. Moją rolą jest ich wydobycie i przekazanie w sposób zrozumiały, empatyczny i dający nadzieję. Poczucie, że mogę stawiać karty, wzięło się stąd, że wzorem swoich przodkiń, wróżbitek i wizjonerek chcę pomagać ludziom. Prywatne problemy nie mają najmniejszego wpływu na interpretację tarota. Można rozpatrywać go na tylu poziomach, że odpowiedź na pewno nie pokłóci się ze światopoglądem pytającego. Natomiast religijne czy mistyczne treści, obecne w symbolice arkanów, stanowią niezmiernie ciekawy, inspirujący temat, którego jednak nie mamy czasu tutaj omawiać.

Kiedy układam karty, nie wiem, dokąd poprowadzi mnie tarot. Tak samo jest z poezją. Tekst niejednokrotnie zbacza w sobie tylko wiadomym kierunku i wszelkie próby okiełznania go spełzają na niczym. Parę razy wiersz objawił mi, niemal dosłownie, zagadnienia dotyczące przyszłości. Patrzyłam później zdumiona, że oto ze sporym wyprzedzeniem ujawniły się sprawy, których w ogóle się nie spodziewałam. Ale po kilku tygodniach czy miesiącach dochodziłam do wniosku, że coś we mnie o tym wiedziało…


Komentowany wiersz: Poetka i brzoza 2021.01.04; 02:02:50
Autor wiersza: zygpru1948
Kiedy układam karty, nie wiem, dokąd poprowadzi mnie tarot. Tak samo z poezją. Tekst niejednokrotnie zbacza w sobie tylko wiadomym kierunku i wszelkie próby okiełznania go spełzają na niczym.

Czy słowo poetyckie i symbolika tarota są sobie bliskie?
Nie zastanawiałam się nad tym dotąd. A jakiego zdania jest pani, także poetka i tarocistka?
Odpowiedziałabym pewnie podobnie, jak pani przed chwilą. Czytanie tarota i czytanie poezji pozwala poznawać siebie, odkrywać ukryte aspekty własnych doświadczeń, także retrospektywnie (to akurat jest mniej możliwe w przypadku tarota, chyba że ktoś zapisuje). Tarot stanowi także świetną szkołę wieloznaczności, każda karta ma kilka możliwych odczytań, zależnych potem od konfiguracji kart w rozkładzie. Dostajemy więc jakieś rozsypane wieloznaczności, z których trzeba poskładać historię. To ten moment interpretacji przypomina czytanie literatury i uczy szacunku dla zmienności tych odczytań. Poza tym cenię archetypy tarota za mądrość psychologiczną i chciałabym, by poezja także łączyła w sobie myślenie figuratywne i wiedzę o świecie. Tarot przypomina mi, że niewiele jest zdarzeń i znaków ostatecznie dobrych lub złych. Każda właściwość działa inaczej w innym otoczeniu. Taki rodzaj otwartości wobec niejasności życia, przestrzeni, w której wstrzymujemy się od osądu, powinien mieć każdy z nas, ale pisarze i artyści potrzebują jej szczególnie. W tym sensie tarot wydaje się właściwie przeciwieństwem narzędzia do czytania przyszłości, nie jest żadną wyrocznią – nawet jeśli coś wskaże, życie i tak wypełni symbol własną treścią i pracę czytania trzeba będzie zacząć na nowo.

Czy mogłaby pani opowiedzieć więcej o wpływie przodkiń? Mówiła już pani o wizjonerkach w pani rodzinie.
To, co widziałam i słyszałam od matki i babci, niewątpliwie ukształtowało mnie jako tarocistkę. Nauczyło odwagi, odpowiedzialności za słowo i wiary w siebie, w podpowiedzi intuicji. Identyfikuję się z linią żeńską mojej rodziny, dzieje tych kobiet są dla mnie ważne. Przytoczę pani pewien epizod z życia prababki Emilii. Kobiety z mojej rodziny późno decydowały się na dzieci, więc jeśli sięgnąć trzy pokolenia wstecz, znajdziemy się w wieku XIX. W owych czasach dziedziczki z braku lekarzy często udzielały włościanom pomocy medycznej. Tamtego marcowego dnia prababcia opatrywała ranę miejscowego parobka, kiedy nadszedł gospodarz z sąsiedniej wsi. Trochę trwało, zanim odnalazł Emilię, bo najpierw skierował się do dworu, a dopiero tam powiedziano mu, gdzie jest pani. Opowiedział, że żona zaczęła rodzić, lecz poród nie przebiega normalnie. Prosił, żeby Emilia pomogła kobiecie. – To niedaleko, „aby przez most” – przekonywał. – Mostu nie ma – oznajmiła prababka. – Jak to: nie ma? – Wytrzeszczył oczy przybyły. – Woda zabrała – odparła lakonicznie Emilia, która przed chwilą doświadczyła takiej właśnie wizji. W niedługim czasie inni chłopi potwierdzili wiadomość. Gospodarz rozpaczał, że żona i dziecko umrą pozbawieni ratunku. Zatem moja wytworna prababka kazała wpędzić do wezbranej rzeki jałówkę i trzymając się krowiego ogona, przepłynęła na drugi brzeg.

Babcia Paulina również miewała widzenia. W okresie I i II wojny światowej udawało się jej kilkakrotnie uprzedzać ludzi o zbliżających się rewizjach lub aresztowaniach, a także – wbrew relacji „naocznych” świadków – niezłomnie wierzyć, że jej najstarsza, Stefania, przeżyje Ravensbrück. Potrafiła odczyniać uroki. Widywała aurę i na jej podstawie diagnozowała problemy zdrowotne. Wiedziała, kiedy umierał ktoś znajomy. Najmłodszą córkę, Marię, która później została moją matką, ciągnęło tylko do kart. Była znakomitą wróżką. Nie przypominam sobie, aby jakaś jej przepowiednia się nie sprawdziła. Ja też zajmuję się wyłącznie kartami, chirologią i numerologią. Babcia, popatrując na nas, konstatowała z westchnieniem, że wraz z „rozrzedzaniem się krwi” zmniejsza się dar. Pewnie to prawda.

Babcia Paulina potrafiła odczyniać uroki. Widywała aurę. Wiedziała, kiedy umierał ktoś znajomy. Popatrując na nas, konstatowała, że wraz z „rozrzedzaniem się krwi” zmniejsza się dar

Kiedy została pani laureatką Nagrody Literackiej miasta stołecznego Warszawy, nie mogła pani wziąć udziału w rozmowie o pani twórczości; reprezentował panią wówczas mąż Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki. Opowiadał między innymi, że czyta pani głównie książki o Kresach. Pani rodzina pochodzi, zdaje się, ze Lwowa. A jednak pasje i traumy historyczne nie pojawiają się w pani wierszach, pojawiają się za to u pana Eugeniusza. Wybiera pani egzystencjalne i mądrościowe poszukiwania.
Tak powiedział? Zaskakujące, bo to właśnie on z ogromnym zainteresowaniem zgłębia historię Kresów Wschodnich i bada przeszłe stosunki polsko-ukraińskie. Zrozumiałe, zważywszy powikłane dzieje jego rodziny. Natomiast jeśli chodzi o moich bliskich, to zamieszkiwali we Lwowie między 1937 a 1945 rokiem. Przez trzydzieści lat naszego związku przeczytałam wiele pozycji, po jakie raczej bym nie sięgnęła, gdyby nie rekomendacje Eugeniusza. Jednak teraz czytam i dyskutuję mniej chętnie. Chcę odseparować się od opisów zbrodni, cierpień i wzajemnych sporów ludzi z pogranicza, dramatów zsyłek i łagrów. On tym żyje, ja towarzyszę, ale te zagadnienia stanowią ledwie część moich lektur.

Moje teksty są przeważnie zapisem chwili, momentu, który – mam nadzieję – mówi coś o mnie czytelnikowi, pozostawiając jednocześnie pole dla wyobraźni. W książkach starałam się zawrzeć emocje i przemyślenia kobiet, począwszy od wczesnej młodości, a na zdecydowanej dojrzałości kończąc. Owa „ona”, wielokrotnie pojawiająca się w „Wołam cię po imieniu”, skonfrontowana zostaje zarówno z miłością, jak i starzeniem się, żałobą i śmiercią. Temat znam nie tylko z autopsji; przez ostatnie dwadzieścia kilka lat przeczytałam setki adresowanych do mnie listów z prośbą o radę oraz przeprowadziłam mnóstwo rozmów z klientkami, które znalazły się w kryzysie. Zatem wątek „damszczyźniany” jest mi wyjątkowo bliski.

Interesują mnie ludzkie historie, dziwność życia, jego niemożność, ostateczność, sytuacje graniczne. Stosunek do nicości, do śmierci. Także kobieca seksualność. Pamiętam, jak w latach 90. Andrzej Stasiuk zganił mnie na łamach „Nowych Książek” za poruszanie tej kwestii w poezji. Wiadomo, o seksie mogli pisać wyłącznie faceci, ze szczególnym uwzględnieniem peregrynacji penisa. Na szczęście to się obecnie zmieniło.

Interesuje mnie kobieca seksualność. Pamiętam, jak w latach 90. Andrzej Stasiuk zganił mnie na łamach „Nowych Książek” za poruszanie tej kwestii w poezji

Właśnie, tarocistka musi być także znawczynią psychik i losów, dziś powiedzielibyśmy: psychoterapeutką. Pani książka o tarocie pokazuje świetne zrozumienie psychologicznego aspektu kart i wrażliwość na subtelne oblicza przemocy w damsko-męskich relacjach. Czy dzięki tak rozwiniętej empatii przepuszcza pani przez siebie obce życia i daje im miejsce w wierszach?
Staram się wspierać kobiety. Ujmuję się za kobietami. Lubię z nimi przebywać i pracować. Bo poetką bywam, a feministką jestem zawsze, każdego dnia.
Miło mi, że sięgnęła pani po „Bezpieczny tarot”. Książka miała już trzy wydania, zakładam więc, że mimo nasycenia rynku poradnikami wróżbiarskimi przydaje się zainteresowanym „jogą Zachodu”. I słusznie pani zauważyła, że niełatwo odseparować się od spraw, o których człowiek dowiaduje się podczas sesji. I istotnie niektóre moje wiersze odpowiadają konkretnym sytuacjom międzyludzkim, są strzępami dialogu lub symbolicznym aktem porozumienia między mną – tarocistką, autorką – a kobietą, z którą zetknął mnie los. Ale nawet jeśli piszę o innych, piszę w jakimś sensie o sobie – wyobrażonej, w innym życiu.

We wspomnianej rozmowie pan Eugeniusz twierdził też, że jest pani wielbicielką poezji Krystyny Miłobędzkiej, Urszuli Kozioł i Ewy Lipskiej, ale zwłaszcza Krystyny Miłobędzkiej. Zwrócił też uwagę, że obie macie skłonność do miniatury, form lapidarnych. Czy to przypadek, że pojawiły się tu poetki, nie poeci?
Przypadek, choć chętnie dodałabym na przykład nazwisko Aldy Merini. Natomiast z polskich poetów… Może Edwarda Pasewicza i Wojciecha Bonowicza? I naturalnie Eugeniusza. Zresztą najczęściej zachwyca mnie nie całokształt, ale pojedyncze teksty, jakiś obraz, fraza. Jest taki wiersz Julii Fiedorczuk, „cały dzień ładna pogoda”, gdzie znalazł się świetny opis otwieranej wieczorem lodówki „pełnej światła/ jak rozkrojony bursztyn”. Siedział mi w głowie tygodniami.

Najbardziej ceni pani w poezji lakoniczność?
Największym grzechem poety bywa przegadanie. Dlatego od początku staram się oczyszczać wiersze z każdego zbędnego słowa i sekunduję temu, co oświadczył niegdyś Ezra Pound: „Pewien Chińczyk stwierdził dawno temu: jeżeli człowiek nie potrafi powiedzieć tego, co ma do powiedzenia w dwunastu linijkach, niech lepiej milczy”.

Autor
Aldona Kopkiewicz

Autorka książek poetyckich „sierpień” (Wrocławska Nagroda Poetycka Silesius za debiut roku 2016) i „Szczodra” (Nagroda Kościelskich 2019). Pisze także prozę i eseje (publikowane głównie w „Dwutygodniku”, „Ha!arcie”, „Ricie Baum”, „Twórczości”), bywa dramaturgiem.


Komentowany wiersz: Całowanie kobiety 2021.01.03; 09:27:12
Autor wiersza: zygpru1948
Dziękuję!


Wiersze na topie:

1. Pospieszę z wiatrem ku tobie... (31)
2. A ta twarz, a te oczy, a te usta... (31)
3. Twoje piersi w moich dłoniach (31)
4. Na tle żyta życie twoje (30)
5. W samej rzeczy ty i mokry erotyczny sen (30)


Komentowany wiersz: Całowanie kobiety 2021.01.03; 03:31:59
Autor wiersza: zygpru1948
Ja ich nie myję bo mi nie urosły!

A jednak (całowanie) jest Sztuką !

[1][2][3][4][5][6][7][8][9][10][11][12][13][14][15][16][17][18][19][20][21][22][23][24][25][26][27][28][29][30][31][32][33][34][35][36][37][38][39][40][41][42][43][44][45][46][47][48][49][50][51][52][53][54][55][56][57][58][59][60][61][62][63][64][65][66][67][68][69][70][71][72][73][74][75][76][77][78][79][80][81][82][83][84][85][86][87][88][89][90][91][92][93][94][95][96][97][98][99][100][101][102][103][104][105][106][107][108][109][110][111][112][113][114][115][116][117][118][119][120][121][122][123][124][125][126][127][128][129][130][131][132][133][134][135][136][137][138][139][140][141][142][143][144][145][146][147][148][149][150][151][152][153][154][155][156][157][158][159][160][161][162][163][164][165][166][167][168][169][170][171][172][173][174][175][176][177][178][179][180][181][182][183][184][185][186][187][188][189][190][191][192][193][194][195][196][197][198][199][200][201][202][203][204][205][206][207][208][209][210][211][212][213][214][215][216][217][218][219][220][221][222][223][224][225][226][227][228][229][230][231][232][233][234][235][236][237][238][239][240][241][242][243][244][245][246][247][248][249][250][251][252][253][254][255][256][257][258][259][260][261][262][263][264][265][266][267][268][269][270]

Wiersze na topie:
1. w intencji manny (30)
2. [rozebrany ze słów***] (30)
3. liczenie słojów (30)
4. na znak (30)
5. jest dobrze (30)

Autorzy na topie:
1. TaniecIluzji (446)
2. Jojka (319)
3. darek407 (279)
4. Gregorsko (154)
5. pit (69)
więcej...