Wiersze poetów - poetyckie-zacisze.pl ZAPROPONUJ ZMIANĘ W SERWISIE
Logowanie:
Nick:
Hasło:
Zapamiętaj mnie
Odzyskaj hasło
Zarejestruj się
Dostępne opcje:
Strona główna
O serwisie
Regulamin
Zaproponuj zmianę
Indeks wierszy
Ranking autorów
Ranking wierszy
Dodane dziś (5)

Nowi autorzy:
- JoKo
- Yakov
- ummma
- wspanialaPati
więcej...

Ostatnie komentarze:
Miłość mnie wybawi...
- lucja.haluch
Z wiatrem
- Super-Tango
pomiędzy
- lucja.haluch
Wyszeptane
- TESSA
więcej...

Dziś napisano 12 komentarzy.

Kobieta z zapałkami (proza)

Kobieta z zapałkami (proza)

Szczelina mogła mieć jakieś cztery może pięć milimetrów i z pewnością nie była największa. Skupił się na tej nie bez powodu. Sprowokowała go wciągając w swoje czeluści dwuzłotówkę. Dwuzłotówkę z tych skrupulatnie ciułanych na czynsz. Więcej nie miał, a w przypadku pana Włodka zwłoka nie wchodziła w rachubę. Przemknęło mu przez myśl, że źle zrobił zrzucając habit. Ale nie mógł tak dłużej. Oszukiwać siebie. Oszukiwać Boga. Po co? Żeby ludzie nie gadali? Słowa. Słowa noże. Słowa kamienie. Słowa po to żeby napawać się ich brzmieniem i mocą. Mocą, która może ocalić albo zabić. Fakt faktem w klasztorze wszystko było prostsze. Nad wszystkim czuwał przełożony, a tacy jak on mieli tylko utwierdzać się w wierze i przekonaniu i modlić się każdym czynem i słowem. Zaprzeczać temu co kiełkuje w głowie. Dusić w zarodku złe, które każe zadawać coraz więcej niewygodnych pytań i wątpić w niepodważalność tego co kiedyś zapisano po to by utrzymać ludzkość w ryzach.



Siedemnasta. O tej porze Łucja zwykła wstawać. Nocami walczyła ze swoimi demonami. Te pełzały po podłodze w postaci jęzorów ognia, boleśnie parząc stopy i łydki, a jednak nigdy nie zajęły się od nich wiekowe deski ani szmaty, którymi próbowała zakryć powiększające się z każdym dniem szczeliny. Swego czasu dużo czytała o złych duchach nawiedzających domy. O egzorcyzmach, egzorcystach i czasem nachodziła ją myśl, że to mogłoby się udać, ale teraz to już nie były duchy. To samo piekło podeszło pod jej podłogę i sam diabeł rządził się w jej mieszkaniu. Przestawiał meble. Zamalowywał okna smołą, a ta trzymała się na szkle aż do brzasku. Kiedy ogień dogasał zmęczona udręką Łucja kładła się do łóżka, a znajomy szum spieszących do swoich obowiązków Warszawiaków miarowo kołysał ją do snu. Snu w którym wszystko taplało się w wodzie. Budynki i przechodnie. Place zabaw i parki. Tramwaje zamiast pasażerów wypluwały kolejne kubiki, a z nimi ryby. Całe ławice dorszy, śledzi, sardynek, a nawet karpi, które przed każdą Wigilią dusiły się w ciasnych pojemnikach i reklamówkach, a wszystko to na chwałę Bożą i łuskę do portfela. W tych snach i ona miała skrzela. Płynęła głównymi ulicami stolicy raz po raz wystawiając głowę ponad powierzchnię jakby chciała się upewnić co do istnienia nieprzekraczalnej granicy za którą śmierć. Śmierć dla nieprzystosowanych do okoliczności i miejsca w jakim przyszło im mierzyć się z własnym odbiciem.



Jerzy nie miał w domu lustra. Odkąd odszedł od Boga nie potrafił spojrzeć sobie w oczy. Rodzice się go wyrzekli. Zawiódł wszystkich, a siebie najbardziej, nie radząc sobie po drugiej stronie klasztornego muru. Czas płynął tu znacznie szybciej, a do tego kosztował. Nie było dla niego miejsca ani pracy. Nie było kobiety, którą mógłby pokochać tak jak mężczyzna kocha kobietę, bo w każdej widział Maryję. Nie śmiał zbrukać świętości, którą w sobie nosiły. Snuł się więc po wynajętym pokoiku bez żadnych planów i perspektyw aż któregoś dnia spotkał przed drzwiami kobietę będącą zaprzeczeniem Matki Bożej - głośną, wulgarną, epatującą cielesnością i pewnością swojej przewagi nad płcią brzydką. Przewagi podlewanej suto bimbrem i czystą, przewagi potwierdzanej każdym kolejnym sztachnięciem. Najpierw poczuł obrzydzenie, a zaraz potem litość. Bo oto przewróciła się na drewnianych schodach, zalała krwią z rozbitego nosa. Pomógł jej wstać i podprowadził pod wskazane drzwi. Zapytał czy może wejść. Nie zaprzeczyła więc wszedł za nią do środka.

- Mieszka pani w niebie - powiedział bardziej do siebie niż do kobiety, patrząc na rząd świetlików, a właściwie na niebo skapujące do środka. Niebo w kolorze spokojnego morza. Morza, które znowu się rozstąpiło, pozwalając mu przejść suchą stopą do jednego z nielicznych mebli jakim był stół zasypany grubą warstwą wypalonych zapałek.

- Mieszkam w piekle - doleciało do niego z daleka. Kobieta osunęła się na leżący pod ścianą materac i zaciągając się kolejnym skrętem niespiesznie wodziła wskazującym palcem po szczelinie powstałej między deskami podłogi. Czynność ta przywodziła na myśl pieszczotę i Jerzy poczuł się nieswojo w tym dziwnym pokoju z tą dziwną kobietą, która musiała być albo zepsuta do szpiku kości... albo szalona. Oby to było, to pierwsze - pomyślał. A wtedy ona cichym, ale pewnym głosem zaczęła opowiadać o tym o czym nigdy nikomu nie mówiła, a co powiedzieć należało. Jeśli nie po by ocalić świat, to chociaż mieszkańców kamienicy.

- W czasie wojny w piwnicy naszego domu ukrywali się Żydzi. Dwie rodziny. Łącznie dwanaście osób. Któregoś dnia ktoś doniósł o tym Niemcom. Zjawili się w samo południe. Zeszli na dół i zamiast zabrać ich to Getta postanowili się zabawić. Polali benzyną, podłożyli ogień, a następnie zaryglowali drzwi. Pochłonięci zabawą nie zauważyli, że gospodarz domu w obawie przed rozstrzelaniem zamknął ich razem z nimi. Umilkli niemal jednocześnie. Rechoczący Niemcy i zawodzący Żydzi.

Ludzie mówili, że jeden z Niemców, ten najwyższy rangą, że to był prawdziwy diabeł. Że mordował z zimną krwią i uśmiechem na mordzie. Mówili też, że zło, które wyszło z niego tamtego dnia zostało w budynku i teraz mści się na jego mieszkańcach. Stąd tyle pożarów. Niech pan sobie o mnie myśli co chce. Swoje wiem. Każdej nocy tymi przeklętymi szczelinami wychodzą spod podłogi języki ognia. Dlatego nie śpię tylko czuwam. Gasi je brzask. Wtedy mogę odpocząć. Od zmroku do świtu jestem stróżem. Popołudniami dziwką. Z czegoś trzeba żyć. A po nieprzespanej nocy raczej trudno by mi było stanąć przy maszynie albo za ladą. I tak - jest mi wstyd. I boję się ludzkich spojrzeń i brzydzę tym swoim strachem jak tamci Żydzi, którzy mimo upodlenia, chcieli żyć.

Zamilkła na chwilę.

- Dlaczego pani mi o tym mówi? - zapytał Jerzy

- Bo pan słucha. Chodzi pan do kościoła?

- Już nie - odpowiedział.

- Dlaczego?

- Zwątpiłem.

- W Boga czy w siebie? - drążyła kobieta.

- W nas obu - odparł ciszej niż zamierzał. - Zbyt dużo pytań bez odpowiedzi.

- A czy na wszystko musi być odpowiedź? A nawet jeśli jest... Czy naprawdę musimy ją znać? Pod moją podłogą znajduje się piekło. Nie dociekam dlaczego akurat tutaj. Nie potrzebuję dowodów. Wystarczą mi znaki.



- Pod podłogą są niższe kondygnacje - kolejny raz poprawił Łucję, choć widział, że sprawia jej tym ból. Został z nią choć powinien był wyjść. Został, by wyprowadzić ją z błędu... może raczej obłędu w który uciekała przed światem, który zjadał swój ogon, pobekując i plując rzepami, słomą i w ogóle wszystkim co tylko miało czelność przyczepić się do niego na chwilę albo na stałe. Chociażby miłość od której można dostać obstrukcji. W najlepszym razie. W najgorszym... Rozmyślania Jerzego przerwała Łucja, która zrywając się na równe nogi palec wskazujący wycelowała w ciemniejące świetliki, szepcząc:

- Zaczyna się. Widzisz?

- Widzę - odpowiedział Jerzy - Widzę noc nadciągającą na miasto. A to - wskazał na podłogę - to odbicie ognia, który płonie w kominku, Łucjo.

- Zamknij się! - wrzasnęła. - Zamknij, słyszysz?

Po czym rzuciła się do gaszenia, które nie przynosiło efektów, bowiem niesforny poblask przenikał przez mokre szmaty, którymi próbowała go zdusić i tańczył aż nie dopaliły się ostatnie szczapy. Wtedy zgasł i wtedy też wstało słońce czerwoną kulą podpalając horyzont. Ale Łucja nie mogła tego widzieć. Zmęczona opadła na swój materac, by śnić mokre tramwaje.



Jerzy wrócił do siebie. Był zmęczony, ale i tak nie mógł zasnąć. Zastanawiał się nad Łucją. Nad tym czy to choroba czy może opętanie? Stawiał na to pierwsze, choć wszystko było możliwe. Po dwóch godzinach przewracania się z boku na bok przypomniał sobie o swojej dwuzłotówce i czynszu, który powinien opłacić. Wstał, wyjął z węglarki pogrzebacz i zaczął nim dłubać w szczelinie. Żelastwo wchodziło zaskakująco głęboko i już to powinno było go zastanowić. Ale nie. Grzebał i grzebał aż w końcu natrafił na coś twardego, podbił to i proszę... Moneta wyskoczyła ze szczeliny i wylądowała z brzękiem w drugim końcu pokoju. Poszedł tam, podniósł, chuchnął na szczęście po czym zamknął w dłoni. Parzyła.
Napisz do autora

« poprzedni ( 22 / 183) następny »

Jojka

dodany: 2020-02-19, 11:44:45
typ: życie
wyświetleń (436)
głosuj (108)


          -->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.

Jojka 2020.02.19; 22:52:50
Dziękuję.

lucja.haluch 2020.02.19; 20:54:27
Ciekawe opowiadanie,,,wciąga czytanie i treść niezwykła...Plus+
Pozdrawiam serdecznie...

jaro 2020.02.19; 19:56:32
Nie zanudzasz ci powiem...

Jojka 2020.02.19; 19:55:26
Dziękuję Panom:)

GIRO 2020.02.19; 16:11:38
:) +

Wojciech M 2020.02.19; 12:28:47
Wciągnęłaś i zafascynowałaś, czytałem jak najlepszą powieść, z ukłonem plusa stawiam +

Jojka 2020.02.19; 12:27:10
Eee. To nie chcę. Spróbuję się w innej dziedzinie.

puszczyk 2020.02.19; 12:10:47
Trochu poszczekasz :)))

Jojka 2020.02.19; 12:06:41
To na Nobla jeszcze za wcześnie? Ech.

Jojka 2020.02.19; 12:06:00
Dopiero zadatki? :P

puszczyk 2020.02.19; 12:00:46
Jako rasowy prozaik stwierdzam, że masz zadatki na tę dziedzinę.


Wiersze na topie:
1. "kto sieje wiatr zbiera razy" (30)
2. ***[między nami pole minowe...] (30)
3. w intencji manny (30)
4. na znak (30)
5. jest dobrze (30)

Autorzy na topie:
1. TaniecIluzji (446)
2. Jojka (319)
3. darek407 (271)
4. Gregorsko (154)
5. pit (69)
więcej...