|
Kobieta w sukience czarnej
Kobieta w sukience czarnej |
Zygmunt Jan Prusiński
KOBIETA W SUKIENCE CZARNEJ
Motto: "Tęsknię za duchowym odrodzeniem".
- Joanna Maziarz -
Słyszę twoje zbliżanie. Kurz z drogi zawitał
wcześniej. Joanno, zdejmij sukienkę; już czas...
Lampki z kryształu puszczają oko. Kokietują.
Świecą błękitem, to dobre szkło. Piszę Erotyk.
Wysłałem po ciebie czarne ptaki. Nie mają imion,
nie przywołuj. Myśl o mnie, o wieczorze, o winie.
Pomiędzy nami pająk zawiązuje zagadkę. Cnotą
jest cierpliwość, jak ciało za drzewem. Słuchaj.
Nie skupiaj się na sobie. Masz czarną sukienkę,
bądź cierpliwa. Zatańczę z każdym duchem.
To nie jest zwykła droga. Rosną tu muszelki
i puste skorupki po orzechach. Kamienie też.
Do niedzieli powinnaś dostać się. Idź szlakiem
poetów, oni wydeptali Liryką tę drogę. Idź.
Wiersz z książki "Sen miłości"
Muza
https://static.jpg.pl/static/photos/345/345326/245a1d09e2e86f63e0267f616ef8c331_normal.jpg
Autor ZJP
https://m.salon24.pl/817ccd70bdae954298c8f7558ea3b198,860,0,0,0.jpg |
|
|
|
|
-->> Aby głosować lub komentować musisz się zalogować.
zygpru1948 |
2021.11.28; 18:59:23 |
Czy to aforyzm?
"A ja zamiast myć - wietrzę cipkę"
justine https://static.jpg.pl/static/photos/12/12011/17c1fbbeb990cd80fe6c292b8a5fd7a4_normal.jpg |
zygpru1948 |
2021.11.28; 00:44:26 |
Krzysztof Śliwka – wiersze
22/04/2015 Polska Canada Literatura
„WESELI FIGLARZE” CELNIKA ROUSSEAU
ALBO LIST DO MAĆKA MELECKIEGO
Przesilenie jeszcze nie minęło, a już wstajemy na równe nogi,
Łapiemy oddech, naklejamy znaczki na koperty, spoglądamy
Za oszronione szyby samochodów. Te proste czynności dają nam
Gwarancję przeżycia, kiedy nie wiemy co robić z nadmiarem
Czasu. Jakby tego było mało, układamy plan strategiczny
Na najbliższe godziny, goląc szorstki, dwudniowy zarost.
O zmierzchu przechodzimy obok drzemiących taksówkarzy
Nie do końca pewni naszych intencji. Musimy się na coś
Zdecydować. A jednak idziemy dalej wzdłuż zaszklonych
Wystaw i kiosków czynnych do późnej nocy. Wszystko
Doskonale burzy się w jedną całość: nasz krew, układy
Z listonoszem, tytoń rozsypany po kieszeniach. Nic już nie jest
W stanie nas zaskoczyć. Odległość to sprawa sporna. Zawsze
Na drodze staną słupy wysokiego napięcia lub coś w tym stylu.
Musimy być ostrożni, żadnych telefonów, żadnych imion kobiet,
Żadnych pustych pokoi. Gdybyśmy mogli wyjść niepostrzeżenie
Poza granice miasta jak Butch Cassidy i Sundance Kid,
Szykujący skok na wagon z pieniędzmi, zdesperowani
I żądni sensacji, pozbawieni wszelkich złudzeń, odwróceni
Plecami do świata i szczęśliwi jak nigdy przedtem.
Każdy na swój rachunek.
LET’S GET LOST
Nie da się ukryć, panowie, niedołężniejemy jak wyrzucone
Na brzeg foki albo radzieccy kosmonauci
Po zbyt długim przebywaniu na orbitalnej stacji Mir.
Rośnie nam ciśnienie i spada współczynnik empatii. Już
Dopada nas zadyszka i ścina lepki pot. (Tylko patrzeć
Jak zaczną ustępować nam miejsca w tramwaju
Albo zapakują w urnę „Dzieł zebranych”, bo czymś przecież
Trzeba połechtać naszą próżność.) Wszystko to mrzonki:
Oddech równa się z oddechem, oko węszy szczegóły.
Weźmy na ten przykład My Funny Valentine, nieśmiertelny temat
Rodgersa i Harta nagrany przez Cheta Bakera
W 1952 roku z kwartetem Gerry Mulligana.
Dźwięki rozpełzają się po kątach. Srebrny pył sypie się
Ze srebrnej trąbki, choć Chet od kilkunastu lat gryzie ziemię
Po tym jak wyskoczył (lub ktoś go wypchnął)
Z okna amsterdamskiego Prins Henrik Hotel.
Wystukujemy palcami rytm, dopijamy resztki
Ciepłej wódki i przez moment liczą się tylko
Te wibracje, ta przeźroczystość, ten zgiełk.
I niech tak już będzie. Życie pruje się
Jak rozciągnięty sweter i nie przylega
Do ciała jakbyśmy tego chcieli. Chociaż może się mylę,
Bo co z tymi, którzy chcąc ukryć tłuszczowe obwarzanki
Wciągają brzuch i nadymają się jak pawiany?
Co z tymi, którzy farbują się na blond albo wyrywają pęsetą
Siwe włosy licząc na jędrne pośladki jędrnych małolat?
Jak przejść obojętnie obok czterdziestoletnich młodzieniaszków
Udających nadąsane primabaleriny? Pytanie goni pytanie.
I nic z tego nie wynika. Jesteśmy głusi na krytyczne
Uwagi. Nic nas nie rusza. Za to my ruszamy przed siebie
Na pełnym gazie, a potem dyszymy jak przetrenowane chomiki.
Nie to co kiedyś. Kiedyś uprawialiśmy monumentalne ciągi,
Płynęliśmy wpław, koczowaliśmy pod czarnym sztandarem.
To se ne vrati! I dobrze. W końcu zasłużyliśmy sobie na
Przerzedzony włos, placki łysin, nadwagę, garść
Prochów, stygnący gips. Chociaż niektórym z nas
Wciąż się udaje zachować pozory: jakimś dziwnym trafem
Omija ich pazur czasu. Ale i na nich złuszczy się skóra.
Ich przyjaciele dadzą nogę do żon, na wyścigi konne,
Albo pogodzą się z faktem powolnej demencji. Prysną kółka
Wzajemnej adoracji. Zdezaktualizują się manifesty wolności.
I zacznie się starość.
Krzysztof Śliwka
O autorze:
Śliwka 2 (fot. Karolina Bielak) Krzysztof Śliwka (1967) – absolwent kulturoznawstwa na Wydziale Nauk Historycznych i Pedagogicznych Uniwersytetu Wrocławskiego oraz PWSFTviT w Łodzi na Wydziale Reżyserii – kierunek scenopisarstwo. Autor ośmiu książek poetyckich, m.in. Niepogoda dla kangura (1996), Sztuka koncentracji (2002), Dżajfa & Gibana (2008), Budda Show (2013). Laureat wielu nagród literackich, w tym Georga Trakla oraz Rafała Wojaczka. Jego wiersze tłumaczone były na język angielski, niemiecki, słoweński, bułgarski, węgierski, czeski i hiszpański. W 2008 roku otrzymał nagrodę Stowarzyszenia Pisarzy Norweskich “Klepsydra” za najlepszy scenariusz w Grimstad. Mieszka we Wrocławiu. |
zygpru1948 |
2021.11.28; 00:37:37 |
Piotr Wojciechowski
25/07/2017 Polska Canada Literatura
Późny powrót
Życie co robi? Płynie. Wspomnisz wiersz kwietniowy
W zadymce przywieziony z jakiegoś powrotu?
Trochę fartu w podróży. Pociemniało z bieli
I jeszcze raz dokoła. Znów łajba do portu
Klucz pasuje do dziurki, milczenie do mowy
Lodówka nie jest pusta. A snem się obdzieli
Wszystkie senne plemiona czarnego namiotu.
Zasypiaj. Jutro to dopiero jutro.
Wszystkie senne plemiona schodzą na dno nocy
Wąwozami oddechów.
Jutro dopiero jutro. Zasypiaj bez lęku. |
zygpru1948 |
2021.11.28; 00:31:44 |
Piotr Wojciechowski
10/07/2020 Polska Canada Literatura
Lipiec i pełnia
Wystroiły się w kwiaty i gwarzą pszczołami
Dwie lipy duże – wczoraj ich nie było.
Dużo tych wczoraj przeszło ponad nami
Jak potoki nad miasta bajeczną mogiłą.
Wędkarz nie liczy minut, trwa przy swojej wodzie
Więc liczyć lata – po co? W urzędach je liczą.
Nie ufaj liczbom, bo gdy je roztrząśniesz,
Wszystkie się jawią liczbą pojedynczą.
Wieczór i pełnia. Samotność i miłość.
Zamienić im imiona i nic się nie stanie.
Samotny wieczór nad świata bajeczną mogiłą
I miłość pszczół do lipy. Wieczne miodobranie. |
|
|