Wiersze poetów - poetyckie-zacisze.pl ZAPROPONUJ ZMIANĘ W SERWISIE
Logowanie:
Nick:
Hasło:
Zapamiętaj mnie
Odzyskaj hasło
Zarejestruj się
Dostępne opcje:
Strona główna
O serwisie
Regulamin
Zaproponuj zmianę
Indeks wierszy
Ranking autorów
Ranking wierszy
Dodane dziś (5)

Nowi autorzy:
- JoKo
- Yakov
- ummma
- wspanialaPati
więcej...

Ostatnie komentarze:
Miłość mnie wybawi...
- lucja.haluch
Z wiatrem
- Super-Tango
pomiędzy
- lucja.haluch
Wyszeptane
- TESSA
więcej...

Dziś napisano 12 komentarzy.

Komentarze otrzymane - zygpru1948



Piotr1964 2023.12.15; 16:38:49
Komentowany wiersz: Nie umiem kłamać
pan cierpi na schizofrenie?


Piotr1964 2023.12.13; 16:01:12
Komentowany wiersz: Pokochałbym bez namysłu
ciiekawe czy zna pan słowa onomatopeja, metamorfoza, przenośnia...?


Piotr1964 2023.12.13; 15:38:49
Komentowany wiersz: Pokochałbym bez namysłu
przeczytałem kilka wierszy i z przykrościa stwierdzam, że pan się nie zna na poezji. niech pan napisze wiersz o przenośni, metaforze stawiając prawidłową interpunkcję.


kaja-maja 2023.10.12; 07:54:23
Komentowany wiersz: Bajkowa kwiaciarka
jak polne kwiaty są najpiękniejsze
dla matki ,dziewczyny tak nie kupuj
kwiatów z nieznanego źródła
zwłaszcza że ma się po nich alergię
też ludzie kwiaty kradną
dobra kwiaciarka ciebie nie oszuka
jak w kwiaciarstwie handlarz
gdzie zamiast kwiatu
wyrasta powój czarnego grochu zła
tak też jest z ludźmi
jeden ci serce odda
druga go oskubie w:)


babajaga 2023.10.12; 07:38:10
Komentowany wiersz: Bajkowa kwiaciarka
śliczna ta bajkowa kwiaciarka


kaja-maja 2023.10.11; 08:17:34
Komentowany wiersz: Wianki i parada gwiazd
rutuały, obyczaje
kto o nich pamięta
kiedy wodą jesteśmy otoczeni
na wodzie też stoimi
przez wielkie okresy czasu
też my jesteśmy
w jajku niespodziance
na manualne ułożenie
lub gotową zabawkę
co z ciemności wychodzi
do jasności istoty
lub bajki w:)


Wojciech M 2023.10.11; 07:40:07
Komentowany wiersz: Wianki i parada gwiazd
Ujęła mnie łagodność wersów i temat wiersza.
Miłego dnia +


zygpru1948 2023.09.07; 10:44:41
Komentowany wiersz: Tańczący ślimak
Jestem bardzo chory - nie wychodzę z domu, więc czasem coś napiszę jeśli ominie ból i płacz... Pozdrawiam moich Czytelników.

autor Zygmunt Jan Prusiński


kaja-maja 2023.08.26; 01:53:12
Komentowany wiersz: Margot na Tristan Narvaja
łaj ,a już muślałam że ode mnie do ciebie żaden kom nie przejdzie w:)


kaja-maja 2023.08.26; 01:19:02
Komentowany wiersz: Margot na Tristan Narvaja
pchlich targów nie brakuje ,Wrocław jest tego dowodem w:)


Wojciech M 2023.08.09; 09:32:53
Komentowany wiersz: Taki zwykły dzień
Zwykły dzień w niezwykłym wierszu.
Dobrego dnia +


zygpru1948 2023.08.08; 18:25:58
Komentowany wiersz: Moja święta matka
Dziękuję Wojciechu,
nie mogę sobie powiedzieć, dlaczego zmarła - była jednak moim przyjacielem, odeszła 16 lutego 2023 roku. - Najukochańszy człowiek odszedł...


Wojciech M 2023.08.08; 17:21:37
Komentowany wiersz: Moja święta matka
Ten wiersz trafił mi wprost do serca, jest piękny.
Pozdrawiam +


zygpru1948 2023.08.07; 15:03:10
Komentowany wiersz: Erotyk ciemny
Jestem wzruszona tym pięknym wierszem... pozdrawiam cieplutko :) +

*

Urszulo, Ty mnie niesiesz gdzieś w krainę której nie znam ale tam jesteś i zapraszasz mnie bo jesteś uczuciowa, to wiem - rzadko taki przekaz czytam, mogę dopisać że jesteś Pięknym Człowiekiem na ów odbiór w Liryce.

Dziękuję i pozdrawiam i całuję -


Pan Ąbą 2023.07.20; 18:21:08
Komentowany wiersz: Już matki swojej nie zobaczę
SUPER !!!!!


zygpru1948 2023.06.13; 03:01:16
Komentowany wiersz: Na pocieszenie nieba i kilka gałązek bzu
Christian M. Manteuffel – Stanisław Przybyszewski i jego „spaleni poeci”

16 maja 2023

https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2023/05/przybyszewski-1.jpg


„Das war ein Vorspiel nur. Dort wo man Bücher verbrennt, verbrennt man
auch am Ende Menschen.“

(Almansor, 1821); Heinrich Heine (1797 – 1856)[i]


2. Przybyszewski i jego niemiecka bohème.

Podczas, gdy modernizm polski, który rozwijał się w kraju nieistniejącym od stu lat na mapach Europy, pozostawił po sobie jedne z najcenniejszych i szanowanych powszechnie przez Polaków skarbów literatury i sztuki, to w Niemczech, gdzie kierunek ten się zrodził i dynamicznie rozwijał promieniując na kraje ościenne, diamenty te muszą być dziś żmudnie odgrzebywane z popiołów. Na tę różnicę zwrócił uwagę krytyce niemieckiej w roku 1963, wkrótce po przybyciu do Niemiec, Marcel Reich-Ranicki, który zdobywał sobie tam szybko pozycję papieża literatury niemieckiej. W eseju „Die Rolle des Schriftstellers in Polen”(„Rola pisarza w Polsce”)[ii], przypomina on Niemcom: „…państwo polskie zostało w drugiej połowie 18 stulecia przez trzy sąsiednie mocarstwa Rosję, Prusy i Austrię kawałek po kawałku podzielone i wreszcie – przez trzeci podział w roku 1795 – politycznie zlikwidowane, skreślone z mapy Europy. Naród polski nie pogodził się nigdy ze swoim losem, a te obce panowania nie osłabiły jego świadomości narodowej, one ją ciągle aktywowały.”

Tak więc blisko sto lat od wymazania Polski z map, w roku 1889 zjawił się w Berlinie przybyły ze Wschodniej Prowincji II Rzeszy młody, energiczny mężczyzna o niewymawialnym dla Niemców nazwisku i imieniu – Stanisław Przybyszewski, który niebawem znany był tam jako… „der geniale Pole”. Ten genialny Polak był socjalistą, a zanim stał się jedną z najpopularniejszych postaci berlińskiego życia kulturalnego, relegowany został z uczelni za swoje sympatie z ruchem robotniczym. To był czas narodzin nowego kierunku w sztuce odrzucającej przeżyte formy pozytywizmu; rodziła się sztuka „Młodych Niemiec”[iii]. „Młodej Europy”. Nie ma dziś chyba poważnego badacza literatury, który by pominął podkreślenie intelektualnego wpływu Przybyszewskiego na filozoficzne podstawy w kształtowaniu tego kierunku sztuki i literatury w obu naszych krajach. W różnych fazach rozwoju modernizmu w Niemczech pojawiali się wielcy indywidualiści wnosząc do tego kierunku nowe elementy i nowe wartości. Roli Przybyszewskiego nie można nie doceniać, jak i przecenić jej nie sposób. Jednakże jeszcze dziesięć lat przed jego przybyciem do Berlina Hermann Conradi ogłosił Credo nowego kierunku sztuki. Herman Conradi należał do kręgu braci Hart. Pod koniec roku 1883 utworzył wraz z przyjaciółmi tzw. „Bund der Lebendigen“, do którego należał również Johannes Schlaf oraz Arno Holz. Do życia w kręgu cyganerii artystycznejzmuszały go wręcz warunki materialne. Główny rozgłos zyskał właśnie opublikowaniem w roku 1885 w wydanej przez Wilhelma Arenta antologii poetyckiej „Moderne Dichter-Charaktere”tego patetycznie pompatycznego „Unser Credo”. Conradi zmarł młodo krótko przed pojawieniem się Przybyszewskiego w kręgu braci Hart. Piętnaście lat później opublikował Stanisław Przybyszewski w objętym przez siebie krakowskim czasopiśmie „Życie“ swój „Confiteor“, program modernizmu polskiego. Podobieństwa haseł i treści, a także stylu w jakim te dwa manifesty zostały zredagowane są uderzające.

Modernizm miał zrewolucjonizować sztukę, uwolnić ją od krępujących więzów[iv]. Możemy w tym zdaniu zastąpić słowa modernizm i sztuka innymi wyrazami, aby otrzymać inne modne wówczas hasło ogarniające Europę: socjalizm; miał on zrewolucjonizować Europę i uwolnić ją od krępujących więzów. Ta epoka przełomu kultywowała nadświadomość i nadwrażliwość typową także dla pierwszych entuzjastów socjalizmu. Historia literatury niemieckiej wyznacza jako punkt krystalizowania się nowego prądu literackiego ukształtowanie się tzw. Friedrichshagener Dichterkreis, kręgu poetyckiego spotykającego się w podberlińskiej miejscowości wypoczynkowej Friedrichshagen, który to krąg znany jest zresztą bardziej pod modnym dla modernizmu pojęciem “cyganerii” -“Friedrichshagener Bohème”. Stałymi postaciami tej grupy byli: Gerhart Hauptmann, bracia Hart, Wilhelm Bölsche, bracia Paul i Bernhard Kampffmeyer, Otto Erich Hartleben, Erich Mühsam, Stanisław Przybyszewski, Max Halbe, Peter Hille, Frank Wedekind, John Henry Mackay, Felix Holländer, Fidus oraz Richard Dehmel. Do grupy tej dołączyli liczni artyści przybyli do Berlina ze Skandynawii jak Arne i Hulda Garborg, Ola Hansen i jego żona Laura Marholm oraz poeta August Strindberg, który był autorem przydomku Przybyszewskiego: “der geniale Pole”, ale także Otto Julius Bierbaum, Johannes Schlaf, Max Dauthendey. Wkrótce przenieśli się oni do metropolii, gdzie znaleźli swój domicyl głównie w knajpie “Zum Schwarzen Ferkel”. Dołączył Edvard Munch, autentyczny przyjaciel polskiego intelektualisty, który aktywności Przybyszewskiego zawdzięczał otwarcie w Berlinie jego wystawy malarstwa, nie do przyjęcia przez konserwatywne środowisko berlińskich artystów plastyków. A przede wszystkim, wraz z Munchem pojawiła się Dagny Juel, wielka miłość Przybyszewskiego, z którą, czy też, za którą wyjechał w końcu z Berlina. Jak silne było oddziaływanie przybysza z nieistniejącego kraju na artystów skupionych w berlińskiej cyganerii niech świadczy – ciekawostka skądinąd – moda na polonizowanie imion jak Masiu zamiast Max, Rysio dla Rycharda Dehmela, Jasiu, Ducha itd., oczywiście także on sam był po prostu Stachem, a Edvard Munch Edkiem i tak nazywali siebie ci dwaj, przez długie lata ich serdecznej przyjaźni. Innym objawem respektu dla Przybyszewskiego było wśród publicystów tego okresu powoływanie się na cytaty z jego prac z dziedziny teorii literatury, a także psychoanalizy i medycyny. Po wyjeździe Stacha i Duchy z Berlina i po wyjeździe Wilhelma Bölsche do Szwajcarii, dała się zaobserwować też polaryzacja w kręgu berlińskiej cyganerii młodoniemieckiej. Grupa ta przeniosła miejsce swojej działalności całkowicie z Friedrichshagen do stolicy Niemiec i nastawiła się na radykalne odnowienie form poezji i sztuki teatralnej. Życie kulturalne Berlina tętniło tętnem cyganerii, a publikacje polskiego intelektualisty były ciągle z ożywieniem dyskutowane i inspirowały nie tylko twórców, ale i krytyków. Sława Przybyszewskiego rozszerzała się szeroką falą także poza granicami Niemiec, objawiając się często w formie gorszącej krytyki, choć – jak to często bywa – przysparzając zainteresowania, a więc i recepcji jego kontrowersyjnych dzieł. Wrzało od polemik entuzjastycznych naśladowców z purytańskimi obrońcami zagrożonej moralności. Jako prowokator estetyczny i obyczajowy – ważną rolę w życiu kulturalnym Europy – Niemiec, Skandynawii, Rosji, Serbii[v]*, Czech, Bułgarii, wreszcie Polski.

Rewolucja w sztuce rozpływała się szeroką falą na terenie II. Rzeszy Niemieckiej. Towarzyszyły jej nowe, radykalne teorie filozoficzne i polityczne. Przenikały one do ugrupowań cyganerii i odzwierciedlały się w twórczości. Do szczególnie radykalnych i lewicujących należały ugrupowania cyganerii monachijskiej. Znaczna część literatów i artystów była już wówczas członkami Socjalistycznej Partii Niemiec i ich orientacja polityczna odbijała się jednoznacznie na ich kulturalno-politycznym programie. Dla innych z nich był to zresztą program ciągle zbyt liberalny i zwrócili się wyraźnie w kierunku komunizmu i anarchizmu, by rozczarować się ostatecznie krwawym przebiegiem rewolucji monachijskiej, która zawiodła ich w ślepą uliczkę. Tam też, w Monachium, znalazł się po dłuższej nieobecności nasz der geniale Pole, Stanisław Przybyszewski. Jednakże bez pozostawienia po sobie tym razem dostrzegalnych śladów; echo rodzącej się niepodległości Polski w roku 1918 było silniejszym wezwaniem, niż radykalizm komunizującej cyganerii w Bawarii.


zygpru1948 2023.06.12; 00:28:33
Komentowany wiersz: Rozśpiewam cię w woni słoneczników
Christian M. Manteuffel – Stanisław Przybyszewski i jego „spaleni poeci”

16 maja 2023

https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2023/05/przybyszewski-1.jpg


„Das war ein Vorspiel nur. Dort wo man Bücher verbrennt, verbrennt man
auch am Ende Menschen.“

(Almansor, 1821); Heinrich Heine (1797 – 1856)[i]


WPROWADZENIE

Literatura i sztuka “Młodej Polski” stanowi dla nas nieprzemijającą, piękną, jeśli nawet nie najpiękniejszą kartę historii naszej kultury. Mija właśnie sto lat od okresu tego bujnego rozwoju. Zaledwie sto lat, a przecież ten ożywczy prąd rodził się i rozwijał w kraju, którego już ponad sto lat nie było na mapach. Mało tego; ruch “Młodej Polski” był objawieniem fali ogarniającej całą Europę, “Młodej Europy”. Wydarzenia tego okresu dowodzą w sposób nadzwyczajny, że związki kultur to związki narodów a nie polityków. W sposób szczególny czas ten powiązał “Młodą Polskę” z “Młodymi Niemcami”, poprzez postać Stanisława Przybyszewskiego, a samego Przybyszewskiego z literaturą nie tylko niemiecką, ale także czeską, serbską i innych krajów słowiańskich. (Do sprawy tej wrócę raz jeszcze.) W tych kilku słowach wstępu chciałbym wyjaśnić pochodzenie znanych w Niemczech określeń: “der geniale Pole” i “die verbrannten Dichter”, które użyłem w tytule. Jesienią 1976 roku ukazała się w Republice Federalnej Niemiec w ośmiu odcinkach w magazynie “Stern” książka Jürgena Serke2 pod tym właśnie tytułem: “Spaleni poeci”, czyli: “Die verbrannten Dichter” i osiągnęła milionową liczbę czytelników. To się do tej pory nie zdarzyło. O kim pisze Serke w tej książce wielokrotnie wznawianej w Niemczech i przekładanej w innych krajach Europy? W Polsce nie. To postacie modernistycznej literatury niemieckojęzycznej, ludzie z kręgu cyganerii młodoniemieckiej, gdzie brylował swoim nowatorstwem “der geniale Pole”, nazwiska zaliczane w historii literatury niemieckiej do Przybyszewski-Zeit. To ich książki palili hitlerowcy w 1933 roku, 75 lat temu.

Do chwili ukazania się książki Jürgena Serke zagadnieniem prześladowań literatury przez narodowych socjalistów między rokiem 1933 a 1945 zajmowały się uniwersytety i to w większości nie niemieckie. A i do czasu ukazania się tej książki wydawało się, że popioły po spalonych książkach pozostawione zostały wiatrom wraz z nazwiskami tych „spalonych”. Dziś działają w Niemczech stowarzyszenia literackie zajmujące się żmudnym odgrzebywaniem z popiołów tego, co niepalne. Nie liczą się ich poglądy polityczne, lecz wartości literackie ich twórczości. Nawet, gdy ich modernizm odbiega od naszych współczesnych gustów; literatura i sztuka jest zawsze echem czasów, w których powstała i echo to trzeba słyszeć z pełnym respektem dla historii kultury naszej ziemi. Że były to diamenty literatury, a więc niepalne, pokazał wiatr historii. W okresie mojej emigracji w Niemczech (1988 – 2005) przypadek zetknął mnie z jednym z takich stowarzyszeń. Stałem się jego członkiem, a jesienią 2003 roku zorganizowaliśmy forum wyjazdowe w auli Uniwersytetu Wrocławskiego, gdzie także w roku 1933 płonął na dziedzińcu stos z książkami. Zainteresowanie autorami modernizmu niemieckiego, ekskomunikowanymi przez hitlerowców, jest w Polsce nadal niewspółmierne do częstotliwości sięgania po sam temat tych wydarzeń jako objawu „barbarzyństwa niemieckiego”.

1. Między czarnym a czerwonym.

Zbrodnie śmieją się szyderczo z kart historii narodów wprost w ich twarze szukające na stronicach historii potwierdzenia jedynie ich pozycji sprawiedliwego wśród narodów świata. Wyrywanie kartek jest podobne do mordowania poetów: „…możesz go zabić – narodzi się nowy. Spisane będę czyny i rozmowy…” upominał dyktatorów jeden z największych współczesnych poetów polskich. Zaś transplantowanymi w nią politycznie motywowanymi „prawdami”, będą ich autorzy wcześniej czy później opluci.

O zbrodniach popełnianych przez faszystów niemieckich między rokiem 1933 a 1945 mówimy jednak chętnie „zbrodnie niemieckie”. To nie były zbrodnie niemieckie, jak też nie można przypisywać żadnemu ze zniewolonych narodów zbrodni popełnionych w Obozie Wschodnim między rokiem 1948 a 1990. Czas ten truizm dostrzec i zrozumieć. Zbrodnię palenia książek przez faszystów niemieckich chętnie wykorzystywała następna dyktatura, która objęła znaczną część Europy, także Polskę – właśnie między rokiem 1948 a 1989 -, aby legitymować swoje istnienie. A jednak nie umiemy się nadal przemóc, aby postawić znak równości między masowym podnoszeniem rąk z okrzykiem: heil! przez Niemców na wiecach zwoływanych przez faszystowskich władców dusz, a masowym wrzeszczeniem: „Niech żyje Stalin!” na masówkach, na które nas zapędzano w Polsce. „To są dwie różne sprawy!” – mówimy. Tak nas nauczono rozumieć subtelności dyktatur. To jeden z objawów zniewolonych umysłów, choroby wymagającej długiej i dobrowolnej terapii. Milczenie, ślepota, asekuranctwo, obłuda… Mamy to zapisane w naszych sumieniach i nie wytrze nam tego żadna spowiedź, nie zagłuszy żadna lustracja i żaden żal za grzechy, będziemy to odnajdywać pod powiekami przy każdorazowym ich zamknięciu. My, zniewolone społeczności z obu stron rzeki…

Tak więc o płonących stosach książek wiedzieliśmy w Polsce wszyscy od zwykłego połykacza książek do magistrów historii literatury. Było o tym wystarczająco głośno i nie skreślono tematu z programów nauczania. Nazwiska tych spalonych poetów podawane były jednak do publikacji wybiórczo, jako że wśród autorów niemieckojęzycznych, przeciwników hitleryzmu, było wielu socjalistów. Wszakże i tutaj zastosowano gęste sito, przez które nie przedostawali się socjaliści antykomuniści, a w szczególności nie akceptujący ani czarnego, ani czerwonego reżimu, który wyłonił się na wschodzie Europy w wyniku rewolucji 1919 roku. Tylko książki tych wypędzonych autorów, których twórczość wypłynęła na szerokie wody w trudnych warunkach emigracyjnych i zdobyła pozycję w literaturze światowej lub tych uprawiających socrealizm, ukazywały się po naszej stronie żelaznej kurtyny. Milczano też o zaginionych bezpowrotnie naiwnych niemieckich sympatykach moskiewskiego systemu sprawiedliwości społecznej, szukających tam schronienia przed hitlerowcami po roku 1920. A było ich wielu ślepo ufających hasłom moskiewskiej propagandy. W ten sposób wiele nazwisk pisarzy niemieckojęzycznych, zostało spopielonych aż do zapomnienia i zniknięcia nawet z rodzimej niemieckiej historii literatury; z innych zupełnie motywów we wschodniej i w zachodniej części tego kraju, gdzie również przez długie lata był to temat tabu.


zygpru1948 2023.06.11; 00:11:38
Komentowany wiersz: W objęciach księżyca
Agnieszka Rykowska – „STARY DOM ZE ZŁOTĄ WINDĄ”.

30 maja 2023

https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2023/05/Hotel-Marianski-208x300.jpg

Felieton o wierszach Cezarego Sikorskiego – ostatnim tomie wierszy pt. “”Hotel Mariański”.

Można się pokusić o wiele interpretacji, jeśli chodzi o książkę Cezarego Sikorskiego pt. „Hotel Mariański”, która ukazała się w maju 2023 r.

Zobaczyłam tutaj hotel-dom. Hotel dziwny nieco, bo w formie wieży, z licznymi piętrami. Teraz już takich raczej się nie buduje. To stary, ogromny dom. W nim się wszystko „kręci”, jak w niejednym domu.

Każdy ma swój dom.

„Jaki ty masz?” – pyta Sikorski, zostawiając na końcu kilka pustych kartek. Tak, jakby chciał, by czytelnik sam dokończył swój dom. Ów koniec jednak wcale nie ma końca, przynajmniej w tradycyjnym rozumieniu. Sikorski-filozof żegna nas znakiem nieskończoności, a interpretację tego symbolu – w kontekście przeczytanej lektury pozostawia już odbiorcy.

Można pisać o domu w nieskończoność.

Piętra w hotelu Cezarego Sikorskiego są interesujące: czasem dostrzeżmy na nich kilku ciekawych ludzi, niekiedy zaś dochodzi do spotkania się różnych gatunków literackich, a więc różnorodność jest tutaj istotna. Coś się dzieje. Misz masz, a pośród ludzi występuje samotny bohater.

Identyfikuję się z tym tomem. Gdy czytałam kilka pierwszych wierszy, miałam wrażenie, jakbym czytała o domu z czasów PRLu. Domu z oknami, z małymi lufcikami. Wbrew pozorom to były dobre, stare przewiewne okna. Nie lękam się zajrzeć do środka budynku, mimo że może sprawiać wrażenie przytłaczającego. Nie boję jego wind, chociaż autor napisał o jednej, z której wychodzi wilk. Może to sen albo każdy z nas ma, bądź miał, w sobie nie raz wilka?

Zawsze podobały mi się oczy wilka. Błyszczące, jak ogień z ogniska; jego wycie pośród nocy – przerażające. To zwierzę z pasją. Pojawia się tu jako symbol, jest tajemniczym elementem architektury tej poezji.

Sikorski pozostawia czytelnikowi wiele otwartych drzwi. Dużo refleksji mi przychodzi. Tytułowy hotel może być traktowany jako dom taki zewnętrzny, który każdy widzi, przechodzi obok i może wejść. Ale to też dom metaforyczny –jaki nosimy w środku, nie zawsze dla każdego otwarty, niewidoczny. Wszystko zależy od właściciela, co w takim domu się zadzieje i jakiego rodzaju wystrój wybierze.

W wierszach Cezarego Sikorskiego podmiot jest milczący – dookreśla go cisza. Czyżby to był jego pancerz? A może już nic mu nie pozostaje, tylko milczenie? Przewija się też intrygująca postać –nieboszczyk. Człowiek, który umierał, bądź tu i teraz jest umarły.

Na piętrze sto trzynastym znajduje się kasyno. Można wiele stracić i przegrać, jak to bywa w kasynie. I na tym piętrze również pojawia się osoba zmarłego. Wilk wybiega z windy. I poezja się miesza z prozą. Życie zawsze można przegrać. A czy można wygrać?

Każdy wiersz jest określony zamiast tytułu liczbą pierwszą. Takie liczby nie dzielą się. To też daje do myślenia. Są w tym domu sytuacje, pomieszczenia bez wyjścia, nierozwiązywalne. Być może przez tę hermetyczność trudno wyjść, wyzwolić się temu, który tam się znalazł.

Ilustracji jest niewiele, dlatego można bardziej skupić się na treści. Ciemność miesza się ze światłem, jak sacrum z profanum. Przewijają się wspomniany umarły, ale i niewyraźne twarze. Atmosfera jest duszna i przytłaczająca.

Ta książka przypomina mi egzotyką, mrocznością i tajemnicą filmy Davida Lyncha.

Tytuł – „Hotel Mariański” – wyobrażam sobie, jakby autor próbował do czytelnika powiedzieć: „Spójrz na mój hotel. Tam w głębi, na dnie, wewnątrz, tętni życie”.

I o co tutaj chodzi? Jakie życie? Jakie tętno? Zajrzyj w głąb siebie, czytelniku – Sikorski nam to przede wszystkim chce powiedzieć. Wewnątrz – to sedno istnienia. Czy chcesz żyć pełnią? – autor pyta, czy wolisz pływać po powierzchni, żyć na pokaz? Życie na powierzchni może jest i lżejsze, łatwiej czasem oddychać, ale też można na takiej powierzchni szybko się pośliznąć.

Człowiek od zarania dziejów zmaga się ze sobą. Wszystko kosztuje: płacimy cenę za nasze hobby, pasje. Tracimy nierzadko zdrowie, ale to jednostki popychają do przodu machinę, jaką jest państwo. Czy żyjesz by przeżyć (tzn. by tylko spać, jeść, wydalać)? – zadaję sobie to pytanie po przeczytaniu tychże wierszy. Po co żyję? Jak znaleźć pełnię, sens? A może jestem tutaj, by dokonać samookreślenia?

Na końcu książki mamy niezapisane kartki z tytułami – z kolejnymi liczbami pierwszymi: 137., 139., 149., 151. To są liczby z tych jaśniejszych pięter z książki. Między nimi zobaczyłam cyfrę: 2.

Cyfra dwa oznacza pomoc i wsparcie. W Biblii na dwóch kamiennych tablicach były zapisane przykazania. By uwiarygodnić to wydarzenia potrzebowano dwóch osób. Jezus zawsze wysyłał dwóch uczniów, by jeden mógł liczyć na pomoc bliźniego. Czy Cezary Sikorski chce nam przekazać, przez tę symboliczną cyfrę, że człowiek nie powinien być, i tak naprawdę nie jest, samotny w tym świecie? Że może liczyć na drugiego?

Kiedy może liczyć?

Najbardziej moim zdaniem, gdy ma spokój, jest szczęśliwy, kocha siebie. To człowiek bez wyrw z wewnętrznym przyjacielem. Ale dom Cezarego jest dziurawy, smutny nieszczęśliwy dom.

Świat, o którym bohater opowiada, to przestrzeń, w jakiej łatwo się pogubić. I w hotelu, przechodząc do kolejnych pomieszczeń, podmiot szuka odnalezienia (odpowiedniej drogi), podpatrując innych oraz obserwując siebie. Jest pośród innych, a mimo to czuje się bardzo samotny.

Autor pisze, że nie ma wskazówek, jak siebie odnaleźć i dobrego wyjścia też nie ma. W zamian za to zagwarantowane mamy borykanie się ze sobą i z otoczeniem.

Ciemne miejsca, gdzie słabo widać, to parzyste numery pokoi, położone niżej. W tym mroku przewija się wielu nieznanych ludzi o niewyraźnych twarzach. Oni chodzą bez celu i bez głębszego sensu, a mimo to drugi człowiek może – wbrew pozorom – się tam odnaleźć. Na dnie, w głębinach, w ciemności, więc czy te liczby parzyste są w rzeczywistości takie zacienione, że na nic innego nie pozwalają jak tylko błądzenie? Nie sądzę.

Hotel jest ogromny, daje wiele szans, ale człowiek nie umie z nich skorzystać i próbuje uciekać. Są to nieudane dezercje, bo i tak wraca się w to samo miejsce.

Peel z książki C. Sikorskiego jest zagubiony. Niestety, dużo ludzi tak ma. Panuje brak porozumienia i zrozumienia.

Co nam dają zostawione puste kartki na końcu książki? Ja sobie odpowiedziałam. Pomiędzy nimi zobaczyłam cyfrę dwa. Więc nadzieja nie gaśnie! Można wyjść z mrocznego piętra, ciemnego tunelu tak, jakby na ich końcu stał drugi człowiek z pomocną dłonią.

Bohater próbuje się odnaleźć, ale czy uda mu się osiągnąć spokój, spełnienie, a może nawet samopoznanie? Określenie własnej tożsamości? Brian Tracy udowadnia w swoich książkach, że możliwy jest spokój. Potrzebne do tego jest spełnienie na trzech poziomach. Pierwsza płaszczyzna to zadowolenie na poziomie kariery zawodowej. Druga – udane życie prywatne i trzecia kategoria to satysfakcja na polu zainteresowań.

Podoba mi się jeszcze to, że C. Sikorski tak opisuje swojego bohatera, by czytelnik sam wychwycił na czym ten świat w „Hotelu Mariańskim” jest zbudowany. Autor daje nam dużo wolności, mnoży możliwości.

Może dziś jestem inna. Ten dom jest jakby z mojej przeszłości – smutny, a ludzie w nim mieszkający byli też zagubieni. Jedynie wilk mnie mocno intryguje w tej książce. A skąd winda? Może to otwór, przez który można wejść do tego domu. Tylko co/kto wchodzi? Tu mamy wilka, jakby z bliskiej i dalszej przyszłości. Dlaczego akurat autor wprowadził do tej książki to zwierzę? I w dodatku się go nie boję? Może jestem nieco zaskoczona, ale nie przestraszyłam się.

Powtórzę – to jest dom, którego się nie boję. Jego zakamarki i tajemnice są mi bliskie. Jeśli człowiek już coś pozna, oswoi lęki, łatwiej doceni jaśniejsze strony życia.

Aż chce mi się zapytać bohatera: Kochasz siebie? Jeśli tak, nie obawiaj się. Takim jesteś, jaki twój dom, który stworzyłeś i takim bądź. Bądź sobą: ze swoimi lękami, niepewnością, zagubieniem. Może to minie, a może nie. Nie jesteś tytanem. Ale zawsze można coś wypracować, wprowadzić w siebie wilka – zwierzę z pasją, i ulepszać świat wokół, a przede wszystkim zmieniać siebie.

Człowiek wciąż się wspina i szuka, odnajduje, konfrontuje, gubi, jest przestawiany i idzie dalej. Życie trwa w wędrówce. Czas się nie zatrzymuje.

Czego mnie do tej pory nauczyła książka Sikorskiego? Że spokój jest najważniejszy. Bohater tomu to wrażliwa jednostka, dobry obserwator życia, a jednak się gubi. Czy chcę być taka jak on? I tak, i nie.

Ciągle coś w życiu odkrywam. Ciągle się uczę siebie. Po co?

Spieszę się, by dotrzeć do prawd, których nie zdążyli mi przekazać bliscy. Rozmawiam z książkami i ich bohaterami, by poznać siebie. Identyfikować się z daną postacią lub odcinać od jego tez.

Każdy, kto czyta, tak ma. Może nic odkrywczego nie napisałam, ale książka Sikorskiego to bardzo udana pozycja i choć autor nie uciekł w niej totalnie przed dosłownością, to i tak bardzo mi się podoba. Poeta umożliwił mi wejście z bohaterem w dialog, a to bardzo dużo.

Dobra, ciekawa rzecz. Zapraszam na piętra hotelu Cezarego Sikorskiego.


zygpru1948 2023.06.10; 01:52:17
Komentowany wiersz: W ciszeniu za gałązkami leszczyny
Paweł Krupka – Pośmiertne wydanie zbioru wierszy Juozapasa Kardelisa

30 maja 2023

https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2023/05/kiedy-niebo-zakwita-212x300.jpg



W październiku 2021 roku opublikowałem pośmiertne wspomnienie zacnego litewskiego kolegi po piórze, Juozapasa Kardelisa. Pisałem wówczas z żalem, że ten związany blisko z Polską i jej kulturą pisarz nie doczekał polskiego wydania swego zbioru poezji pt. Kiedy niebo zakwita, w polsko-litewskiej serii wydawniczej Ścieżkami wileńskiego słowa, publikowanej przez Stowarzyszenie Literatów Polskich na Litwie. Panująca wówczas pandemia i trwałe trudności dla promocji kultury, które wywołała, sprawiły, że zbiór ukazał się z dwuletnim opóźnieniem. Przekładu wierszy autora dokonała zaprzyjaźniona z nim polska artystka z Wilna Alina Lassota, której zbiór wierszy Weźmy na pamiątkę deszcz, przedstawiony w poprzednim numerze dwutygodnika, ukazał się równolegle w tej samej dwujęzycznej serii.

We wspomnianym wyżej artykule wskazałem, że Juozapas Kardelis, z zawodu inżynier, z zamiłowania zaś humanista i artysta, uosabiał postawę, światopogląd i wartości charakterystyczne dla starszego pokolenia litewskiej inteligencji, dzięki którym Litwini zdołali pod ciężką radziecką okupacją zachować w pełni swą narodową tożsamość oraz bogactwo kultury. Jego poezja jest głęboko osadzona na dwóch filarach: kulcie ojczystej ziemi i przyrody oraz głębokiej wierze chrześcijańskiej. Te elementy przenikają praktycznie całą twórczość literacką Kardelisa seniora i stanowiły także cenne źródło inspiracji poetyckiej jego syna Naglisa, profesora filozofii starogreckiej Uniwersytetu Wileńskiego, którego twórczość była także prezentowana przed dwoma laty na łamach naszego dwutygodnika.

Zbiór Kiedy niebo zakwita zawiera 16 krótkich utworów i końcowy długi poemat, stanowiące przekrój twórczości Kardelisa od najmłodszych lat do późnej starości. Opatrzone przez autora datami, wiersze są świadectwem jego rozwoju literackiego; drogi, którą poeta kroczył pewnie i konsekwentnie, trzymając się ugruntowanych od młodości ideałów oraz zawierzając swe pióro utrwalonej od dziecka na całe życie wrażliwości estetycznej. Głębokie przywiązanie do przyrody i szczera, autentyczna wiara religijna, daleka od ideologii i demonstracyjnej dewocji, ukształtowały naturalistyczną poetykę Kardelisa, w której zachwyt nad światem stworzonym przez Boga, którego ludzie nie zdążyli do końca zniszczyć, łączy się ze współczuciem dla ofiar bolszewickiego barbarzyństwa. Atmosferę wierszy Kardelisa pogłębiają dobrze dobrane obrazy litewskiej malarki polskiego pochodzenia Lilii Milto.

Prosta i oszczędna w środkach poezja Kardelisa nie stanowiła trudnego wyzwania dla tłumaczki, której własna poetyka jest dość pokrewna ekspresji zmarłego litewskiego kolegi. Dlatego przekłady Aliny Lassoty są udane i wierne oryginałom zarówno w warstwie semantycznej, jak i w strukturze formalnej oraz ilustracji plastyczno-dźwiękowej. Jako jej przykłady wybrałem poniżej utwory inne od tych, które towarzyszyły półtora roku temu pośmiertnemu wspomnieniu autora. Czytelników zachęcam do lektury całego zbioru, który jest dość reprezentatywny dla najstarszego pokolenia litewskich poetów.

Paweł Krupka


Nauczycielu muzyki, odezwij się

Pamięci nauczyciela muzyki

Zamilkł na wieki
Głos nauczyciela.
Cichą rozpaczą
Zapałała cała klasa.

Nad jeziorem ucichły
Skrzypce pasikonika.

…Nauczycielu, gdzie jesteś?
Gdzie ty jesteś? –
Wtórowało echo
Uczniowskie głosy
Przy jeziora Żezdro
Cichych brzegach…

… Odezwij się do nas
Odezwij się, –

Krzyczało echo
Głosami uczniów…

Czekista wyprowadził
Go z klasy na wieki –
W czasie lekcji,
Przerwał uczniom pieśń…

1963 09 01



Tęsknota i nadzieja na zesłaniu

Wiara,
Nadzieja
I Miłość
Hartowały
Serce Litwina.

Stał się On
Skałą niepokonaną
Nawet w Syberii –
W obcej nieludzkiej ziemi.

On wrócił
O zachodzie życia,
Twardszy
I silniejszy,
Zwyciężył straszny los.

1991 05 27



Mała jesień

Piękna i miła
Mieniąca się pozłacaną purpurą
Jesień –
Niczym bajka ciepła.

Gdy jabłonie pachną
Żółtymi, seledynowymi
I czerwonymi
Jabłkami.

Pasikonik jeszcze
Nie uciszył swego
smyczka w sadzie
I gra jeszcze zażarciej.

A ślimak
Wystawionymi różkami,
Wciąż cieszy się
Wilgocią.

Mądry pająk,
Co oplótł śliwkę,
Swoją pajęczyną, jeszcze
Podziwia złapaną i brzęczącą muchę.

1997 09 15



Nie wróci…

Nie wróci dzień,
Który przeminął,
Choć wołałbyś, przyzywał
Z całych sił.

Niemiłosierny i bezwzględny
Czas wszechświata
Niszczy i zabiera –
Wszystkich i każdego…

Dlatego radzę
Wszystkim i każdemu –
Wykorzystajmy chlubnie
Bogiem dany czas.

Weźmy z niego
Wszystko, co najdroższe,
By wstecz spojrzawszy,
Uciechą była przeszłość
I uśmiechem.

2012 02 17


Przełożyła Alina Lasso


zygpru1948 2023.06.09; 00:34:13
Komentowany wiersz: Rozwidnia się uczucie kobiety
Jan Skoumal – Uchwycić niezwykłość zwyczajności – o tomiku poetyckim „Z krajobrazów poety” Adama Miksa

30 maja 2023

https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2023/05/Z-krajobrazow-poety-211x300.jpg



Jak tego dokonać? Jak uchwycić codzienność i przybić ją piórem do kartki? Jak w sposób niezwykły opisać jej zwyczajność? Wreszcie, jak zmierzyć się z wynikającymi z niej przeszkodami i trudnościami? W swoim tomiku poetyckim Adam Miks stara się dać nam odpowiedzi na te pytania. Pokazuje nie tylko jak złapać przelatującą przed oczami chwilę, ale także jak cierpliwie wyłuskać ją ze skorupki i zamknąć w kilkunastu, a nieraz w kilku słowach. W często sprawnie skrojonych frazach autor kładzie przed nami mieniące się ciepłymi i chłodnymi barwami koraliki prób poetyckich, częściowo nanizawszy je na sznurek według własnego pomysłu, a częściowo zostawiając Czytelnikowi pole interpretacji luźno turlających się po stole impresji.

Gdy wstaje nowy dzień

Tak zaczyna się tomik i tak też zaczniemy my – od poranka, zaklętego w trzy wiersze. Jedyna chwila poezji w dniu, magiczna przestrzeń pnących się ku górze stosów talerzy jest tym, co codziennie otwiera przed nami kolejne etapy naszych żyć, zapraszając nas do szykowania śniadania. Opisana jako „samoobsługowa płaszczyzna stół-ściana” kuchnia jest miejscem prób uwolnienia świata – metaforycznego wejścia w kolejny dzień życia tak, by nie niewolić podległych nam sprzętów i wiszących na niebie obłoków – oraz samego siebie. Zarysowana w ten sposób perspektywa okaże się istotna na następnych stronach tomiku.

Rzeczywistość wielkiego miasta prowadzi nas ku przystankowi autobusowemu. Docieramy do niego z nogawkami podpisanymi zamaszyście przez rozbryzgane błoto, rozganiając swoim oddechem wirujące wokół płatki śniegu. Oczekując w myśli na wiosenne komunikaty słońca rozmawiamy ze znajomą twarzą, w meandrach flirtu snując opowieść o mandarynkach i pąkach drzew – lekka niejasność tego opisu sprawia, że Czytelnik zastanawia się, jakie jest źródło tych obrazów. Ekran telefonu? Reklama na przystanku? Wyobraźnia lub wspomnienia? Ostatecznie jednak wsiadamy w autobus o rozpostartych żaglach (warto tu podkreślić ciekawość i trafność tej metafory wielkomiejskiego pędu) i ruszamy dalej – w niezwykłość zwyczajnych krajobrazów.


zygpru1948 2023.06.09; 00:32:25
Komentowany wiersz: Rozwidnia się uczucie kobiety
Krajobrazy inwalidztwa

Podróż przez kolejne chwile dnia i ulotne impresje zawarte w tym tomiku – niektóre zbyt ulotne w swej opisowości, nieostre, momentami trudne do zrozumienia – prowadzi nas do ważnej refleksji, wyrażonej w dwuwierszu: „Nie przeżyliśmy jeszcze wszystkiego / co może przeżyć człowiek”. Sformułowanie to otwiera przed nami podcykl wierszy niejako krajobrazowych, opisanych właśnie jako krajobrazy człowieka. Tytuł z jednej strony sugeruje ogólność podjętej tematyki – wskazuje, że poniższe słowa dotyczyć mogą każdego człowieka, każdego z nas – zaś z drugiej, w powiązaniu z tytułem tomiku Z krajobrazów poety nakierowuje nas bezpośrednio na postać autora wierszy.

Tu znów natrafiamy na poranek, a także na opis całego dnia. Dnia człowieka, wahającego się przed wejściem do windy, świadomego, że czas płynie bez i pomimo niego, rozumiejącego konieczność podążania z jego nurtem i nie poddawania się, a wreszcie – ukrywającego swoją niepełnosprawność w zapadającej co wieczór ciemności. Nie jest to bynajmniej kryjówka, do której zdaje się on nieustannie dążyć i która jawi się mu jako wybawienie. To tylko krótki moment między podróżami w życie, pełnymi przechodniów, ze zdziwieniem spoglądających na spastyczne dłonie, i najśmielszych marzeń o zdobyciu choćby Kopca Kościuszki.

Zza ogólnej refleksji wyłania się więc przypadek samego autora – osoby z niepełnosprawnością, swoją mobilność odnajdującej w poezji, a w podróż wyruszającej jedynie wraz z bohaterami czytanych książek. Konkluzją jest tu zaś – jak wskazała także Marzena Biernat w Posłowiu do tomiku – ukryta między wierszami sugestia, iż niepełnosprawność dotyczyć może wszystkich ludzi, także tych w pełni sił: w swojej sprawności nie potrafiących dostrzec wartości wiedzionych przez nich żyć. Człowiek z niepełnosprawnością jest zaś niepełny tylko przez chwilę – gdy upadnie, straci pewność, zachwieje się. Kiedy ta chwila minie, wraca zrozumienie dla wartości życia i sprawność ciała oraz duszy ludzkiej. Adam Miks uczy nas tej refleksji.

Mozaika z perspektywy przystanku autobusowego

Przystanek autobusowy, do którego zmierzaliśmy w początkowych wierszach tomiku, w ostatnim z Krajobrazów… (poświęconym, jak wskazuje autor, pamięci znakomitego pisarza Marka Hłaski) staje się punktem obserwacyjnym i wyjściowym. Bliskość parku, hotelu czy osiedla, unurzana w upalnej temperaturze, zamyka nas w klaustrofobicznej klatce wielkiego miasta – pozwala nam spojrzeć na nie niejako z perspektywy autora. Za tą ciasną, wielkomiejską klatką ujrzeć jednak możemy całą mozaikę impresji twórczych – wielość wierszy, składających się na tomik. Doświadczyć możemy ciekawej, skrywającej wiele znaczeń gry słów w wierszu Poeta i filozof, możemy znaleźć się „obok w nad za / i poza / wierszem” zgłębiając Strukturę, a wreszcie runąć i zanurzyć się w tajemniczym fiolecie, po którym wędruje autor, szukając akantu życia lub zatańczyć z nieznajomą kobietą na oliwkowej zieleni (wiersze Fiolet, Akant życia i Tańczy). Niektóre z tych impresji nie do końca przekonują Czytelnika – przykładowo, wspomnienie spotkanej kobiety w Krajobrazie cukierni zdaje się być nieco nieostre, a niektórym mogłoby wydać się nawet niestosowne. Tu jednak w grę wchodzi licentia poetica autora i prawo do uchwycenia swym piórem tego, co uzna on za najważniejsze w otaczającej go rzeczywistości – rosnącej w niezwykłość z każdym kolejnym wierszem.

Manifest wart lektury

Tak też można podsumować zawarty w tomiku Z krajobrazów poety wyimek dorobku poetyckiego Adama Miksa – jako dzieło warte przeczytania oraz odczytania na wiele sposobów. Cechuje się ono zarówno swoistym uzewnętrznieniem – ukazaniem całemu światu losu i przemyśleń utalentowanego poety, wiodącego żywot człowieka z niepełnosprawnością – jak i pamiętnikarstwem: śmiało bowiem można traktować ten tomik jako pamiętnik, a raczej dziennik sprawnego obserwatora, widzącego świat w innych kolorach i tymi kolorami próbującego malować przed nami niezwykłe w swej zwyczajności obrazy.

Jan Skoumal


O autorze tomiku:

Adam Miks – urodził się w Warszawie, 27 lipca 1967 roku. Absolwent Policealnego Studium Informatyki, Archiwistyki i Księgarstwa. Pracował w zawodzie bibliotekarza w szkole integracyjnej. Miłośnik książek, najbardziej tomików poezji i powieści biograficznych bądź czystych formalnie biografii. Recenzent portalu Sztukater. Autor czytelniczego kanału na portalu YouTube „Czytaczki Adama” (https://www.youtube.com/@czytaczkiadama). Założył blog literacki na portalu Nakanapie.pl (przykładowy spośród wpisów: https://nakanapie.pl/adam_miks/blog/pan-wiktor-opowiadanie). Jako poeta debiutował w latach dziewięćdziesiątych w antologii Pracowni Rękodzielniczej „Agis”. Publikował między innymi w „Akancie”, „Krzywym Kole Literatury”, „Helikopterze”. Uczestnik wielu konkursów, w tym Konkursu imienia Marii Konopnickiej zorganizowanego przez Staromiejski Dom Kultury, pod patronatem Ewy Nowackiej.

Zadebiutował tomikiem poezji pt. „Z krajobrazów poety” (https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4872295/z-krajobrazow-poety) , wydanym w roku 2017 przez Warszawską Firmę Wydawniczą. Członek Ogólnopolskiej Grupy Literycznej „Na krechę” oraz grupy „Peron Literacki” Biblioteki Kraków.


zygpru1948 2023.06.08; 00:16:25
Komentowany wiersz: Gdzieś w Szkocji w górach
Stefan Jurkowski – Zaufać słowu poezji

30 maja 2023

https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2023/05/czytam-z-ust-natury-209x300.jpg


Poezja Borysa Russki to zjawisko zdumiewające. Choć poeta jest autorem dwudziestu trzech zbiorów wierszy i aforyzmów, to każdy tom jest odrębną propozycją artystyczną. Nie powtarzają się motywy, przesłania, inna jest kompozycja i stylistyka wierszy. Jedno, co łączy utwory pisane na przestrzeni wielu lat, to zachwyt światem, odkrywanie coraz to nowych stron obserwowanej rzeczywistości, niemal młodzieńcze zadziwienie całym bogactwem życie. Borys Russko, mający już 94 lata, zwykł mówić: „nie jestem stary, jestem sędziwy”. Poczucie humoru, dystans do siebie samego i własnej twórczości to cecha zakodowana w osobowości poety. Cecha ta znajduje dokładne odzwierciedlenie w jego poezji.
Trzeba też zwrócić uwagę na bogactwo tematyczne całego dorobku autora „Podarowanej niepowtarzalności”. Ten tytuł tomu, wydanego w roku ubiegłym, świetnie charakteryzuje dokonania poetyckie Borysa Russki. Przecież od początku świata poeci mówią o tym samym. Zmienia się tylko język, poszerza percepcja, modyfikuje się zakres obserwacji. A więc sztuka polega na tym, aby – buszując w znanych terenach – odkrywać coś nowego, na wskroś własnego.


zygpru1948 2023.06.08; 00:15:01
Komentowany wiersz: Gdzieś w Szkocji w górach
W najnowszym tomie „Czytam z ust natury” nie znajdziemy powtarzalności, swoistych powrotów do motywów dawniejszych, choćby do Puszczy Białowieskiej, które to motywy bywały bardzo istotnymi elementami jego wierszy. Bo nie są to – podkreślmy – powroty w potocznym znaczeniu. Wszystko się tutaj zmienia, „odtwarza” na nowo. Puszcza, natura, tak właśnie istotne dla dawniejszych wierszy, pojawiają się i teraz ale w czasie teraźniejszym. Właściwie są ustawicznie odkrywane.
Świat przyrody oglądają już inne oczy, mające szerszą perspektywę. Poeta z każdym wierszem, już nie mówiąc, że z każdym tomem, zmienia i udoskonala swoje widzenie świata. A więc puszcza konkretna, ale tutaj zuniwersalizowana Puszcza Białowieska z dawnych wierszy, w obecnym tomie już nie jest tą samą puszczą. Widzi ją dziś poeta w poprzez pryzmat innych doświadczeń, zauważeń, tęsknot; wciąż odnajduje w niej swoisty azyl, ale taki, który pasuje do dzisiejszego dnia i stanu świadomości..
Podmiot liryczny przebywał często również w świecie kosmosu (w przypadku poezji Russki należałoby pisać dużą literą Kosmosu), fizyki; w świecie tachionów, hipotetycznych cząsteczek poruszających się z tak niewiarygodną prędkością, że przybywają do nas z przyszłości, wyprzedając nasz ziemski czas. A w tomiku „Czytam z ust natury” konsekwentnie odkrywa – poza walorami czysto estetycznymi – tajemnicę bytu najbliżej otaczającego świata.
Poeta nie zatrzymuje się na samej, empirycznie „doznawanej” powierzchni. Wszystko, co istnieje posiada według niego jakieś „drugie dno”; jakąś niepochwytną tajemnicę, do której można zbliżyć się wyłącznie intuicyjnie. Potrzeba tutaj doświadczenia życiowego, ale przede wszystkim poetyckiego. Panowanie nad słowem, operowanie znaczeniami pełnią tutaj niebagatelną funkcję. Wiersz musi być komunikatywny, ale zarazem niedosłowny. Ulotny, ale posiadający ciężar gatunkowy. Powinien odwoływać się do wyobraźni, tworzyć światy istniejące poza werbalnym opisem. Taka jest też poezja zawarta w opisywanym tomie. Dobrym przykładem niechaj będzie wiersz „Ty”:

Rozkwitłaś
niezapominajką
na łące życia
tak błękitnie,
że niebo
zazdrości

Zwróćmy uwagę na trzy ostatnie wersy cytowanego utworu, które nadają mistyczną głębię tej lirycznej notatce. Oto niebo zazdrości łące błękitu. Ale też nie jest to tylko zwykła łąka. To przestrzeń życia, tajemnicza esencja istnienia. W dodatku wzbudzająca osobliwą zazdrość nieba, symbolu nieprzemijającego szczęścia. Wystarczyło tutaj poecie dziesięć słów, aby otwarł się w wierszu niezmierzony, bezkresny kosmos.
Ów kosmos istnieje tutaj w osobliwych ”przestrzeniach międzysłownych”. Komunikat poetycki aktywnie uruchamia wyobraźnię, kreuje świat pozornie niewidoczny, nieopisany. A jednak – paradoksalnie – pełen dających się pojąć znaczeń. Tutaj autor pokazuje, czym może być poezja: nie tyle potoczną narracją, co błyskiem wynikającym ze zderzenia słów i obrazów –

Na słonecznym splocie puszczy,
wśród dębów
milknie czas
i przestrzeń odpływa.
Tylko światło,
jasność bezbrzeżna
we mnie
i obok mnie.

(Na słonecznym splocie puszczy)


zygpru1948 2023.06.08; 00:14:26
Komentowany wiersz: Gdzieś w Szkocji w górach
To swoiste, bardzo oryginalne, metafizyczne „przemienienie” podmiotu lirycznego. Wystarczy znowu kilka słów odpowiednio zestawionych, jakiś sygnał, i oto uruchamia się cała bogata sytuacja wyobrażeniowa. Ale przecież i filozoficzna. Wiersz ten wystarcza za cały rozbudowany hymn na cześć natury otaczającej nas ale przede wszystkim stale egzystującej w nas wszystkich. Ten poetycki błysk mógłby wystarczyć za całe „ekologiczne” traktaty, retoryczne przekonywania o tym, że stanowimy z naturą nierozerwalną jedność.
Tutaj ogniskuje się w całej pełni apel Juliana Przybosia „najmniej słów”. Obu poetów różni wiele. Poezja Borysa Russki wydaje się bardziej emocjonalna, spontaniczna, podczas gdy wiersze Przybosia mają najczęściej charakter długo przemyślanych, by nie rzec: wymyślonych konstrukcji. Jak wiadomo, poezja jest wieloraka, nie można patrzeć na nią w sposób schematyczny, jednorodny; oczekiwać od niej takiego samego języka, kompozycji, przesłania. Dobrym kluczem do wierszy autora „Ścieżkami sobie tylko znanymi” (tytuł tego tomu również świetnie oddaje charakter i klimaty jego poezji) jest utwór „Nietknięte rozumem”:

Zobaczyć pejzaże
nietknięte
rozumem

i zaufać
słowu
poezji

Ta wiara w poetyckie słowo jest bardzo tutaj charakterystyczna. W wierszu „Słowo” autor powiada:


Wstańcie
z Ciszy
do Życia.
Stało się.

Zwróćmy uwagę, że to utwór przytoczony w całości. A więc mamy dobitny, praktyczny przykład jak niewiele potrzeba werbalnych komunikatów, by uzyskać filozoficzną głębię.
Russko ma niebywałą zdolność czynienia pojęciowych skrótów, posługiwania się zjawiskami jak najbardziej „zwykłymi”, które służą mu do budowania głębszych refleksji. Oto w utworze „Wierność” czytamy: Liźnięcie/ to pocałunek/ płynący/ z psiego serca. Zdanie pozornie proste, ale jakże poetycko trafne. Tylko pies potrafi być wierny bez granic, bez pytań. Bezwarunkowo, co rzadko się spotyka u ludzi.
Potoczne spostrzeżenia zamieniają się w dynamiczne obrazy, jak w wierszu „Sen puszczy”: Dęby pną się/ do słońca/ w radosnym wyścigu. Poprzez prostotę, wiersz zyskuje na ekspresji. Ów radosny wyścig staje się autentycznym motywem życia, motorem wszelkiego działania tak w naturze, jak i w całym świecie. Albo stwierdzenie: Aromat puszczy/ w malinie. Tak oto Borys Russko, wychodząc od konkretu w stronę uogólnień, z powodzeniem operuje, czy może lepiej: manipuluje słowami ustawiając je w coraz to innych, nowych semantycznych kontekstach.
Jednocześnie każdy wiersz Borysa Russki ma w pewnym sensie charakter mistyczny. Poetycka refleksja, inspirowana obserwacją świata, sięga dalej i głębiej niż tylko do tego, co się potocznie daje zauważać. Prowadzi do ukrytej, niedosłownej rzeczywistości, do tego, co ukryte jest przed ludzkimi oczami. A tym jest rzeczywistość Absolutu, idei, tajemnicy istnienia, niepoznawalności naszego indywidualnego i zbiorowego losu, wreszcie zaufania; zaufania matematycznej logice naszego świata oraz całego Kosmosu.
W tej poezji nie ma – jak się rzekło – zbędnej retoryki. Jest obraz, są słowa, które jakby „same” – stojąc obok siebie – tworzyły wiersz. I na tym polega istota uniwersalnej twórczości Borysa Russki, który w wierszu „Na słonecznym splocie puszczy” wyznaje wprost:

Tylko światło,
jasność bezbrzeżna
we mnie
i obok mnie.


Stefan Jurkowski

Borys Russko: „Czytam z ust natury”. Komo-Art 2023, s.72. Posłowie Waldemar Smaszcz. ISBN 978-83-67753-00-5


zygpru1948 2023.06.07; 00:13:11
Komentowany wiersz: Kobieta w niebieskiej sukience
Zdzisław Antolski – MINIATURY

30 maja 2023

Trepki

Po położeniu się do łóżka miałem bardzo spoconą potylicę. Po prostu była mokra. Dopiero dużo później, jak dorosłem, dowiedziałem się, że to oznaka braku Witaminy D. Widocznie nadal miałem braki w tej kluczowej dla mnie witaminie., ale wówczas ja się na tym nie znałem. Od mojej spoconej głowy poduszka stawała się mokra i musiałem ją przerzucać. I tak do rana.

Do tego miałem zimne, wręcz lodowate, stopy i dlatego nie mogłem zasnąć, nim się one nie rozgrzały dostatecznie. A wszystko przez to, że mama kazała mi chodzić po domu w trepkach. A u nas, zwłaszcza przy podłodze, było zimno. Bałem się mamie to powiedzieć, bo znów będą krzyki, wrzaski i omdlenia, a na końcu: – Dajcie mi spokój.

Ojciec zimą spał w gaciach i skarpetach, a ja w krótkich spodenkach i bez skarpet.

Moi szkolni koledzy chodzili cały dzień w solidnych trzewikach, czy to na dworze. Czy w domu. Nie zmieniali obuwia i im nogi nie marzły. Wkładałem stopę swojej lewej nogi pod prawe kolano, a następnie czyniłem to samo z drugą nogą, tylko na odwrót, żeby złapać trochę ciepła i rozgrzać skostniałe członki.

Nie mogłem zasnąć.



Pragnienie

Pojechaliśmy z ojcem do cioci, mieszkającej w Kielcach. Mieszkała w starej kamienicy koło kościoła świętego Krzyża. Do ustępu wychodziło się na zewnątrz domu. Domownicy, to znaczy ciocia i jej dwie córki, myli się na miednicy i w metalowej wannie, zupełnie tak samo, jak my. na wsi. Ale wodę mieli na podwórku. Leciała z wysokiego, metalowego kranu. My w Pełczyskach musieliśmy iść po wodę na wieś, a potem wdrapywać się ostro pod górę kościelną. Czasami można było nabrać wody ze studni proboszcza, ale innym razem brama w murze otaczającym plebanię była zamknięta na kłodkę.

Plebania była bardzo stara, zapadała się w ziemię, a mur wokół niej pamiętał czasy Napoleona, co można było przeczytać na wyrytej dacie. Mama prosiła chłopaków o przyniesienie wody. We dwóch nieśli wiaderko na kiju.

Kiedy graliśmy w piłkę i chłopaki prosili o wodę, nie mogłem im odmówić, przecież to oni taskali ją pod górę. Otwierałem ganek i patrzyłem jak piją prosto z wiader, klęcząc nad nimi, bez żadnej szklanki czy kubka, bo po co? Rodzicom o tym nie mówiłem, bo przecież i tak przegotowywaliśmy wodę.

Długo łaziłem z ojcem po mieście w poszukiwaniu butów dla mnie. Zjedliśmy coś w barze mlecznym. Wracaliśmy do domu pekaesem. W środku autobusu było gorąco i śmierdziały strasznie spaliny. Ojciec oglądał mojw norw. Buty, Coraz bardziej chciało mi się pić. Ojciec mówił, że nie może dać mi pić bo mama zakazała. Chodziło o to, żebym nie zachorował na migdałki, co zdarzało mi się bardzo często. Po kilku godzinach jazdy, wysiedliśmy w Niegosławicach i szliśmy do Złotej, Pić chciało mi się coraz bardziej. Czułem, że dłużej nie wytrzymam, chyba zemdleję. Ojciec pocieszał mnie, ze w Złotej jest sklep, gdzie kupi mi oranżadę. Ale sklep był zamknięty. Namawiałem go, żeby poszedł do jakiejś chałupy i poprosił o kubek wody ze studni. Ale w pierwszym domu na jego pukanie nikt nie otworzył drzwi. Zdenerwowany ojciec dalej już nie próbował.

Zapadł zmierzch. Szliśmy drogą w stronę Pełczysk, jeszcze cztery kilometry. I wówczas stało się coś bardzo dziwnego, co mnie przeraziło. Nagle przestało mi się chcieć pić. Zakręciło mi się w głowie i musiałem trzymać się rękawa marynarki ojca, żeby iść równo i nie upaść.

W domu mama zalała mi wrzątkiem herbatę, ale nie mogłem dotknąć wargami szklanki, tak była gorąca. Zanim herbata wystygła, zasnąłem.
Matka zamordowanej

W Pełczyskach, co niedzielę przed sumą słyszałem straszne krzyki, zawodzenia i płacz starszej kobiety. Była to matka dziewczyny zamordowanej zaraz po wojnie przez swojego męża, który przed milicjantami udawał, że zostali napadnięci przez bandytów.

Był krótko w więzieniu, bo podobno wykupiła go rodzina z Ameryki. Dostał niewielki wyrok, w porównaniu do dokonanej zbrodni Nie pamiętam, ale jakieś pięć lat. Ożenił się ponownie i miał śliczną córeczkę. Mieszkał tuż przy drodze, dlatego widywałem ich prawie codziennie.

Matka zamordowanej postawiła córce na cmentarzu nagrobek z napisem, że: „Tu leży zamordowana przez męża…”.

A kiedy co niedzielę szła na sumę i na cmentarz, zatrzymywała się przy domu mordercy i krzyczała na całą wieś swoją krzywdę i rozpacz.


zygpru1948 2023.06.06; 00:44:42
Komentowany wiersz: Psalm erotyczny do kobiety
Pisarze i ich związek w II RP

Niewielka książeczka Grzegorza Wiśniewskiego o „Związku Zawodowym Literatów Polskich w latach 1918-1939”, wydana nakładem Związku Literatów Polskich, tylko na pierwszy rzut oka może wydać się oschłym, księgowym rejestrem faktów, dat i nazwisk związanych z działalnością pierwszego w historii literatury polskiej związku pisarzy, instytucji mającej za zadanie integrację środowiska i ochronę jego interesów. W rzeczywistości Grzegorz Wiśniewski dokonał prawdziwej sztuki – w zwięzłym, zaledwie 28-stronicowym tekście, uzupełnionym o kilkanaście stron ilustracji fotograficznych, potrafił pokazać zarówno ogrom faktów jak i aurę tamtego czasu. Przytaczane przez autora procenty, liczby, przemawiają do wyobraźni. Pokazują, czym była Polska gospodarczo, cywilizacyjnie i społecznie w roku powstania ZZLP. Na ciekawy passus natrafiamy już na początku, gdy autor wspomina o politycznej strukturze prasy i wykazuje, że wolność słowa w owej tak wychwalanej przez prawicę II Rzeczypospolitej była nader ograniczona. Ot taki n.p. PPS-owski „Robotnik”, pismo legendarne, współzałożone i redagowane swego czasu przez Józefa Piłsudskiego wcale nie działało tak swobodnie jak mogłoby się wydawać, bo w latach rządów marszałka (1926-1935) aż 500 razy było konfiskowane. Uderza informacja o miażdżącej przewadze prasy prawicowej i sanacyjnej (w sumie 234 tytuły o łącznym nakładzie ponad miliona egzemplarzy) wobec 21 tytułów lewicowych o łącznym nakładzie 97 tysięcy egzemplarzy. Wiśniewski uzmysławia z jak wielkimi nazwiskami, od Stefana Żeromskiego do Marii Dąbrowskiej wkraczała literatura polska w niepodległość w roku 1918. Przywołuje też przemawiający do wyobraźni fakt, że gdy w dniach 12-14 maja 1920 roku obradował Wszechdzielnicowy Zjazd Literatów Polskich w ratuszu przy placu Teatralnym w Warszawie, na froncie wojny polsko-bolszewickiej ważyły się losy Polski. Wiśniewski uzmysławia też, jak bardzo po macoszemu traktowała kulturę odrodzona władza polska, skoro nawet nie utworzyła ministerstwa kultury i sztuki, a jedynie departament w ministerstwie wyznań religijnych, a pierwszą siedzibę warszawskiego oddziału ZZLP stanowił ciemny, nieogrzewany pokoik przy ulicy Brackiej. Wiśniewski pokazuje jak ZZLP towarzyszył kolejnym etapom międzywojennego dwudziestolecia i jakie „przywileje” mieli członkowie Związku (n.p. zniżki na bilety do kin czy teatrów czy na opłaty telefoniczne, jak i zwolnienie z opłaty klimatycznej w Zakopanem). Arcycenne są informacje o strukturze społecznej środowiska literackiego (n.p. statusu wykształcenia – wykształceniem wyższym legitymowało się 48 procent ankietowanych członków), jak i o dochodach z pracy literackiej (statystyczne ryczałtowe wynagrodzenie z publikację książki wynosiło około tysiąca złotych). Takich i tym podobnych informacji jest w książeczce Wiśniewskiego znacznie więcej, a wzbogacona jest ona o pakiet fotografii z epoki i listy członków oraz o bibliografię tytułów z szeroko rozumianego zakresu tematycznego. Bardzo cenna publikacja.

Grzegorz Wiśniewski – „Związek Zawodowy Literatów Polskich w latach 1920-1939”, Związek Literatów Polskich 2023, str. 60, ISBN 978-83-942741-9-1


zygpru1948 2023.06.05; 00:43:23
Komentowany wiersz: Idziemy po bursztyn
Byłem w tej księgarni, okna i drzwi na zielono - jak mieszkałem w Wiedniu, odwiedziłem raz Paryż.


zygpru1948 2023.06.05; 00:39:31
Komentowany wiersz: Idziemy po bursztyn
Strumień świadomości w piekle

Ani z Zofią Romanowiczową ani z jej pisarstwem nie miałem nigdy żadnego bezpośredniego kontaktu. Spotkałem natomiast jej męża, Kazimiera Romanowicza, a było to 3 września 1981 roku w prowadzonej przez niego (wraz z żoną) na Wyspie Świętego Ludwika w Paryżu polskiej księgarni „Libella” (istniała d 1993 roku). Oboje w czasie wojny znaleźli się na emigracji na Zachodzie, choć Romanowiczowa działała wcześniej w kraju w konspiracji, a następnie przeszła piekło obozu koncentracyjnego Ravensbrück. Na emigracji w Paryżu oddali się działalności na niwie kultury. Urodzona w roku 1922 Zofia Romanowiczowa zajęła się na emigracji pisarstwem i napisała trzynaście powieści, które przyniosły jej wysoką pozycję w tej dziedzinie, a zajmowała się też działalnością przekładową i publicystyczną. Poruszała się zarówno w tematyce francuskiej (była absolwentką romanistyki na Sorbonie), jak i polskiej, a nadto bardzo zadomowiła się w ukochanej Burgundii. Dzięki kontaktom z krajem w okresie PRL (po 1956 roku) Romanowiczowej udało się wydać tu (w 1958 roku, nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego) powieść „Baśka i Barbara”, pierwszą powieść emigracyjną wydaną w PRL. W 1961 roku udało jej się wydać w kraju, także nakładem PIW, „Przejście przez Morze Czerwone”. Warty uwagi jest pierwszy kontakt powieści w kraju, kontakt z cenzorem Głównego Urzędu Kontroli Prasy Publikacji i Widowisk i to on rozpoczyna nasze czytelnicze spotkanie z tą powieścią wydaną ponownie (2023) roku przez Państwowy Instytut Wydawniczy. Cenzor napisał w nocie datowanej 28 marca 1961 roku: „Autorka bezpośrednio nie podejmuje żadnej problematyki społeczno-politycznej. W szczególności nie dokonywuje analizy i ocen współczesnej społeczno-polit. Rzeczywistości. Książka napisana w sposób trudny (mam wrażenie, że przeciętny czytelnik nie zorientuje się, o co autorce chodzi). Nie stawiam przeszkód w zwolnieniu do druku”.

Zwrot o „przeciętnym czytelniku”, który „nie zorientuje się, o co autorce powieści chodzi” na pierwszy rzut okaz brzmi nieco nawet groteskowo, ale wbrew pozorom nie jest aż taki nonsensowny. „Przejście przez Morze Czerwone” jest bowiem utworem prozatorskim (nazwanie go powieścią nie byłoby w pełni trafne i adekwatne) odnoszącym się do obozowych doświadczeń autorki, dla której narratorka pełni rolę porte-parole. Jest rodzajem introspekcji jej stanów emocjonalnych na linii: narratorka, jej towarzyszka niedoli i zarazem obiekt uczuć Lucyna oraz mężczyzna związany z jedną z nich uczuciowo, a później jej mąż. Jest to introspekcja zawiła i trudna w rozszyfrowaniu z podwójnego powodu. Po pierwsze, psychologiczna problematyka uczuć i erotyki z zasady jest skomplikowana, po drugie, nakładają się na nią specyficzne czynniki wynikające z uczuć w uwarunkowaniach obozowych, braku wolności, izolacji i permanentnego śmiertelnego zagrożenia, w warunkach obozowego piekła. Dlatego morfologia uczuć i odczuć, procesów emocjonalnych i myślowych opisywanych przez narratorkę jest trudno do zrozumienia dla czytelnika postronnego, który nie ma za sobą takich doświadczeń. Między więźniami i więźniarkami wspólne doświadczenie wytworzyło nieprzenikalny dla innych, hermetyczny kod porozumienia. Ponadto, w „Przejściu przez Morze Czerwone” brak jest linearnej akcji, a tym bardziej fabuły. Jak napisał zacytowany w posłowiu przez Beatę Mrozek-Sowę Henryk Bereza, recenzent „Przejścia”, powieściową „treścią jest nie bieg wydarzeń, ale bieg ludzkich myśli”. Romanowicz posłużyła się „techniką strumienia świadomości”, a wypełniały go „prowadzona w pierwszej osobie narracja, budzące trwogę wyznani a, rwany gorączkowy rytm”.

Pomimo trudności w lekturze tej prozy, zasygnalizowanych także przez niegdysiejszego cenzora, warto ten trud podjąć.

Zofia Romanowiczowa – „Przejście przez Morze Czerwone”, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2023, str. 189, ISBN 978-83-8196-529-3


https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2023/05/przejscie-przez-morze-czerwone-195x300.jpg


zygpru1948 2023.06.04; 18:28:01
Komentowany wiersz: Pół szeptem w rozmowie z księżycem
Stanisław Srokowski – AWANGARDA POETYCKA XX i XXI w. (Część I)
30 maja 2023


Hieronim Bosch

Co znaczy awangarda? Pojęcie to wywodzi się z języka francuskiego („avant garde” ) i znaczy „straż przednia”. Natomiast w literaturze i sztuce, głównie XX w., to zespół tendencji i kierunków, sprzeciwiających się dotychczasowym trendom, modelom i stylom poetyckim i artystycznym, szukających nowego wyrazu, oryginalnych form i tworzących autonomiczny, własny i spójny świat artystyczny. Awangardowi twórcy odrzucali konwencję literacką, wprowadzając nowe środki językowej ekspresji i zalecając nowatorskie podejście do twórczych poszukiwań. Wiersze awangardowe łamały reguły gramatyczne,

takie jak poprawna pisownia, interpunkcja, nie przestrzegały też norm i zasad klasycznych struktur, tradycyjnych poetyk. Na początku XX w. obserwujemy gwałtowny wzrost nowych kierunków, szczególnie w sztuce, takich jak futuryzm, ekspresjonizm, dadaizm, kubizm, czy surrealizm. Mocno zaważyły one także na rozwoju myśli poetyckiej. Charakteryzowały się w zasadach teoretycznych niezgodą na tradycyjne sposoby tworzenia, a przede wszystkim wprowadzały formalny, estetyczny i ideowy nowatorski ład w budowaniu obrazów i pojęć, które zmieniały widzenie rzeczywistości. Gardziły schematami, banałem i trywialnością tradycyjnych form i zapisów. Artyści traktowali swoje dzieła, inspirując się często najważniejszymi zdobyczami naukowymi i cywilizacyjnymi, jako źródłem postępu społecznego i przeobrażeń mentalnych.

Poeci awangardowi często szukali teoretycznego uzasadnienia swojego działania twórczego. Stąd na początku XX wieku pojawiło się wiele manifestów artystycznych, w których twórcy przedstawiali nową wizję poezji[1], czyli: odsunięcie się od tradycji, ucieczka od koncepcji realistycznych, eksperymentowanie, oryginalne środki wyrazu, odnawianie języka i deformacja prezentowanych obrazów.

Nas interesuje szczególnie rozwój polskiej awangardowej myśli poetyckiej. Na pierwszy plan wysuwa się „Awangarda Krakowska”, jako grupa literacka, która działała w latach 1922-1927 i skupiała się wokół pisma „Zwrotnica”. Wśród założycieli tej grupy znaleźli się Tadeusz Peiper, twórca programu, Jan Brzękowski, Julian Przyboś i Adam Ważyk. Manifest awangardowy Peipera opierał się na haśle „Miasto. Masa. Maszyna”. A zasada twórcza głosiła: „Minimum słów, maksimum treści”. Krakowscy poeci łamali dotychczasowe praktyki stylistyczne, sięgali po tematykę zakazaną i wprowadzali nowe instrumenty wyrazu artystycznego.

Druga awangarda natomiast, lubelsko-wileńska, skupiona wokół czasopisma „Reflektor”, rozpoczęła działalność w latach 30. XX w. Jej najwybitniejszymi przedstawicielami byli Józef Czechowicz, Czesław Miłosz i Aleksander Rymkiewicz. Zachęcali oni do uprawiania liryki wizjonerskiej, ekspresjonistycznej z motywami katastroficznymi, zachwycali się urokami krajobrazowymi, kulturą ludową wyrastającą z marzeń i snów.

Trzecią awangardę stanowią poeci uprawiający poezję lingwistyczną. Nigdy jednak twórcy z tej grupy, Tymoteusz Karpowicz, Krystyn Miłobędzka, Stanisław Chaciński, Edward Balcerzan nie nazwali siebie awangardą, ale awangardą byli, tak samo jak inny odłam tej poezji, Mirona Białoszewskiego czy Witolda Wirpszy, którzy również nigdy nie nazywali się awangardą. O ile awangarda Przybosiowa głosiła hasło „najmniej słów”, to awangarda lingwistyczna żądała „najwięcej znaczeń”. Lingwiści z nieufnością przyglądali się językowi, jego strukturom i znaczeniom, często podważali istniejące zbitki językowe, złoża frazeologiczne np. „rozkład jazdy”. Ukazywali zasklepianie języka w skostniałych formach i martwych znaczeniach, rozbijając ich powiązana. Wyszukiwali oryginalnych, nowatorskich struktur, bogatych metafor i unikalnych znaczeń. Słowem, uciekali od systemu, tworząc niepowtarzalne związki frazeologiczne, zmierzające ku świeżemu, odkrywczemu widzeniu świata poprzez tworzenie nowych, nieznanych dotąd sensów lub nadawanie utartym zwrotom unikalnych znaczeń.


zygpru1948 2023.06.04; 10:01:55
Komentowany wiersz: Pół szeptem w rozmowie z księżycem
CZWARTA AWANGARDA czyli ANAWIOTYZM

( gr. αναβιωτής, anawiotis- odnowiciel)

Czwarta zaś awangarda ( anawiotyzm), z dwoma odmiennymi nurtami, akreizmem i metalingwizmem, przypada na pierwsze i drugie dziesięciolecie XXI w. i obejmuje następujące nazwiska: Jerzego Hajdugi, Waldemara Jochera, Piotra Lamprechta, Roberta Rybickiego i Kingi Tyczyńskiej, być może twórców niezbyt popularnych, ale z całą pewnością ważnych, ponieważ od lat konsekwentnie realizują swoje interesujące, nowatorskie programy poetyckie.

Nigdy dotąd poeci ci nie sformułowali żadnego wyraźnego programu literackiego, nawet nie pokusili się na wspólną demonstrację i nie objawili w jednym dziele własnych owoców twórczych. Nie znamy ich publicznych wystąpień jako grupy. I nie możemy znać, ponieważ nie pojawili się dotąd, jako literacka wspólnota. Dopiero niedawno, 10. maja 2023 r. spotkali się jako grupa awangardowa we Wrocławiu na wspólnej debacie o współczesnej poezji. Każdy z liryków wytycza swoją własną drogę twórczą i nie próbuje zdefiniować tego, co czyni, jako uczestnik pewnej zbiorowości, lecz jedynie, jako indywidualny twórca. Dopiero ogląd z zewnątrz pozwala na wychwycenie wyraźnych cech i podobieństw w filozofii języka i w strukturze utworów. I ten ogląd daje szansę na dostrzeżenie dwu wyraźnych nurtów poetyckich i zapewne filozoficznych.

Czwarta awangarda znalazła się w takiej sytuacji polskiej poezji, która wymaga radykalnej naprawy. Gatunki i rodzaje literackie straciły swoją tradycyjną moc, pozbawione zostały klasycznych zasad, norm i miar. Nastąpiła destrukcja tradycyjnej poetyki. Gatunki i rodzaje poezji poczęły się mieszać i zagubiły swoją formalną klarowność. Pomieszanie gatunków doprowadziło do prozaizacji liryki. A to oznacza, że skończyła się epoka czystych gatunków i rodzajów w literaturze. Wierszem staje się każdy tekst, który charakteryzuje się budową schodkową i nazywa się konwencjonalnie poezją, choć poezją być nie musi. Zanika kunszt formy i zasad wersyfikacyjnych. W takiej sytuacji czwarta awangarda staje przed problemem odnowy poezji. I staje się nadzieją nowych pokoleń twórczych, a także czytelników, którzy czują się coraz bardziej zdezorientowani i zagubieni. Jawią się dwie postawy: odrzucić cały formalny balast tradycji z jej zasadami i normami, a także banał, trywialność i sprozaizowanie poezji, i iść w stronę prostoty, klarowności i minimalizmu strukturalnemu, czyli w stronę akreizmu, czy też przeciwnie, iść w stronę hermetyzmu, coraz bardziej komplikować struktury poetyckie, zagęszczać znaczenia i dekomponować językowe zależności, czyli znaleźć się na drodze metalingwistycznej. W przypadku akreizmu widzimy rzeczy, a nie język. W przypadku metalingwistyki widzimy i rzeczy, i język. Obie drogi wydają się sensowne i ważne w budowaniu nowej literackiej mapy. Nie zajmujemy się tu postawami ideowymi poetów, ani ich ideologicznymi, politycznymi, religijnymi czy filozoficznymi przekonaniami. Badamy jedynie sens i znaczenie poetyckiego języka, nie tylko jako narzędzia artystycznej wypowiedzi, ale także jako podmiotu lirycznego. Napięcie jakie powstają wewnątrz języka, kierują uwagę w stronę nowatorstwa i odradzania liryki nowego wyrazu.


zygpru1948 2023.06.04; 09:58:03
Komentowany wiersz: Pół szeptem w rozmowie z księżycem
AKREIŚCI

( cz. I )

( gr. άκρη, akri, akra – brzeg, skraj, kraniec, szczyt)

Pierwszy nurt w czwartej awangardzie nazwałbym nurtem akreistycznym, w którym poezja znajduje się na skraju milczenia, a wiersze doprowadzane są do maksymalnego zagęszczania znaczeń i sensów przy minimalnej ilości słów. Po części przypomina ten nurt Przybosiową awangardę z jej hasłem „najmniej słów”, ale znacznie od niej odbiega w jeszcze większej dyscyplinie strukturalnej i minimalizacji stroficznej. Po części zbliża się do poezji konkretnej, jednak odróżnia się od niej stroną wizualną, graficzną. Akreiści całkowicie zrywają z poezją sprozaizowaną, narracyjną, fabularną i anegdotyczną, nie mówiąc już o dziewiętnastowiecznych rygorach formalnych, takich jak rymy, rytmy, czy stopy poetyckie. Wiersze akreistów są krótkie, zwarte, zdyscyplinowane i hermetyczne, estetycznie przekonujące, usytuowane na szczytach elegancji i piękna. Nieustannie dążą też, w przypadku Piotra Lamprechta i Kingi Tyczyńskiej do obrazów i pojęć zmetaforyzowanych, co w sposób zasadniczy pomnaża ich unikalną moc ekspresyjną. W przypadku Jerzego Hajdugi wiersze dążą do czystej prostoty, klarownej estetyki, przemilczeń i niedopowiedzeń. Idąc śladami wielkiego niemieckiego filozofa, Hansa Georga Gadamera, możemy śmiało powiedzieć, że nurt tej poezji, znajdujący się obecnie na uboczu głównych linii rozwojowych w literaturze, znaczy powściągliwość, lakoniczność, wyrzeczenie, dyscyplinę i surowość wobec siebie samego. Ta rzymska zasada buduje kunszt sztuki, cyzeluje język, otwiera horyzonty. I jak powiada Gadamer: „Krótkie utwory mają moc promieniowania”. W tych strofach nic już nie dławi oddechu poezji. Możemy takie strofy nazwać ubogimi lub nagimi, jak nazwał swój Teatr Laboratorium Jerzy Grotowski, czyli pozbawionymi tradycyjnego kostiumu literackiego. Ale wciąż będącymi poezją.


zygpru1948 2023.06.03; 06:58:29
Komentowany wiersz: W osobliwym wyciszeniu ogląd poezji w tobie
Bianka Kunicka Chudzikowska – wiersze
30 maja 2023


– bibularz furkoczących słów –

jesteśmy sadem zmieniającym barwy
kawałkami wyszczerbionego żelaza
monodiami w których plącze się wiatr

kiedyś gdy staniemy się ciałem
położysz dłonie na mojej twarzy
a młode feniksy pokochają ogień

na skraju czucia podaruję ci pióro simurga
odda nam swoje trzydzieści imion i zasieje czas
zamieszkamy w gnieździe na drzewie wszystkich nasion
zrzucimy stare liście a słowa powrócą

latające czyżyki wyśpiewują nieskończone piękno
eremici bez skazy nie znają słów i nie zadają bólu
na ostrzach noży – serca błyszczą jak metal
tętnem rzeźbią przepowiednie na dłoniach


– epifania –

ostrożnie stawiam kroki
w zdrętwiałych dłoniach niosę wszystko co przyjdzie
tak bardzo kruche nienawidzi bólu
z każdym krokiem dojrzewa
już niedługo nauczy się mówić

niebo miłosierne zmiłuj się nade mną

lubię zapach deszczu senność świtu i mgłę
opowieści o straconych nadziejach w których nie ma rozpaczy
gdzie miłość jest cicha i nie kaleczy
buduję gniazda składam dłonie i piszę
nowego boga który nie pogardza człowiekiem

słowo łatwowierne zmiłuj się nade mną

pod niebem mlecznobiałych pereł umieram
w nim śmiech dzieci może będzie prawdziwy
teraz póki krew jeszcze pachnie słońcem
położę na progu tobołek
usiądę aby odpocząć przed daleką podróżą


– nieznośna lekkość bólu –

oddzielam ziarno od plew i nucę pieśń nad pieśniami
spoglądam na mężczyznę najpiękniejszego z ludzi
jego serce milczy a dusza śpiewa czystym głosem aniołów
nie zapytam skąd wraca skoro idzie do mnie
wiem że musi być święty nie ma ciała ani dłoni
choć przeczuwam dotyk który może się spełnić

jestem wirem falą kołem śmiercionośnym ogniem
parafrazą szaleństwa burzą samobójczą nadzieją
kiedy byłam natchniona znikła moja cielesność
chociaż drżę od spojrzenia które znałam od zawsze

staję się ziemią żyzną miękką urodzajną jak życie
od wschodu do zachodu i we wszystkich kierunkach
ziarno które zasieję pozarasta ścierniska
może kiedyś gdy wyrosną nam dłonie powrócisz
rozdrapując naskórek udowodnisz że jestem


zygpru1948 2023.06.03; 06:57:03
Komentowany wiersz: W osobliwym wyciszeniu ogląd poezji w tobie
https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2023/05/Bianka-Kunicka-Chudzikowska-212x300.jpg

Bianka Kunicka – Chudzikowska – wrocławska poetka, prozaiczka i publicystka, z wykształcenia plastyczka oraz kulturoznawczyni ze specjalnością historia sztuki.

Publikowała w Helikopterze, Akancie, Migotaniach, Toposie, Wydawnictwie Woj, FanBook, Czarty Wymiar, Presto, Dzienniku Trybuna, oraz na portalach pisarze.pl. i granice.pl. Autorka tomów wierszy pobrudzone szminką (2017), poparzone wrzątkiem (2019) oraz powieści Najprawdziwsza Fikcja (2018) i Na wieki wieków, Pani Amen (2021).


zygpru1948 2023.06.03; 06:55:06
Komentowany wiersz: W osobliwym wyciszeniu ogląd poezji w tobie
– Epimenides nie lubi kobiet, a wszyscy Kreteńczycy kłamią *–

jestem jedną z twoich kobiet ananke
ja matka chaosu łona ciemności i piastunka czasu
stałam się w sobie w czterech obcych kierunkach
tak właśnie się stałam bo nie mogłam inaczej

mlekiem napełniłam rzeki jak kolebki dłoni
piersi które karmią i te na pokuszenie
napoiłam mędrców złe bestie brzuchy leniwe
przyprawiłam goryczą nici bezmyślnych prządek

śmierć i życie nie lubią próżności jak ja
jestem próżna i z próżnego nalewam
piję do dna i DNA uplatam w helisowe warkocze
czy ty wiesz że sama urodziłam boga?

a kobiety i kreteńczycy zawsze kłamią


– soczyste wersety –

idąc naszym tropem można dojść do emirskiej alhambry
gdzie karmin spowija noc dzień miłość i nienawiść
spocone cienie andaluzyjskich koni wciąż pędzą na oślep
jak maurowie którzy nigdy nie odeszli stąd na zawsze

nie spłoszmy pamięci o smaku i zapachu pomarańczy
dojrzałe w słońcu wpadały w kołyszące się łódeczki dłoni
słodkie jak skóra opalonych dziewcząt grenady
odgarniających z oczu kosmyki kruczoczarnych loków

zasypiamy pod niebem pełnym westchnień
pomiędzy snami o wierności i uczciwości
warczymy wygryzając grzechy i odmawiając zaklęcia

nigdy nie będziemy tacy sami choć ja jestem tobą a ty mną
moja sierść lśni a ty otrząsasz szron i kładziesz głowę na moich udach
a mówili że dwa tygrysy nie mogą mieszkać w jednej klatce


– wadi kadisza –

zamykam noc za drzwiami z perlącej się masy
las cedrowy rozrasta się we mnie a ziemia faluje
kiedyś gdy jeszcze bałam się nocy ścinałam drzewa

dziś burzę bramy piekieł i czekam na cud
pozwalam odejść umarłym a żywym buduję świątynie
obdarta ze skóry wkładam kryształowy napierśnik

przecież nie dobija się wierszy

dam ci serce ze spiżu dam ci ołtarz z bursztynu
moja miłość jest mocna niczym wulkan irnini
nie ma sobie równej kiedy walczy o strawę

ja inkrustowana nostalgią zatańczę ci siebie
choć w trzech częściach kobieta w jednej nieśmiertelna
silna w sercu i łonie czasem kruszę czas w dłoniach

w mojej głowie płoną ćmy
w ogniu świętych obrazów umierają szczęśliwe
słowa rozrastają się złotem niczym brzuch danae

pęcznieją zachłystując się naszym oddechem
każdy kto ukołysze ich pierwszy krzyk
uformuje nas w smak wiatru

gdy zerwałam zasłony rozsypało się wszystko
sny pogasły niczym gwiazdy o świcie
nie przetrwała we mnie ani jedna bezsenność

rozebrałam się z ciała abyś pragnął mnie bardziej
teraz idąc czuję cienie drzew pod stopami
zostawiam ślady na nieskończonym piasku


– lapis lazuli –

twoje dłonie dają mi czas abym zdążyła odejść tak
jak nie odeszła bezimienna dziewczyna z delft
wciąż lśni perłowym blaskiem na orbitach snów
fastrygując niebo gasnącymi sercami gwiazd

czuję twoją obecność w szkarłatach zmierzchu
szukam cię w pamięci wilgotnej ziemi i mięty
jestem źdźbłem szepczącym majowe poranki i deszcz

jesteś ogniem żarem burzą pożogą syberyjskich lasów
rozpoznaję cię w ciszy czerwcowych pól zapachu łąk
we wszystkim co kocham odnajduję twoje oczy

daj rękę z linii papilarnych uplotę twoją obecność
obejmę ziemię strunami skowyczących gitar
pękną rozcinając nas na dwie półkule
nasłuchując kroków wypatrując całości umrzemy
szczęśliwi przeczuwając swoją obecność
as
a


– smak wiatru –

moja krew nie napisze dziś wiersza
tylko wtedy spojrzysz na mnie naprawdę
nie mam dłoni moje oczy nie patrzą
naga i bosa nie posiadam niczego

może właśnie dziś jestem najbogatsza z ludzi

byłam niema kiedy próbowałam być poetką
myśląc o tym co spodoba się innym

gdy zerwałam zasłony rozsypało się wszystko
sny pogasły niczym gwiazdy o świcie
nie przetrwała we mnie ani jedna bezsenność
rozebrałam się z ciała abyś pragnął mnie bardziej

teraz idąc czuję cienie drzew pod stopami
zostawiam ślady na nieskończonym piasku


– wiersz co sieje słowa by je upleść w dłonie –

.
chciałabym abyś napisał o mnie wiersz
na korze sykomory najpiękniejszy z pięknych
naznaczony bliznami nieustannie walczący o oddech

kołysałby się w tańcu niczym trzcina na wietrze
nagi i cierpliwy zatopiony w tobie do końca
byłby szklany jak kielich z którego gasisz pragnienie
napełniałabym sobą gliniane dzbany i wazy

mogłabym być w nim studnią sanktuarium ciepłą ziemią jaskinią
miododajnym źródłem mięsożernym kwiatem owocem
pokruszonym wszechświatem roztańczonym ogniem i skałą
firmamentem oddechów monolitem czasu echem
zwierzęciem które przybiega by ukoić samotność
wielkim wozem wiszącym pod rtęciowym sklepieniem
mogłabym być ciałem jaźnią umysłem przepowiednią iluzją

napisz mnie teraz pięknie i nie żałuj zadrapań
pisz pomiędzy wersami niech się splotą nam dłonie
w nich wyrosną stokrotki
głóg zakwitnie czerwienią
napisz mnie teraz pięknie na wilgotnym piasku
naznaczoną bliznami już bez końca walczącą o przypływ


– pamięć przyszłości –

świt otula zmysły kobaltowym kocem
zanurzam w nim usta wyciszając oddech
rozwieszam w pamięci nasze przyszłe noce
po to abyś nigdy nie zapomniał o mnie

głośne stado kosów rozdrapuje błękit
muska mnie skrzydłami czarnymi jak rozpacz
niech ukoją serce by przestało tęsknić
jeśli nie pozwolisz mu w swoim pozostać

nie umiem się modlić diabłu duszę oddam
nogi w rybi ogon pozwolę zamienić
niech toń szmaragdowa mnie porwie w ramiona
jeśli śmierć pozwoli życie z tobą dzielić

krople łzawej rosy tańczą mi na ustach
suche trawy spalam w objęciach niemocy
jestem pełna tobą tak jak w sobie pusta
dokarmiam marzenia bezsennością nocy

moja dzika dusza porośnięta sierścią
pulsuje karminem rozgryzając słowa
użyźniam pamięcią co kiedyś odeszło
wiosną wszystko wokół zakwitnie od nowa

choć jestem żywiołem na wezbranej fali
czas się z aort życia nieustannie sączy
gdy kiedyś poczujesz się już nie kochany
to oznaczać będzie że ten świat się skończył


zygpru1948 2023.06.02; 08:58:18
Komentowany wiersz: Splecone myśli we mgle...
Roman Soroczyński – Tajemnicza korespondencja
30 maja 2023


Mam przed sobą dwie książki traktujące o listach pisanych podczas wojny. Nie, nie były to listy pisane z frontu! Niemniej ich kontekst jest niezwykły. Mają one wspólny mianownik: bohaterki obydwu książek są zakochane. Kiedy ktoś jest zakochany, to często miłość zaślepia tę osobę i powoduje naiwne wpatrywanie się w kochaną osobę. Podobnie w pewnych momentach zachowywały się obie bohaterki.

Ad rem! Pierwsza z tych postaci, Astrid Rosenthal – młodziutka Żydówka z Łomży, pojawia na stronach książki Złodziejka listów Anny Rybakiewicz. Na kilka dni przed likwidacją getta Astrid ucieka do Warszawy. Na swojej drodze spotyka Waltera Schmidta, oficera SS. Początkowo mężczyzna jest oczarowany dziewczyną – do czasu, aż jej prawdziwa tożsamość zostaje ujawniona. Na szczęście Astrid udaje się uciec z rąk wroga i niespodziewanym zrządzeniem losu znajduje schronienie w maglu prowadzonym przez Niemkę. Ścieżki bohaterów będą się nieustannie przecinać. Walter za wszelką cenę będzie próbował odnaleźć Astrid. Tym bardziej, że otrzymuje listy, które ona – wbrew zdrowemu rozsądkowi – pisze do niego, przekazując w tajemny sposób. Astrid zachowuje się ambiwalentnie: zakochuje się w Walterze, a jednocześnie robi wszystko, aby nie dać się złapać, gdyż spodziewa się, że skończy się to dla niej tragicznie. Nie przeczuwa jednak, czym tak naprawdę kieruje się oficer SS, szukając dziewczyny…

Anna Rybakiewicz jest prawniczką i autorką powieści obyczajowych. Absolwentka Wydziału Prawa Uniwersytetu w Białymstoku, wykonująca zawód radcy prawnego. Uwielbia słuchać ludzkich historii. Intrygują ją losy przodków, do których niejednokrotnie odnosi się w swoich powieściach. W swoich książkach powraca do dawno minionych lat, ukazując przy tym nieoczywiste i wyszukane detale historyczne, przywołując zapomniane miejsca, które za sprawą stworzonych przez nią postaci, na nowo budzą się do życia.

W pewnym momencie na stronach książki pojawia postać współczesna, Zosia. I to ona została nazwana tytułową Złodziejką listów. Anna Rybakiewicz świetnie prowadzi akcję dwutorowo, przeplatając teraźniejszość z przeszłością. Ba, zacząłem wręcz szukać w różnych źródłach, czy Astrid Rosenthal istniała w rzeczywistości! Jednocześnie autorka w ciekawy sposób oddaje skomplikowane emocje i moralne dylematy, jakie pojawiają się u bohaterów powieści. Kto mógłby przypuszczać, że Niemka, która na każdym kroku podkreśla swoje uwielbienie wobec Hitlera i nienawiść wobec Żydów, od początku wiedziała, kogo trzyma pod swoim dachem? W jaki sposób można przekroczyć granice narzucone przez wojnę i przez współczesne konwenanse? Cóż intrygującego jest w listach pisanych podczas wojny? Czy są one kluczem li tylko do przeszłości bohaterów? Czy mogą wywrzeć wpływ na współczesne wydarzenia? Złodziejka listów zawiera mnóstwo zaskakujących zwrotów akcji, tajemnic i sekretów, które trzymają czytelnika w nieustannym napięciu, a jednocześnie dowodzą siły miłości – nawet w dobie największych okrucieństw.


Anna Rybakiewicz, Złodziejka listów
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © Stephen Mulcahey/Arcangel
Wydawca: Grupa Wydawnictwo Filia Sp. z o.o., Poznań 2023
ISBN 978-83-8280-606-9

Druga książka, Listy do Gestapo autorstwa Marii Paszyńskiej, została wydana nieco wcześniej, ale – jak wynika z tytułu – również dotyczy korespondencji. Chociaż czy ja wiem: czy donosy zasługują na miano korespondencji?

Tak czy inaczej, cała powieść to… długi list pisany przez pewną kobietę. Wiosną 1938 roku mieszkająca w Warszawie osiemnastoletnia Zuzanna wierzy, że jej życie będzie usłane różami. Pewnego wieczoru zachwyca ją wygrywana na skrzypcach melodia, a kilka dni później poznaje zdolnego muzyka i traci dla niego głowę. Rodzi się pierwsza miłość, pojawiają marzenia i plany, a potem przychodzi wojna. Znaczy kolejne miesiące pasmem strat, cierpienia i bólu…

Zuzanna zaczyna pracę na Poczcie Głównej i włącza się w podziemną walkę z okupantem. Zostaje przydzielona do komórki „P” zajmującej się przechwytywaniem anonimowych donosów pisanych przez Polaków do…

Najwyższej Władzy Niemieckiej, Wielmożnego Pana Kierownika Gestapo, Najjaśniejszego Władcy czy po prostu Szanownego Pana Gestapo. Jedno jest pewne: musieli być tchórzami, skoro nie mieli dość odwagi, by podpisać się własnym imieniem.

Jeden z listów rozdziera serce Zuzanny. Okazuje się, że działalność konspiracyjna to niebezpieczna gra, w której stawką jest nie tylko życie, ale i miłość.

Maria Paszyńska jest polską pisarką, felietonistką i varsavianistką. Prawniczka i orientalistka. By nauczyć się języka tureckiego, dwa lata studiowała turkologię. Autorka programu telewizyjnego Poszlafirujemy po Pragie oraz felietonów. Choć urodziła się na Dolnym Śląsku, mówi o sobie, że jest adopcyjnym dzieckiem Warszawy. Zadebiutowała powieścią Warszawski niebotyk. Specjalizuje się w powieści historycznej. W tej kategorii jej książka Owoc granatu. Dziewczęta wygnane została nominowana w plebiscycie portalu lubimy czytać do miana Książki Roku 2018. W swoich powieściach przedstawiała m.in. przedwojenną Warszawę, Imperium Osmańskie, wojenne losy stołecznego ogrodu zoologicznego oraz tułaczkę Polaków zesłanych na Syberię w czasie II wojny światowej.

Maria Paszyńska w umiejętny sposób, słowami Zuzanny, wykazuje różnice między podejściem kobiet i mężczyzn do wojny:

Wy garniecie się do walki, szukacie smoka, żeby go zabić i za jego głowę otrzymać pół królestwa, udowodnić sobie własną wartość, pokazać siłę. Kobiety zaś walczą równie zażarcie ze smokami, owszem, ale zrywają się do walki dopiero wówczas, gdy cień smoczych skrzydeł przesłoni jasność nieba nad ich światem. Wy niszczycie, my staramy się zachować. Jakbyście byli naznaczeni piętnem wojny, choć w rzeczywistości najczęściej wypala ono nieusuwalne piętno właśnie na nas, kobietach.

Przyznam, że ten fragment pozwolił mi nieco zrozumieć postawę Zuzanny. Bowiem po przeczytaniu wspomnianego wyżej listu zaczęła ona zachowywać się w dosyć dziwny, czasem wręcz irytujący, sposób. Miałem wrażenie, że jest zbyt infantylna, by uświadomić sobie, co oznacza ów list i zachowanie jego autora. Ale zrozumiałem, że to miłość i właśnie kobiece rozumienie świata są przyczyną takiej postawy. Do tego doszły tragiczne doświadczenia związane z okupacją i Powstaniem Warszawskim. Życie Zuzanny i wszystkich wokół zostało brutalnie zmienione przez wojnę: pojawiły się rany, które nigdy się nie goją, winy, które domagają się odkupienia. Czy w takiej sytuacji można mówić o przebaczeniu? Coś pod tym względem w postawie Zuzanny zmieniło się po wojnie. Co takiego? Tego już nie zdradzę. Zachęcam do sięgnięcia po tę niezwykłą książkę, będącą poruszającą do głębi spowiedzią kobiety, która stanęła przed dramatycznymi wyborami.


Maria Paszyńska, Listy do Gestapo
Koordynacja projektu: Aleksandra Chytroń-Kochaniec
Redakcja: Sztambook – Karolina Borowiec-Pieniak
Projekt okładki: Anna Slotorsz / ARTNOVO.PL
Fotografie na okładce: © Collaboration JS/Arcangel // © jakkapan/Adobe Stick
Grafika we wnętrzu: © Yana/ Adobe Stick
Korekta: Urszula Włodarska
Redakcja techniczna: LOREM IPSUM – Radosław Fiedosichin
Wydawca: Książnica będąca znakiem towarowym Publicat S.A., Poznań 2022
ISBN 978-83271-6305-9

Roman Soroczyński
27.05.2023 r., Warszawa


zygpru1948 2023.06.01; 02:51:29
Komentowany wiersz: Jesteś biała jak śnieg
Zdzisław Antolski – Taniec miłosny wierszem

https://pisarze.pl/wp-content/uploads/2018/12/strofy_erogenne.jpg


Taniec miłosny wierszem


Niezwykle udany zbiorek wierszy pt. „Strofy erogenne” opublikowała Katarzyna Pawłowska, krakowska poetka. Po lekturze tego zbiorku mogę śmiało powiedzieć, że Kasia Pawłowska przejęła berło poetki erotycznej Marii Jasnorzewskiej-Pawlikowskiej. Jej wiersze charakteryzują się niezwykłą lekkością wyobraźni, a przy tym powagą tematu. Miłość w jej rozumieniu jest swoistym sposobem na udane życie, wszechświatem doznań i pragnień, ostatecznym życiowym spełnieniem i powołaniem. Niemal programowym wierszem jest „Mapa”:



Na moim ciele mapa miejsc

które czekają na twoje usta

Może się skusisz…

wargami trącisz

grona ciała delikatnie

by serce ożyło drżeniem

W podziękowaniu

w naszym tańcu

zapłacze łzami

nasycenia


Katarzyna Pawłowska pisze o sobie: „Z wykształcenia jest pedagogiem, społeczno-opiekuńczym i pracuje z dziećmi, zajmuje się również muzykoterapią dogłębną komórkową – metodą pracy z wibracją, której narzędziem są kamertony, stosowane pomocniczo lub samodzielnie w pracy z dziećmi oraz dorosłymi. Ogromną radość i inspiracje czerpie z pracy z człowiekiem, poznawania, rozumienia innych, a przez to pogłębiania rozumienia siebie. Miłośniczka dobrego wina i przyrody; ukochane miejsce to Bieszczady. Obok pracy z ludźmi pasją od wielu lat jest również pisanie wierszy, które jest sposobem na opisywanie rzeczywistości i wyrażanie siebie albo też zachwytu nad pięknem otaczającego świata, przyrody, krajobrazu. Dzieje się tak od bardzo dawna, a od kilku ostatnich lat bardzo intensywnie, dlatego dzieli się swoją twórczością na profilu facebookowym:”.

Wydawać by się mogło, że w temacie miłości poeci powiedzieli już wszystko. Jednak to złudzenie, każde pokolenie mówi coś od siebie nowego i nieznanego czytelnikom. Wiersze Katarzyny Pawłowskiej wnoszą ożywczy powiew to tematyki erotycznej w poezji. Jest to poezja niezwykle radosna, sensualna, poruszająca w nas struny współczucia, empatii i zachwytu dla świata. Poetka pisze:


zygpru1948 2023.06.01; 02:46:30
Komentowany wiersz: Jesteś biała jak śnieg
Pobaw się ze mną
niech grają serca i ciała
Będę łąką zieloną, roziskrzę
dla Ciebie nieboskłon ciała
Niech tańczą języki
w słodkiej mowie pieszczot.
Zaplątały się jak włosy nasze ramiona,
Nie wiem gdzie w tym tańcu ciał
ja się kończę, a Ty zaczynasz
harmonia – zbratanie jak nieba z ziemią
branie i dawanie z wdzięcznością,
w zachwycie przyjmowanie
(…)



Nie brak w tych wierszach także elementów smutku i zamyślenia.



Jestem nieuleczalnie chora
na Miłość
utłukłam sobie palce logiką
a serce wyszczerbiłam o myśli
zapadłam na czucie
i bycie ukojeniem (…)

(Stan chroniczny)



Autorka modli się do miłości jako do najwyższej siły we wszechświecie, która może zwalczyć śmierć:



Nie wypuszczaj mnie
ze swoich ramion
galaktyko miłości
W utuleniu trwając
żyjmy dzień za dniem
jakby nie było końca
ciepło nie stygło
kości nie kruszały
a śmierć rozpłynęła się
w miłosnym uścisku.

(W objęciach)

Ciągle powraca w tej poezji element kosmosu, jedności człowieka i przyrody. Miłość jest potęgą równą Bogu. Mikrokosmos i Makrokosmos wzajemnie się uzupełniają, „jako w niebie, tak i na Ziemi”. Miłość jest harmonią wypełniającą człowieka i świat: Jest radością istnienia.

Gdy przemierzasz kosmos
mojego ciała zostawiając ślady
w najdalszych zakątkach
powracająca fala jest z innej galaktyki

Odpocznij podróżniku ucałowany przez gwiazdy
Zapadłeś we mnie jak kamień w studnie
głęboko Jeszcze echem kręgi rozchodzą się
na wodzie jeszcze wibruję Tobą

W przestrzeni wszechświata podobne
przyciąga podobne i razem
brzmią czysto i głośno.

(Rezonans).

Te wiersze są bardzo dynamiczne, mają swoją akcję, przez co nie jest to miłość tylko zapatrzona w siebie, kontemplacyjna. Kochankowie połączeni są z przyrodą i całym kosmosem. One wspaniale brzmią, pachną i świecą barwami. Miłość jest opowieścią: „Słowo po słowie / kaligrafujesz moje ciało / staję w ogniu / zapisanej opowieści” – z wiersza „List”. Jest także muzyką: „napisanej w jednym rytmie / symfonii uczuć”.

Wiersze Katarzyny Pawłowskiej zawierają oryginalny rys autorski, są łatwo rozpoznawalne w poetyckim tłumie, co jest oczywiście nie jedyną ich zaletą. W sumie bardzo udana książka, zawierająca wiersze do czytania i do zadumy. Ożywczy powiew w polskiej poezji erotycznej.

………………………………………………………………….

Katarzyna Pawłowska „ Strofy erogenne”, Miniatura, Kraków 2018


zygpru1948 2023.05.31; 00:10:05
Komentowany wiersz: To co potrzebuję... ciało i wiersz
SMAK RECENZJI: Jaka matka taka cera…

2.11.2020


Poleca: MK2 (mol książkowy do kwadratu)

Anna Dziewit-Meller, Od jednego Lucypera, Wydawanictwo Literackie 2020

Ta powieść uwiodła mnie pierwszym zdaniem: Pierzyna w poszwie w kwiaty…

Zapowiadało miękkość, czułość i wspomnienia, które wzmacniają przez całe życie, są podświadomym drogowskazem i źródłem siły. Zaraz jednak okazuje się, że ta pierzyna w białożółte margerytki jest tu tylko samotnym, nie bardzo przystającym do klimatu rekwizytem. Zaiste, nie ma się tu do kogo przytulić….

Katarzyna to prawnuczka, wnuczka i córka „krzepkich dziouch” śląskich, kobiet dużych i silnych, skazanych na słabych mężczyzn, ale paradoksalnie całkowicie im podporządkowanym. Wyjeżdża do Holandii, robi karierę naukową i zatrzaskuje wszystkie drzwi do śląskiego życia. Czasami jednak dzwoni Babcia Miejscowa i ten głos, śląska gwara przenoszą ja na chwilę do miejsca, z którego uciekła – świata odbarwionego, czarnego jak węgiel, pełnego niedomówień, chłodu i obojętności. I choć chciałaby wreszcie zrzucić z siebie ten ciężar przekazywany z pokolenia na pokolenie, który u niej w końcu zamienił się w anorektyczną kość tkwiąca w gardle, to jednak jedno wyraźne wspomnienie nie daje jej spokoju – obraz „wysznupanego” w domu Babci Miejscowej pudełka z rysunkiem Stryjeńskiej na wieczku i fotografii Marijki, na wspomnienie której rodzina wstydliwie uciekała spojrzeniem, wszelkie pytania zbywając milczeniem… Tajemnica z czasów gdy na Śląsku budowano socjalizm pęczniała latami i nabrzmiewała jak wrzód…

Zakończenie tej historii jest niespodziewane, zaskakujące i naprawdę godne przynajmniej jeszcze jednego rozdziału. Daje nadzieję. Grube pokłady czarnej sadzy i pyłu węglowego jakby stopniały nieco, a życie otwiera Katarzynie furtkę na jaśniejszą stronę świata.

Czyta się tę książkę na ściśniętym oddechu, bo nikt tych kobiet nie oszczędza, a i one nie oszczędzają siebie nawzajem. Jest pełna bólu i wściekłości, bez rozjaśniania, bez osłody, bez znieczulenia. Realia epoki ilustrują autentyczne dokumenty IPN poprzedzające kolejne rozdziały.

I pewnie nie do takiej „literatury kobiecej” jesteśmy, my kobiety przyzwyczajone. Ale jest to książka niezwykła, nieprzeciętna i dlatego koniecznie trzeba ją przeczytać, choć mam wątpliwość czy obraz śląskiej rodziny w takim kształcie usatysfakcjonuje kobiety – Ślązaczki pamiętające ten ciemny czas.

Anna Dziewit-Meller wychowała się na Śląsku i w swoich książkach powraca do rodzinnych stron. „Góra Tajget” wydana w 2016 r. równie doskonała w formie i także niezwykle poruszająca to również śląska historia, ale pokazana z nieco innej, historycznej perspektywy. Gdyby jednak ktoś zechciałby poznać całkiem inne wcielenie Autorki, polecam podróżniczą opowieść o wędrówce przez Gruzję, napisaną wspólnie z mężem Marcinem Mellerem „Gaumardżos”. Błyskotliwie dowcipna, pogodna, pełna anegdot i ważnych turystycznych szczegółów. Zachęcam. Wszystkie trzy tytuły dostępne są w naszej bibliotece.

MK2

https://www.mbp.chrzanow.pl/akademiaslowa/wp-content/uploads/2020/11/od-jednego-lucypera_kusinakulture_01-1-1024x1024.jpg


zygpru1948 2023.05.30; 03:26:11
Komentowany wiersz: Dwie bajki naraz w kalendarzu miłości
SMAK RECENZJI: Czy udręka to czy miłość…

28.12.2020


Poleca: MK2 (mol książkowy do kwadratu)

Sylwia Chwedorczuk, Kowalska.Ta od Dąbrowskiej, Marginesy 2020

Anna Kowalska przyjeżdża do Warszawy ze Lwowa. W marcu 1943 roku puka do drzwi Marii Dąbrowskiej. Jeszcze nie wie na pewno, ale już ma niejasne uczucie że powinna zawrócić, wyjść, uciekać… Nie robi tego, zostaje i tym samym budzi demony, które zawładną ich, Anny i Marii życiem, jak się później okaże, na ponad 25 lat.

Biografia Anny Kowalskiej (nie mylić z Anką Kowalską autorką „Pestki”) jest w znacznej części anatomią związku tych dwóch kobiet. Sylwia Chwedorczuk niezwykle wnikliwie przeanalizowała wszystkie listy, a jest ich około 2400 (!) i obszerne dzienniki obydwu pisarek. Z tych dokumentów wyłania się obraz namiętności, która niszczy, pochłania i niewiele daje w zamian, chwilami zamienia się w okrutną walkę. Czytając spoglądałam na okładkę książki: dwie kobiety w sile wieku stoją rozdzielone różową przestrzenią, zwrócone lekko ku sobie ale jakby nieludzko utrudzone życiem i sobą nawzajem. Na ich twarzach nie ma ani śladu gorączki miłosnych wyznań (kochana, pragnę, tęsknię, płaczę, śnię) które ślą w listach, wyznań, które przeplatają się z pełnym goryczy okrucieństwem. A przecież bywało i tak, że Dąbrowska będąc gościem Kowalskich przyjmowała w swoim łóżku Annę, która trafiała tam wprost z małżeńskiej sypialni.

Kiedy po ponad 20 latach pożycia z Jerzym Kowalskim, mając prawie 42 lata Anna zachodzi w ciążę to jest to dla niej jak grom z jasnego nieba. Dotychczasowe rozdwojenie uczuć ulega dalszym komplikacjom kiedy rodzi się Tula. W pierwszym odruchu świeżo upieczona matka tak pisze do Marii, Marijki jak nazywa ją w listach (ale także Maciusiem), takie słowa:

Nie ma chyba na świecie rzeczy nudniejszej niż własne niemowlę. Co za bujda sakramencka z macierzyństwem! To dobre dla baranów. 90 procent lęku i nudy, reszta to szczęście.

Ale Dąbrowska i tak czuje się zdradzona, oszukana i wściekła. Przez cała późniejsze życie, kiedy w końcu zamieszkają wspólnie i razem wychowują córkę Anny, próbuje wykrzesać z siebie odrobinę uczucia dla dziecka, ale nie bardzo sobie z tym radzi.

Biografia ta zadziwia i bulwersuje. Nieustannie zadawałam sobie pytanie po co im to było? Przez cały czas trwania tej bolesnej namiętności Dąbrowska cierpi na twórczą niemoc, a przecież jest autorką Nocy i dni, które napisała przed laty będąc szczęśliwie zakochaną w Stanisławie Stempowskim, wciąż znana, hołubiona i doceniana choć nie udaje się jej napisać nic, co byłoby zbliżone poziomem do tego arcydzieła. Anna czuje się gorsza, wie, że literacko nigdy jej nie dorówna. Po śmierci Dąbrowskiej Kowalska tak podsumowuje związek z Marią:

…to było nieprawdopodobne, doniosłe i troiste, udręczone, zatrute, niedobre i szalone…

Jak to jest, kiedy nie można żyć bez siebie, a wspólne bycie razem jest walką? Dzięki mrówczej pracy Sylwii Chwedorczuk możemy spróbować zmierzyć się z tym pytaniem, choć jej książka nie jest łatwą na nie odpowiedzią. Jest za to pełną pasji próbą zrozumienia.

MK2

https://www.mbp.chrzanow.pl/akademiaslowa/wp-content/uploads/2020/12/kowalskata-oid-dabrowskiej-639x1024.jpg


Galateaa 2023.05.29; 09:15:37
Komentowany wiersz: Cichutko wejdę w ciebie
Ładnie i klimatycznie .

Pozdrawiam :)


zygpru1948 2023.05.29; 02:06:11
Komentowany wiersz: Cichutko wejdę w ciebie
SMAK RECENZJI: Obrysowana słowem podróż gdzieś dalej…

15.01.2021


Poleca: MK2 (mol książkowy do kwadratu)
Dariusz Czaja, Gdzieś dalej, gdzie indziej
Wydawnictwo Czarne Wołowiec 2019


Niewiele brakowało, a przegapiłabym tę książkę, sięgnęłam po nią bowiem w nieodpowiednim czasie. Zgiełk i uroda letniego świata skutecznie rozpraszają i absorbują bez reszty. Książka Dariusza Czai to lektura na zamglone poranki i ciemne popołudnia, na czas uspokojenia, kiedy wreszcie zwalniamy po ekstatycznym letnim zatraceniu. Na czas kiedy MAMY CZAS.

Jest to niezwykłe opisanie podróży po Apulli, krainie w południowej Italii, którą autor przemierza po śladach tych, którzy tu byli przed nim. Każde z odwiedzanych miejsc ma swojego cicerone, by wymienić tylko kilku: Tarkowski, Fellini, Cendrars, Kapuściński… To z ich relacjami autor konfrontuje swoje własne doświadczenia.

„Bo podróż, by nabrała kształtów, by zaczęła realnie coś znaczyć musi zostać – w ten, czy inny sposób opowiedziana. OBRYSOWANA SŁOWEM”.

Tutaj obrysowanie słowem to chwilami czysta poezja. W jednym z rozdziałów jest niezwykle sugestywny opis tańczącej tarantellę kobiety. Widziałam ją! Ten amok, zacierające się kontury sylwetki, jakąś nadrealność tego tańca… Ale dopiero po przeczytaniu całości, na końcu książki odnalazłam czarno-białą fotografię i nie miałam wątpliwości, że TO właśnie widziałam czytając.

Idąc śladami swoich przewodników dociera do miejsc, które zwykły śmiertelnik-turysta zazwyczaj ignoruje. Niewielu jest przecież chętnych do zgłębiania nieprawdopodobnych historii, jak choćby ta o Józefie ze wsi Copertino, który choć ociężały umysłowo potrafił latać i na przykład zawisnąć na kościelnej ambonie, a ostatecznie został zaliczony w poczet świętych.

Ale jest w tej podróży także Matera, niezwykłe miasto wykute w skale. Byłam tam, dotykałam tych kamieni, patrzyłam na skalisty wąwóz otaczający miasto. W filmie Mela Gibsona, Matera była Jerozolimą, a wierzchołki wąwozu Golgotą. To dlatego w ogóle sięgnęłam po tę książkę – chciałam tam jeszcze pobyć przez chwilę, poczuć kamienny spokój tego miejsca.

Nie będę ukrywać, że z każdym rozdziałem czułam co raz większy respekt przed autorem-erudytą, kimś, kto stylem i językiem potrafi stworzyć magiczny klimat i jak sam pisze „szukać sensów ukrytych pod materią wrażeń”. Ten język i styl wyraźnie dopasowuje do charakteru odwiedzanych miejsc. Są zdania krótkie, impulsywne, ale też zdarzało się, że po przeczytaniu całej strony orientowałam się, że czytam wciąż to samo zdanie i wcale nie musiałam wracać do początku żeby pojąć jego sens. Czasem autor pozwala sobie na luz, zabawę słowem, jak w opisie barokowych kamienic w Lecce, czy nawet ironiczną dosadność jakby przymrużał na chwilę oko. W ten sposób objawia się nam w co raz to innym wcieleniu: naukowca-wykładowcy, trochę szalonego pasjonata czy nieustannie zadumanego nad światem, historią i człowiekiem poety.

Reportaże Gdzieś dalej, gdzie indziej Dariusza Czai wydane zostały przez wydawnictwo Czarne w serii Sulima. Ascetyczne, szaro-czarno-białe okładki nie krzyczą, ale dyskretnie i elegancko intrygują i obiecują, uprzedzając jednocześnie, że nie będzie różowo, łatwo i pospolicie.

I nie było.

Ale kłębowisko inspirujących myśli i ukrytych sensów objawionych przez autora to intelektualne ćwiczenie i doświadczenie bezcenne. Jest wiele książek w tej serii, które chciałabym polecić, jak choćby Małgorzaty Rejmer Błoto słodsze niż miód. Głosy z komunistycznej Albanii, która w 2019 znalazła się w finale Nagrody Literackiej Nike, a także zupełnie inne w klimacie, nieduże, ciepłe Orzeszkowo 14. Historie z Podlasia Anny Romaniuk. Niepozorne opakowania zawierają wiedzę, niebanalną refleksję i najczęściej kawał dobrej literatury.

Ale to już materiał na inny felieton.

MK

https://www.mbp.chrzanow.pl/akademiaslowa/wp-content/uploads/2020/11/GDZIES-DALEJ-GDZIES-INDZIEJ-DO-RECENZJI-656x1024.jpg


zygpru1948 2023.05.28; 02:23:30
Komentowany wiersz: Rozgrzewam wszystkie ważne nuty
SMAK RECENZJI: Czy człowiek może przejąć pałeczkę od Boga?

15.02.2021



Poleca: MK2 (mol książkowy do kwadratu)
Frédéric Beigbeder, Życie bez końca, Wydawnictwo Noir sur Blanc 2020


Jako mol książkowy z przekonania i z wyboru, a także z wieloletnią praktyką w zawodzie, przeczytałam już w życiu wiele dziwnych książek. Ta jednak, napisana przez francuskiego celebrytę, jest zaskakującą mieszanką futurystyczno-realistyczną, chwilami nieprawdopodobną, a czasami przeciwnie – zatrważającą, bo tak dokładnie i szybko mogącą się ziścić.

Narrator, podobnie jak autor książki prowadzi w telewizji talk-show , które, jak należy domniemywać na podstawie krótkich acz dosadnych wzmianek na temat programu, nie służy nieśmiertelności, ani też, jakkolwiek rozumianej długowieczności. Program ma szokować, wymaga więc zastosowania specjalnych środków, tych zmieniających świadomość w szczególności. Celebryta decyduje się więc zawiesić swoje celebryctwo na kołku i wyrusza w podróż wraz ze swoją 10-letnią córką Romy. Celem tej wycieczki jest zakosztowanie nieśmiertelności, a raczej uświadomienie sobie jaką drogą trzeba do niej dochodzić. Dochodzić ale czy dojść? I czy warto?

W swej pielgrzymce odwiedza największe autorytety naukowe w dziedzinie genetyki, biotechnologii, dietetyki, osoby autentyczne, istniejące w realu. Rozmowy z nimi, przytaczane niemal dosłownie są najeżone terminologią nie do końca przyswajalną przez przeciętnego śmiertelnika. Na szczęście wszystkie fakty podano tutaj w sarkastyczno-ironicznym sosie. Cały nasz współczesny świat z selfistycznym dyktatem – wszak każdy MUSI MIEĆ zdjęcie ze znanym prezenterem – z całym absurdem, dietetycznymi modami i obowiązującym żargonem jest jak lustro, w którym przegląda się on, główny bohater, ale tak naprawdę, jeśli nie zabraknie nam przenikliwości zobaczymy w nim także swoje własne odbicie.

Jednym z punktów podróży jest Jerozolima. To tu, choć tylko na chwilę, opary absurdu jakby rzedną i wyłania się z nich życie wieczne w swej pierwotnej odsłonie. Mała Romy, niezwykle wrażliwa na przykazania Dekalogu, które po raz pierwszy w życiu odczytuje (uwaga!) ze smartfonu w drodze do Bazyliki Grobu Bożego, wydaje się nasiąkać atmosferą świętej niezwykłości tego miejsca i opowieści o śmierci Jezusa. Słowa Michela Houellbecqa, francuskiego pisarza, twórcy między innymi Cząstek elementarnych , przytoczone w tym kontekście przez autora wydają się być ważne i znaczące:

Coraz więcej ludzi nie wytrzymuje już życia bez Boga . Konsumpcja im nie wystarcza. Sukces indywidualny też. Ateizm to sprawa bolesna.

Ten ukłon w stronę Wieczności jest tu krótki, epizodyczny, ale przecież musiał się zdarzyć i zostać rozpatrzony w drodze do nieśmiertelności.

Podróż trwa. Kandydat na transhumanistycznego nadczłowieka poddaje się laserowej transfuzji krwi, jest gotowy na zamrożenie swoich komórek macierzystych, poddaje się drakońskiej diecie, uczestniczy w kolacji dla elit, gdzie spożywa tylko genetycznie zmodyfikowaną żywność… I być może cała ta opowieść z pogranicza literatury faktu i fikcji byłaby nużąca, gdyby nie to, że autor, opowiadając pozostaje przez cały czas celebrytą. Wszechobecny dowcip najwyższej próby sprawia, że chce się czytać, bo można śmiać się, chwilami nawet w głos.

Przez żart, autoironię i sarkazm prześwituje też coś, co trzeba nazwać czułością. To uczucie zarezerwowane jest dla maleńkiej córeczki Lou, żony i 10-letniej Romy. Te chwile czułości są tu incydentalne, ledwie widoczne, ale ciepło, którym za pomocą słów narrator otacza swoich bliskich jest jak powiew nadziei, że w tym zwariowanym świecie tylko miłość jest i pozostanie wartością niezmienną od wieków, a przekazywanie życia to jedyna recepta na nieśmiertelność.

W zakończeniu książki… Cóż, zakończeń alternatywnych jest kilka. Życie to sztuka wyboru. A nieśmiertelność?

Normalnością jest śmiertelność. Odliczanie zaczęło się w dniu narodzin…


MK2

https://www.mbp.chrzanow.pl/akademiaslowa/wp-content/uploads/2021/02/okladka-recenzja.jpg


zygpru1948 2023.05.27; 06:12:25
Komentowany wiersz: Federico! Jestem Szczęśliwym Poetą!
SMAK RECENZJI: Dzikie róże

15.03.2021



Poleca: AnKas z Filii Luszowice

„Dzikie róże”, Deb Caletti, Wydawnictwo: Egmont Polska, Warszawa 2007



Czym jest twórczość artystyczna? Czy talent to błogosławieństwo, czy może przekleństwo? Gdzie kończy się geniusz, a zaczyna szaleństwo? Te właśnie pytania nurtowały mnie podczas lektury powieści Deb Caletti „Dzikie róże”.

Powieść pisana jest z perspektywy nastolatki – Cassie Morgan – dorastającej w rodzinie o artystycznych inklinacjach. Matka – wiolonczelistka. Ojczym – wybitny kompozytor i wirtuoz skrzypiec. Ona sama nie interesuje się muzyką. Rozmiłowana w astronomii Cassie jest wnikliwą obserwatorką nie tylko ciał niebieskich, ale również swojego ojczyma. Ocenia go bardzo krytycznie.

Kim jest maestro Dino Cavalli? Z jednej strony to podziwiany przez świat muzyczny wirtuoz. To muzyk, którego kompozycje bywają mroczne i nieokiełznane, ale kryje się w nich również bezgraniczna harmonia. Cóż z tego, kiedy od lat Cavalli niczego nie skomponował. Karmi się i delektuje minioną sławą. Pewnego dnia otrzymuje propozycję występu. Koncert ma obejmować stare i nowe utwory, które wyszły spod pióra Cavallego. Czas mija, a kompozytor odczuwa niemoc twórczą. Blokuje go dążenie do perfekcji. Presja czasu i oczekiwania wycieńczają Cavallego psychicznie. Zaczyna stopniowo popadać w paranoję.

I druga twarz mistrza. Prywatnie Dino Cavalli jest zapatrzonym w siebie megalomanem, który całkowicie zdominował swoją rodzinę. Wszystko kręci się wokół niego i jego twórczości. Podczas komponowania życie rodzinne zamiera. Nic nie może zakłócić ciszy, w której rodzi się dźwięk. „Dzikie róże” to bowiem nie tylko powieść o „demonach artysty” i zmaganiu się z kryzysem twórczym. To również studium rodziny, której trudno żyć obok wybitnej jednostki. Geniusz bywa bezwzględny i niszczycielski nie tylko dla osoby nim obdarzonej, ale również dla najbliższego otoczenia. To jakby splot kreacji i destrukcji.

Kolejna odsłona portretu artysty: Cavalli – mitoman. Starannie komponuje swą biografię ukrywając tragiczne przejścia. Wypierając traumę buduje idylliczny obraz dzieciństwa spędzonego w maleńkiej osadzie we Włoszech.

„Dzikie róże” to także powieść o młodzieńczej miłości. Jej narodzinach, rozwoju; pierwszych upadkach i wzlotach. Miłość Cassie do Iana, ucznia Cavallego, rodzi się powoli; zderza z przeszkodami. W historii uczucia nie brakuje wątków dramatycznych – jak przykładowo dylemat Iana… Co wybrać: miłość, czy muzykę.

I na koniec. Rzecz jasna nie jest to powieść na miarę „Doktora Faustusa” Tomasza Manna, gdzie występuje analogiczna – choć podana w dużo bardziej intelektualnej formie – problematyka. Warto ją jednak przeczytać. Niewątpliwym atutem książki jest humor, z jakim została napisana. Dramatyzm wątków splata się tu z ironicznym komentarzem nastolatki, krytycznie oceniającej rzeczywistość.

Powieść Deb Caletti uważam za godną rekomendacji również z innego powodu. Autorka pozostawia otwarte zakończenie, które każdy z Czytelników może skomponować na własny sposób.

AnKas
https://www.mbp.chrzanow.pl/akademiaslowa/wp-content/uploads/2021/02/okladka1-685x1024.jpg


zygpru1948 2023.05.26; 00:12:41
Komentowany wiersz: Z tobą wobec prawdy z poziomkani
SMAK RECENZJI: To wiem na pewno

12.05.2021



Poleca: AnKas z Filii Luszowice
Wally Lamb, To wiem na pewno (I know this much is true)
Grupa Wydawnicza Bertelsmann Media, Warszawa 2001

To jedna z tych opowieści, które głęboko zakorzeniają się w pamięci. To lektura, która towarzyszy Czytelnikowi na dłużej – epicka historia o odkrywaniu własnych korzeni i mierzeniu się z trudną prawdą o dziedzictwie, jakie zostawili przodkowie. Jest to również studium braterskiej miłości.

Bohater powieści „To wiem na pewno” – Dominik Birdsey jest sfrustrowanym czterdziestoparolatkiem. Choć z powodzeniem mógłby uczyć w liceum, gdyż posiada ku temu kwalifikacje, wykonuje pracę malarza elewacji, której nie lubi. Kiedyś miał żonę, ale kobieta odeszła, twierdząc, że „nie może przy nim oddychać”. Był również pies, ale zabrała go żona. Co zatem ma lub kogo ma Dominik Birdsey? Bohater ma brata bliźniaka – Thomasa, przeświadczonego o tym, że śledzi go CIA, a wszyscy wielcy tego świata czyhają na jego życie. Spiskowe teorie Thomasa wynikają z jego choroby – schizofrenii. Dominik żyje w nieustannym poczuciu odpowiedzialności za brata. Kieruje nim nie tylko potrzeba zaopiekowania się chorym, ale i obietnica złożona umierającej matce. Dominik Birdsey nie ma czasu na nic innego. Dwaj bliźniacy jednojajowi – niby podobni, a jednak jakże inni… Jako dziecko Thomas był wrażliwy, niemal kobiecy w sposobie bycia, skłonny do łez i wzruszeń. Stał się przez to obiektem złośliwości rówieśników. Z kolei Dominik cały czas udawał twardziela. Ale czy naprawdę nim był, skoro w obawie przed wykluczeniem z grupy rówieśników, nie przeciwstawiał się okrucieństwu innych dzieci? Z pewnością Thomas jest bardziej autentyczny w swym szaleństwie, niż Dominik w udawaniu normalnego człowieka.

Dominik kocha swojego brata, ale bywają chwile, że życzy mu śmierci. Ma dość. Jest zły, skołowany. Pulsuje w nim gniew i złość na cały świat. Nie ma własnego życia. Ale brakiem, który odcisnął najsilniejsze piętno na życiu Birdseya jest nieobecność ojca. Ojciec to dla niego wielka tajemnica, mityczny bohater. Kim był człowiek, któremu on i brat zawdzięczają istnienie? Dlaczego odszedł zostawiając ciężarną matkę? Obaj chłopcy wychowywani byli przez ojczyma, który na siłę chciał z nich zrobić mężczyzn. Nie do końca mu się to udało. Obaj bracia wchodzą w dorosłość poranieni psychicznie.

No i jest jeszcze pamiętnik dziadka – megalomana „Historia Domenica Onorfia Tempesty, wielkiego człowieka o skromnych początkach” napisany jako wzorzec dla młodych, by uczyli się osiągać wielkość. Stary Tempesta to typ przeświadczony o własnej wyjątkowości. Ponoć w dzieciństwie objawiła mu się Matka Boska. To jednak nie wpływa na jego postępowanie. Wobec ludzi bywa okrutny i bezwzględny (choć oczywiście potrafi znaleźć usprawiedliwienie dla niecnych postępków). Autobiografia protoplasty to jakby powieść w powieści. Bez niej jednak nie sposób zrozumieć osobowości Dominika Birdseya. Pamiętnik trafia w ręce Dominika w przededniu śmierci matki. Ta powierza mu ją niczym największy skarb. Lektura „dzieła życia” starego Tempesty jest procesem trudnym i pełnym lęku. Dominik boi się, że to właśnie dziadek może okazać się jego ojcem. Gdy Birdsey odkrywa w końcu prawdę o swoim biologicznym rodzicielu, oddycha z ulgą i jakby rodzi się na nowo. Powoli dojrzewając odnajduje prawdę o sobie samym, o tym kim jest. Uświadamia sobie, że nie można zrozumieć części, jeśli nie ma się pojęcia o całości. Doskonalą ilustracją konkluzji Dominika jest cytat: „(…) W opowieściach pochodzących z odległych od siebie kultur czytamy o osieroconych synach, którzy opuszczają dom, by udać się na poszukiwanie ojców. Właściwie poszukują prawdy o sobie samych, prawdy, która im pozwoli wrócić do rodzinnych stron nowymi silami i nowa świadomością (…).”

Nie sposób się z nim nie zgodzić. Bo choćbyś – Czytelniku – nie wiem, jak szybko uciekał od prawdy o przeszłości, ona i tak Cię dogoni. I nie zawsze będzie to prawda przyjemna. Lepiej więc zawczasu stanąć z nią twarzą w twarz i dokonać rozliczeń. Wtedy lżej idzie się naprzód.

To wiem na pewno.

AnKas

https://www.mbp.chrzanow.pl/akademiaslowa/wp-content/uploads/2021/05/NAKLADKA-WWW_to-wiem-na-pewno.jpg


zygpru1948 2023.05.25; 05:29:26
Komentowany wiersz: Biała dama puszcza do mnie oko
SMAK RECENZJI: Zdarzyło się nad jeziorem Mystic

23.07.2021



Poleca: MK2 (mol książkowy do kwadratu)

Kristin Hannah, Zdarzyło się nad jeziorem Mystic,

Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2020


Co zrobić, gdy miłość zgaśnie jak świeca pozostawiając po sobie jedynie swąd czarnego dymu? Jak skleić roztrzaskane na kawałki życie, gdy w głowie błąka się pytanie: co dalej? Powieść Kristin Hannach może pomóc odnaleźć odpowiedzi na te pytania.

Lektura pierwszych stron „Zdarzyło się nad jeziorem Mystic” może zniechęcać bardziej wymagające Czytelniczki. Oto mamy kolejną historię o żonach porzucanych przez mężów. Ona – Annie Colwater – poświęciła swe życie rodzinie: mężowi i córce. On – Blake Colwater – pracował na utrzymanie rodziny gromadząc pokaźny majątek. Niestety dotknął go syndrom wieku średniego – znalazł sobie nową wybrankę serca. Oczywiście dużo młodszą od siebie i rzecz jasna od żony. Żona – oczywiście – cierpi. Męża nic to nie obchodzi. Tak w skrócie. Ale pod ckliwą z pozoru fabułą o zdradzie małżeńskiej kryje się drugie dno. Historia kobiety, która nie poddając się żalowi, frustracji i depresji, rozpoczęła lepsze, pełniejsze życie.

Gdy Blake oświadcza, że kocha inną kobietę, misternie budowany świat Annie rozpada się jak domek z kart. Zostaje sama (córka niebawem rozpocznie studia z dala od rodzinnego domu). Kobieta postanawia opuścić słoneczną Kalifornię i powrócić w rodzinne strony – do małego miasteczka w stanie Washington. Chce dać sobie czas na przemyślenie sytuacji, w której się znalazła. W głębi serca ma jednak nadzieję, że wiarołomny mąż zmieni zdanie i do niej powróci. Kurczowo trzymając się iluzji szczęścia jest gotowa na to przystać. By wydobyć się z depresji, postanawia pomoc w wychowaniu córki Nickowi Delacroix. Nick nie jest jej jednak obojętny. To pierwsza miłość Annie. Owdowiały przed kilkoma miesiącami mężczyzna nie potrafi uporać się z żałobą. Pije. Zaniedbuje kilkuletnią córkę Izzy. Pozostawiona samej sobie dziewczynka cierpi. Niezauważana przez ojca czuje, że znika. Znika kawałek po kawałku. Najpierw znikają palce prawej dłoni. Potem cała ręka. Izzy przestaje mówić. Regres i „zanikanie” dziecka to jeden z najbardziej przejmujących momentów książki. Zaburzenia emocjonalne Izzy jeszcze bardziej pogłębiają stan żałoby ojca. W taką straumatyzowaną rzeczywistość wkracza Annie. Cała trójka powoli leczy rany. Tym co szczególnie ujmuje w powieści jest proces stopniowego zdrowienia dziewczynki, która w końcu czuje się chciana i kochana. Annie przelewa całą miłość rodzicielską na Izzy. Nie ocenia, nie narzuca się, ale zwyczajnie JEST powoli budując podwaliny bezpiecznego, stabilnego świata, w którym dziewczynka zaczyna w miarę normalnie funkcjonować. Wszystko zmierza do happy endu… Niestety na scenę wkracza wiarołomny małżonek. Kochanka nie spełniła jego prozaicznych oczekiwań (pranie, prasowanie, gotowanie). Żona okazała się niezbędna do „ogarniania” codzienności. Blake oczekuje, że Annie – jak gdyby nigdy nic – wróci do domu. Dla kobiety nie jest to już jednak aż tak oczywiste. Kilka miesięcy nad jeziorem Mystic uczyniło z niej innego, bardziej świadomego swych potrzeb i możliwości człowieka. Annie staje przed dramatycznym wyborem. Wybaczyć, wrócić i żyć nieswoim życiem? Czy może zostawić przeszłość i spróbować żyć na nowo, „po swojemu”, na własną odpowiedzialność z całą świadomością zysków i strat? Oto jest pytanie, na które zakończenie powieści przyniesie odpowiedź.

Kristin Hannach jest bez wątpienia mistrzynią słowa. Mało znam autorów powieści obyczajowych, którzy potrafią tak sugestywnie zamknąć świat w metaforze. I może wstyd się przyznawać, że zazwyczaj nużą mnie opisy krajobrazów, to jednak podczas lektury powieści Hannach zagłębiam się w nie z prawdziwą przyjemnością. Ba, delektuję się nimi. Bo jak tu nie zatrzymać się nad zdaniem, które inicjuje powieść: „Deszcz padał ze zmęczonego nieba niczym drobne, srebrzyste krople łez”. Zdanie to nie jest jedynie piękną metaforą, tłem dla mającej się rozegrać sceny. To sformułowanie określa stan małżeństwa Annie i Blacke’a Colwaterów. Opisy przyrody w powieściach tej autorki nie są bowiem jedynie środkiem do budowania klimatu. To przede wszystkim krajobrazy duszy bohaterów.

Tym co mnie razi w powieściach Hannach (a w tej szczególnie) są nieco oczywiste, zbyt cukierkowe zakończenia, które niestety spłycają głębię jej prozy. Autorka czasami jakby na siłę, wbrew prawom psychologii, tworzy w finale świat, w którym wszystko kończy się dobrze. Nie niszczy to jednak refleksyjnych walorów jej powieści. Jedno jest bowiem pewne. Czasami trzeba zrobić wszystko, jak należy i postępować zgodnie z zasadami. A kiedy indziej dobrze powiedzieć sobie: „A, niech to!” i chwytać życie na gorąco, by potem nie błądzić w mgle straconych szans i zaprzepaszczonych możliwości. Bo przecież nie ma życia bez ryzyka i nie zawsze warto tkwić w bezpiecznym, błogim ciepełku.

Poleca: AnKas z Filii Luszowice

https://www.mbp.chrzanow.pl/akademiaslowa/wp-content/uploads/2021/07/NAKLADKA-i-zdarzylo-sie-nad-jeziorem-mystic-AK.jpg


zygpru1948 2023.05.24; 00:26:30
Komentowany wiersz: Skosztuj moją miłość...
SMAK RECENZJI: Była sobie rzeka

14.08.2020


Poleca: MK2 (mol książkowy do kwadratu)
Diane Setterfield, Była sobie rzeka, Wydawnictwo Albatros 2020

„Są historie, które można opowiadać na głos, i takie, o których się mówi szeptem, lecz są i takie, które pomija się milczeniem”. Tak też dzieje się w przypadku powieści Diane Setterfield „Była sobie rzeka”. Tę powieść czyta się trochę jak baśń – baśń dla dorosłych. Czytelnik krok po kroku odkrywa historię pewnej społeczności, pielęgnowane przez nią wierzenia, mity. Pamięć o dramatach staje się kanwą do snucia opowieści łączących prawdę ze zmyśleniem.

Podczas najdłuższej nocy w roku wszystko może się zdarzyć. Wierzą w to stali bywalcy oberży „Pod Łabędziem” nad Tamizą. W zimowe wieczory biesiadnicy zbierają się tu, aby przy kuflach pełnych piwa posłuchać opowiadanych historii. Gawędziarze snują opowieści łączące to, co realne, z tym, co fikcyjne. Zimowe bajania to nie tylko sposób na spędzenie wolnego czasu, ale i forma zaklinania rzeczywistości, wprowadzania do niej elementu magicznego. Te wieczorne spotkania przy kominku, w którym trzeszczy ogień, to czas magii. Granice między dniem i nocą rozciągają się i zacierają. Tak samo dzieje się z granicami między światami. „Sny i opowieści mieszają się z rzeczywistością. Żywi i umarli ocierają się o siebie, przychodząc i odchodząc. Przeszłość zbiega się i miesza z teraźniejszością”. Bajarze czują, że im głębsza noc, tym większe prawdopodobieństwo, że wydarzy się coś niesamowitego. I tak też się dzieje. Pewnej zimowej nocy w starej karczmie „Pod Łabędziem” dochodzi do cudu. Nagle pojawia się tu ranny mężczyzna trzymający w ramionach martwą dziewczynkę. Nikt nie wie, kim jest przybysz, dlaczego jest ranny, jakim cudem dotarł do oberży. Przybycie gościa zakłóca codzienny rytm wieczornych bajań. Wprowadza element zaciekawienia. Wywraca do góry nogami racjonalny świat, wnosząc powiew magii w życie mieszkańców miasteczka Radcot. Rodzą się przypuszczenia. I nagle staje się coś niemożliwego. Cud. Martwa dziewczynka zmartwychwstaje. Niewielka społeczność prześciga się w spekulacjach i domysłach. Rodzi się coraz więcej pytań, a żadna z odpowiedzi nie wyjaśnia istoty zjawiska. Nie udziela jej również dziewczynka, ponieważ jest niema. Wieść o niesamowitym wydarzeniu rozchodzi się po okolicy. Dociera do żony zamożnego przedsiębiorcy, służącej proboszcza i farmera. Każda z osób rozpoznaje w dziewczynce bliską sobie osobę. Pogrążona w żałobie matka chce wierzyć, że dziewczynka jest jej porwaną przed laty córką. Służąca widzi w niej swą siostrę. Zaś farmer jest pewien, iż czterolatka to dziecko jego wyrodnego syna. Każda z tych osób ma własną historię, której granice między rzeczywistością a fantazją ulegają zatarciu. Potrzeba sporej uwagi, by dryfować w kierunku zakończenia.

Jednak powieść „Była sobie rzeka” to nie tylko tętniąca elementem magicznym baśń. Po powierzchnią onirycznej fabuły kryje się niezwykle poważna, mądrze zarysowana problematyka. Lektura naświetla dramat żałoby i radzenia sobie ze stratą, dziecięce traumy, samotność i dobrowolną izolację, niewdzięczność, okrucieństwo, naturę zła. W powieści nie brak rozważań o charakterze antropologicznym i egzystencjalnym. Powieściopisarka zastanawia się nad rolą opowieści w ludzkim życiu. Intryguje ją, jak zasłyszane czy opowiadane historie kształtują postrzeganie rzeczywistości i zaspokajają pragnienie zrozumienia mechanizmów rządzących światem.

W powieści Diane Setterfield na uwagę zasługuje narracja. Jest ona jak rzeka. Akcja powieści rozlewa się w różne strony. Poszczególne wątki wypływają z jednego źródła, by potem niczym rzeczne zakola płynąć w innym, sobie tylko wiadomym kierunku. Wątki akcji suną swobodnie, by na końcu powrócić do głównego nurtu, połączyć się ze sobą i spokojnie dotrzeć do celu. Subtelnie kreślona opowieść pulsuje własnym, spokojnym rytmem.

Diane Setterfield przekonuje, iż takie historie lepiej opowiadać nad rzeką, gdzie powietrze niesie opowieść, a każde wypowiedziane zdanie odpływa i robi miejsce dla następnego.

https://www.mbp.chrzanow.pl/akademiaslowa/wp-content/uploads/2021/08/NAKLADKA-WWW_byla-sobie-rzeka.jpg


zygpru1948 2023.05.23; 06:15:26
Komentowany wiersz: Modlitwa leśna w łonie kobiety
SMAK RECENZJI: Kobieta w lustrze

15.04.2021



Poleca: MK2 (mol książkowy do kwadratu)
Eric Emmanuel Schmitt, Kobieta w lustrze, Wyd. Znak, Krakow 2012

Trzy kobiece losy naznaczone przez boskość, psychoanalizę i miłość. Jeden wspólny mianownik – bezkompromisowe dążenie do samorealizacji. Tak w skrócie można opisać powieść Erica Emmanuela Schmitta pt. „Kobieta w lustrze”.

W swej powieści autor odmalowuje portrety trzech kobiet. Anne – średniowieczna mistyczka z Burgii – odrzuca perspektywę życia rodzinnego. Pragnie czegoś innego. Spełnienie odnajduje w kontemplacji boskości. Stopniowo przeobraża się w mistyczkę, którą ówczesne społeczeństwo potępia i skazuje na śmierć.

Hanna z kolei to wiedeńska arystokratka żyjąca na początku dwudziestego wieku. Jej życie toczy się według ściśle określonego schematu. Nie jest szczęśliwa u boku męża. Nie umie odnaleźć się w otaczającym ją świecie konwenansów i żelaznej etykiety. Nie zważając na skandal obyczajowy opuszcza męża, poświęcając się badaniom ludzkiej podświadomości.

I ostatnia bohaterka: Anna – hollywoodzka gwiazda. Jej życie to balansowanie na krawędzi, igranie z losem. Alkoholem, seksem i narkotykami wypełnia pustkę. Spełnienie odnajduje w miłości. To uczucie pozwala jej na nowo przedefiniować własną egzystencję.

Opisane w powieści losy kobiet tylko pozornie są różnie. „Kobieta w lustrze” posiada bowiem drugie dno. Trzy odrębne doświadczenia łączy wspólny mianownik. A jest nim poczucie nieadekwatności i wyobcowania, jakiego doświadczają wszystkie bohaterki powieści. Jakaś część nich cierpi. Wszystkie mają wrażenie, że ich egzystencja jest pomyłką, że nie chcą i nie potrafią sprostać temu, czego oczekuje od nich otoczenie. Ich inność to przepaść oddzielająca je od radości i smutków pozostałych ludzi.

Pisząc o powieści Schmitta warto pochylić się nad symbolem lustra. Pozwoli to lepiej zrozumieć alienację bohaterek. Bo czym jest lustro? Z jednej strony to symbol kobiecości. To przedmiot, w którym można się przejrzeć, dzięki któremu można się obserwować. Cóż z tego, skoro zwierciadło daje jedynie odwrócony obraz. I tak: to, jak postrzegane są Anne, Hanna i Anna, nie jest adekwatne do tego, jakie są one naprawdę.

Wszystkie kobiety z powieści Schmitta podejmują niezwykle trudne decyzje. Odrzucają to, co narzuca im otoczenie. Zaczynają żyć zgodnie z własnymi wartościami i pragnieniami.

Kończąc lekturę „Kobiety w lustrze” czytelnik pozostaje z pytaniem: co właściwie jest trudniejsze? Cierpieć, robiąc to, czego się nie kocha, czego oczekują inni? Czy cierpieć, żeby zrobić to, co się kocha i samodzielnie kształtować swój los?

https://www.mbp.chrzanow.pl/akademiaslowa/wp-content/uploads/2021/04/NAKLADKA-WWW_KOBIETA-W-LUSTRZE.jpg


Salomea_Operchalska 2023.05.22; 13:31:27
Komentowany wiersz: Dziewczyna z żonkilą we włosach
Twoje opisy krajobrazu są wyjątkowe i nasycone emocjami, co sprawia, że czytelnik czuje się jakby był tam osobiście.


zygpru1948 2023.05.11; 09:05:45
Komentowany wiersz: W słonecznikach ukryty
Seán Keane Spoczywaj w pokoju 1946-2023

Irlandzkie Archiwum Muzyki Tradycyjnej jest zdruzgotane wiedząc o odejściu legendarnego skrzypka Seána Keane'a, jednego z największych w historii przedstawicieli irlandzkiej muzyki.

Seán zdobył światową sławę jako kluczowy członek The Chieftains, do którego dołączył w 1968 roku po tym, jak na początku dekady pojawił się z Ceoltóirí Chualann i Castle Céilí Band.

Jego potężne granie skrzypców małżeńskiej wirtuozerii technicznej z niesamowicie wnikliwym i wrażliwym zrozumieniem tego, co sprawia, że irlandzka Był latarnią dla naszej tradycyjnej sztuki.

Jego kariera zawodowa trwała prawie 60 lat, a jego produkcja była niezwykle płodna, z The Chieftains, z muzycznymi powiernikami Mattem Molloyem, Liamem O’Flynnem i wieloma innymi, a także, uderzająco, jako wyjątkowy solista. Jego nagranie Gusty’s Frolics z 1975 roku to trwały klasyk irlandzkiej sztuki. Został nagrany dzień po tym, jak The Chieftains po raz pierwszy wystąpili w Albert Hall. Jego dwa pozostałe solowe nagrania Seán Keane i Jig It In Style są kluczowymi elementami kanonu muzyki irlandzkiej.

Ciało zapierających dech w piersiach genialnych nagrań niekomercyjnych istniejących w ITMA jest równie niesamowity, co stanowi bardzo produktywny i ważny okres w historii muzyki w Irlandii.

Seán przypisał swoją inspirację rodzicom, odpowiednio Clare i Longford, oraz jego związek z tym, co opisał jako „starą muzykę”, kształtowaną twórczo przez pokolenia i przekazywaną sobie i swojemu bratu Jamesowi jako dzieci.

Urodzony w 1946 roku Seán dorastał na południowym przedmieściu Dublina w Drimnagh i mimo, że od kołyski jest pełen muzyki, jego rozwój techniczny wzmocnił formalne czesne w Szkole Muzycznej i uważne słuchanie wspaniałych nagrań z epoki gramofonowej mistrzów skrzypków Sligo Michaela Colemana, Jamesa Morrison i Paddy Killoran wraz z Dublinerem Frankiem O'Higginsem.

Wykazywał nienasycone pragnienie poznania tego, co najlepsze z tradycyjnej muzyki, odwiedzając stare Church Street i Pipers Clubs w Dublinie oraz przemierzając kraj jako młody chłopak ze swoim długoletnim przyjacielem Mickiem O’Connorem, bawiąc się i ucząc się od takich legend jak Willie Clancy, Séamus Ennis i sean-nós piosenkarka Seosamh à h Éanaí.

Wchłonął unikalne elementy regionalnych stylów skrzypcowych – muzykę Pádraica O’Keeffe w Sliabh Luachra, Johna Kelly'ego, Bobby'ego Casey'ego, Patricka Kelly'ego i Joe Ryana w West Clare i Johna Doherty'ego w Bardzo kochał również wspaniałą szkocką muzykę skrzypcową Scotta Skinnera, która stanowiła bogatą część repertuaru Seána.


zygpru1948 2023.05.11; 09:05:33
Komentowany wiersz: W słonecznikach ukryty
Był również bardzo zachwycony charakterystycznymi i wokalnymi walorami rur uilleann, które wpłynęły na jego wysoce stylizowaną i oryginalną ornamentę skrzypcową.

Efektem było pojawienie się mistrza, którego ambicja artystyczna była nieskrępowana.

Uwielbiał każdą minutę swojej kariery w The Chieftains i był głęboko wdzięczny Paddy'emu Moloneyowi za jego trwałe przywództwo. Utworzyli bardzo szczególną więź muzycznie i osobiście. Equally Seán niósł wielki szacunek dla Seána à Riadę i doświadczenia dzielenia się twórczym okresem z takimi muzykami jak Sonny Brogan, John Kelly, Seán Potts i Michael Tubridy.

Naturalnie dociekliwy i ambitny jako skrzypek, Seán zawsze lubił pracować z różnymi muzykami i gatunkami i świetnie się bawił jako współpracownik, szanując możliwości, jakie mu dawały dzięki The Chieftains.

Jednak był zdeterminowany w swoim szacunku i zainteresowaniu źródłem. Był całkowicie bezpretensjonalny, zawsze wracał do tego, co go inspirowało – wspaniałej muzyki przekazywanej przez naszą ludową tradycję. Nigdy nie czuł żadnej sprzeczności, że „paletą”, z której rysował jako artysta, była irlandzka muzyka tradycyjna.

Wracając z żmudnej trasy Chieftains, może ćwiczyć z Mattem Molloyem podczas występu w duecie lub nagrywania w ciągu kilku dni. Ten raport, którym podzielił się z Molloyem, dał Contentment is Wealth, jedno z największych nagrań irlandzkiej muzyki.

Zawsze znalazł czas, aby wziąć udział w corocznym Scoil Samhraidh Willie Clancy, lokalnych występach i sesjach i rozumiał egzystencjalne znaczenie irlandzkiej społeczności muzy.

ITMA miała zaszczyt współpracować z Seánem przy tworzeniu filmu dokumentalnego w 2022 roku. „Portret artysty: Seán Keane” został pokazany w Miltown Malbay w lipcu zeszłego roku.

Clare zajęła bardzo szczególne miejsce w sercu Seána. Jego bratnia dusza Marie, którą stracił tragicznie w marcu 2020 roku, pochodzi z Ennistymon. Marie była pokrewnym duchem życia Seána wspierając jego karierę artystyczną i jak sam powiedział, w zasadzie wychowywała ich trójkę dzieci Páraica, Deirdre i Daracha pod jego nieobecność w zespole.

Rodzina była wszystkim dla Seána, rozszerzając się na jego uwielbienie dla wnuków, wyczuwalne zawsze, gdy rodzina zbierała się na muzycznych wydarzeniach.

Páraicowi, Deirdre i Darachowi, dalszej rodzinie, przyjaciołom i kolegom muzykom, ITMA składa wyrazy głębokiego współczucia.
[1][2][3][4][5][6][7][8][9][10][11][12][13][14][15][16][17][18][19][20][21][22][23][24][25][26][27][28][29][30][31][32][33][34][35][36][37][38][39][40][41][42][43][44][45][46][47][48][49][50][51][52][53][54][55][56][57][58][59][60][61][62][63][64][65][66][67][68][69][70][71][72][73][74][75][76][77][78][79][80][81][82][83][84][85][86][87][88][89][90][91][92][93][94][95][96][97][98][99][100][101][102][103][104][105][106][107][108][109][110][111][112][113][114][115][116][117][118][119][120][121][122][123][124][125][126][127][128][129][130][131][132][133][134][135][136][137][138][139][140][141][142][143][144][145][146][147][148][149][150][151][152][153][154][155][156][157][158][159][160][161][162][163][164][165][166][167][168][169][170][171][172][173][174][175][176][177][178][179][180][181][182][183][184][185][186][187][188][189][190][191][192][193][194][195][196][197][198][199][200][201][202][203][204][205][206][207][208][209][210][211][212][213][214][215][216][217][218][219][220][221][222][223][224][225][226][227][228][229][230][231][232][233][234][235][236][237][238][239][240][241][242][243][244][245][246][247][248][249][250][251][252][253][254][255][256][257][258][259][260][261][262][263][264][265][266][267][268][269][270][271][272][273][274][275][276][277][278][279][280][281][282][283][284][285][286][287][288][289][290][291][292][293][294][295][296][297][298][299][300][301]
Wiersze na topie:
1. "kto sieje wiatr zbiera razy" (30)
2. ***[między nami pole minowe...] (30)
3. w intencji manny (30)
4. [rozebrany ze słów***] (30)
5. liczenie słojów (30)

Autorzy na topie:
1. TaniecIluzji (446)
2. Jojka (319)
3. darek407 (271)
4. Gregorsko (154)
5. pit (69)
więcej...